"Herbata nie zawsze jest na miejscu", "Posłowie jedzą na skradzionych talerzach". Zamieszanie wokół alkoholu i gastronomii w Sejmie
W Parlamencie można pić alkohol, ale nie wszystkim się to podoba. Za prohibicją w miejscu pracy posłów jest wicemarszałek Sejmu Stanisław Tyszka z Kukiz'15. Temu pomysłowi "nie" mówi z kolei Stanisław Pięta z Prawa i Sprawiedliwości. Dlaczego? - To dla nas posłów byłoby niekomfortowe - podkreśla. Co więcej, jest też zamieszanie wokół sejmowych posiłków. Pojawił się zarzut, ze Kancelaria Sejmu bezprawnie używa produktów i sztućców.
09.10.2017 | aktual.: 28.03.2022 11:36
Tyszka jest przeciwny napojom z procentami w miejscu, gdzie obradują parlamentarzyści. Dlaczego? - W zakładach pracy w Polsce jest zakaz spożywania alkoholu. Jedyny zakład pracy, gdzie jest możliwość spożywania alkoholu, to Sejm RP. Uważam, że tak nie powinno być - powiedział w rozmowie z "Super Expressem".
Nie zgadza się z nim Pięta. - Nie uważam, aby zasadne było wprowadzanie prohibicji w Sejmie. (...) Przecież zdarza się, że mamy gości, chcemy ich poczęstować i sama herbata nie zawsze jest na miejscu - tłumaczył.
- Jestem 12 lat w Sejmie i nigdy nie widziałem ani jednego przypadku niekulturalnego zachowania posła po trunku - dodał. Inni twierdzą jednak, że przez alkohol parlamentarzyści zaniedbują swoje obowiązki. - Nieraz w przeszłości widziałem, jak poseł sobie popija, a życie towarzyskie w barze za kratą kwitnie, nawet wtedy, gdy trwają obrady albo prace w komisjach - powiedział dziennikowi jeden z posłów.
O tym, że racja w tej sprawie nie jest po stronie Pięty świadczą doniesienia medialne, a także wypowiedź rzecznika Krajowej Rady Sądownictwa Waldemara Żurka, której udzielił Wirtualnej Polsce.
Pijani posłowie
Rzecznik KRS w rozmowie z Polskim Radiem stwierdził, że "jest w stanie pokazać posłów, którzy przemawiali po pijaku z mównicy i nadal są w Sejmie". Powiedział nam, że miał na myśli m.in. senatora z PiS Jana Marię Jackowskiego. - Gdybym był szefem partii, nie umieściłbym ich na listach. Trzeba jakąś karę ponieść. Oni są w pracy, za publiczne pieniądze. Nie u cioci na imieninach, w pubie, po pierwszej komunii, czy w restauracji - mówił.
"Super Express" przypomina z kolei, że w 2015 r. ówczesny senator Bogdan Pęk z PiS leżał na korytarzu sejmowego hotelu. Jak podaje dziennik, polityk najpierw zapewniał, że zasłabł, a potem mówił: - Ja tego zdarzenia w ogóle nie pamiętam. Obudziłem się rano w swoim łóżku.
- Potrafię dobrze pracować. Potrafię coś tam, coś tam - to z kolei odpowiedź posłanki PiS Elżbiety Kruk z 2008 r., na pytania dziennikarzy o to, czy jest pod wpływem alkoholu. Polityk tłumaczyła się z tej sytuacji.
Niełatwo zbudować zdanie było też posłowi PSL Andrzejowi Pałysowi. W październiku 2010 r. miał chwiać się przed wejściem do Sejmu. - Nie, ja się nie czuję - mówił.
Problem z jedzeniem
Okazuje się, że zamieszanie dotyczy nie tylko alkoholu w Sejmie, ale też posiłków. - Posłowie jedzą skradzione produkty na skradzionych talerzach - powiedział "Gazecie Wyborczej" były ajent lokali gastronomicznych w Sejmie i Senacie.
Bartłomiej Czernecki oskarża Kancelarię Sejmu o to, że pozwala na bezprawne korzystanie z jego kilkuset "nowych kompletów sztućców marki Gerlach do każdego rodzaju dań, kieliszków do wina białego i czerwonego, szklanek, porcelany z Lublany" oraz żywności i nie chce ich oddać. - W miejscu najważniejszym w Polsce, w miejscu tworzenia prawa dla obywateli, łamane jest prawo - podkreślił. Domaga się blisko 500 tys. zł.
"Kradziona żywność i sztućce". Jak to możliwe?
Wszystko zaczęło się od 28 lipca, kiedy spółka Movin podpisała umowę na "dzierżawę lokali i prowadzenie usług gastronomicznych" w Sejmie i Senacie na 10 lat. W umowie zaznaczono, że dzierżawca ma prawo do "przelania w każdej chwili swoich praw i obowiązków" na inną firmę ze spółki. Według "Gazety Wyborczej" taki zapis pojawił się później.
Od 1 września Czernecki odpowiadał za gastronomię w Sejmie na podstawie umowy z Movinem. Jednak tylko do 22 września. Spółka, która się do niego zgłosiła, teraz nazywa go oszustem. Miał nie wywiązywać się z obietnic finansowych i pobierać pieniądze z utargu. Właściciel Movinu wyprowadził Czerneckiego i jego pracowników z pomocą straży marszałkowskiej i zakończył współpracę. - Oddam mu jego własność, ale po komisyjnym sprawdzeniu - stwierdził. Dodał też, że Czernecki domaga się zbyt wysokiej kwoty.
O tym, kto ma rację, zdecyduje sąd. Biuro Kancelarii podkreśla, że zawarło umowę ze spółką, a nie Czerneckim, o którym nie wiedziało.
Źródło: "Super Express"/WP/"Gazeta Wyborcza"