"Gorszy dzień" ginekologa. "Bałam się, że nie przeżyjemy porodu"

- Podczas badania ginekologicznego krew leciała mi po udach, wyzywano mnie, a po cesarce tak zszyto brzuch, że zostałam z "ogonkiem", jak u świnki… - wyznaje WP Sylwia Biały. Kobieta bała się o życie swojego dziecka, które właśnie miało przyjść na świat. Szpital broni swojego ginekologa i informuje: "proces został wykonany prawidłowo".

"Gorszy dzień" ginekologa. "Bałam się, że nie przeżyjemy porodu"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

23.01.2019 | aktual.: 23.01.2019 18:25

Sylwia Biały, finalistka programu kulinarnego "Hell’s Kitchen" mówi Wirtualnej Polsce, że przeżyła koszmar. To był jej trzeci poród - przy pierwszym nie obyło się bez komplikacji, dlatego drugie dziecko urodziła przez cesarskie cięcie. Tak miało być też tym razem. Dostała skierowanie na cesarkę. Czekała na rozwiązanie.

Poród rozpoczął się 8 stycznia po północy. - Wzięliśmy torbę i pojechaliśmy do Regionalnego Centrum Zdrowia w Lubinie. Byłam przeszczęśliwa. Żartowaliśmy z narzeczonym w samochodzie. Myślałam, że wejdziemy do szpitala, oni wypełnią formularze i pojedziemy na cesarkę. Niestety, tak nie było - mówi WP pani Sylwia.

- Zaczęło się od położnej, która otworzyła nam drzwi. Była dramatycznie zaspana, opryskliwa, nieprzyjemna, pytała cały czas, dlaczego ma być cesarka. Mówiła: "Nie można samemu popróbować, jak wody wyszły?". Po piętnastu minutach dołączył do niej lekarz. Wprost mi powiedział, że on nie wykona cesarki, bo decyzja ostatnia należy do niego, a on już się umył. I nie będzie się mył drugi raz - wyznaje pani Sylwia.

Ginekolog zaprosił ją na fotel i rozpoczął badanie. W pokoju była też wspomniana wcześniej położna. - Rozebrałam się, a ten lekarz i położna chodzili po mojej bieliźnie. Ona leżała na podłodze. Poprosiłam położną, żeby ją podniosła. Odparła, że nie jest moją służącą - dodaje Sylwia Biały.

- Lekarz przeprowadził badanie tak brutalnie, że krew leciała mi po udach. Krzyczałam, że strasznie mnie boli. Powiedział, żebym zamknęła mordę. Żebym się nie darła, bo wszyscy w szpitalu będą mnie słyszeć - opowiada kobieta.

"Mamy gwiazdę, która żąda cesarki"

Ginekolog miał stwierdzić, że wątpi, by zdążyli na cesarkę. Jak mówi pani Sylwia, mimo to znalazł czas na to, by przeprowadzić z nią szczegółowy wywiad. - Zaczął mnie pytać, ile mój narzeczony ma lat, jakie ma wykształcenie, ile staraliśmy się o dziecko. Zaczęłam go błagać, powiedziałam, że odpowiem na wszystkie pytania, ale po porodzie. Wyciągnął formularze. Zaczęłam podpisywać wszystko jak szło. On na mnie spojrzał i powiedział, że tylko kretyn podpisuje się na dwóch formularzach - ze zgodą i odmową - mówi kobieta.

- Powtórzyłam, że mam skierowanie na cesarskie cięcie i muszą zrobić mi cesarkę, bo skończy się procesem sądowym. Przewracali oczami, dzwonili na blok mówiąc, "mamy gwiazdę, która żąda cesarki". Zawieźli mnie tam w milczeniu. Cesarka się odbyła, poród odbierał ten sam ginekolog, który mnie badał. Zawieziono mnie później na salę pooperacyjną, a tam - zupełnie inni ludzie, inne podejście - dodaje.

Później miał się pojawić kolejny problem. - Kiedy młoda lekarka zaczęła mi ściągać opatrunek zrobiła wielkie oczy. Milczała. Spytałam ją o to chodzi, ona, że nic takiego, no tu jest taka pętelka, ale to się rozejdzie, proszę się skupić na dziecku. Poprosiłam żeby narzeczony zrobił mi zdjęcie brzucha. Zobaczyłam tę ranę i… mam ogonek, jak u świnki. To był kawałek skóry obwiązany szwem naokoło i tak zostawiony - wyznaje Sylwia Biały. Jej zdaniem lekarz chciał ją w ten sposób "bardziej ukarać". Dwóch niezależnych ginekologów, z którymi konsultowała się po opuszczeniu szpitala stwierdziło, że ten błąd będzie wymagał plastyki brzucha.

"Lekarz miał prawo mieć gorszy dzień"

Pani Sylwia złożyła skargę na szpital. - Najpierw rozmawialiśmy z kierownikiem oddziału. On nas przeprosił jako jedyny, ale dodał do tego, że lekarz miał prawo mieć gorszy dzień i na taki trafiliśmy. Jest mu przykro, ale nie może nic zrobić, bo lekarze są na kontraktach więc on podlega pod panią prezes. Od prezes nie usłyszeliśmy słowa przepraszam, tylko to, że oni borykają się z problemem kadrowym i każdego muszą trzymać - wyznaje pani Sylwia.

I podkreśla, że nie atakuje całego szpitala. - Nie chcę generalizować, że cały szpital jest zły. Nie mogę powiedzieć, że ktoś się mną nie zajmował po porodzie. Mam problem tylko z tym konkretnym ginekologiem. Odezwały się do mnie też inne kobiety, które miały do czynienia z tym panem. Opisywały swoje perypetie. Kobiety się boją i tego nie zgłaszają. Ja zgłosiłam, bo nie chcę, żeby komuś to się znowu przytrafiło. Chcemy, żeby on nas przeprosił i został zwolniony - podsumowuje.

Dziecko urodziło się zdrowe. Pani Sylwia też czuje się dobrze.

Obraz
© Archiwum prywatne

Stanowisko szpitala

O sytuację spytaliśmy szpital w Lubinie. Anna Szewczuk-Łebska, rzecznik prasowy placówki informuje WP, że procedurę wyjaśnienia tej sprawy uruchomiono bezpośrednio po wysłuchaniu pacjentki, jeszcze przed wpłynięciem skargi na piśmie.

"Ciąża i poród są stanami dynamicznymi z natury, dlatego ostateczna ocena najbardziej wskazanej formy porodu zawsze należy do lekarza, który przyjmuje pacjentkę na izbie przyjęć i anestezjologa. W tym przypadku pacjentka zgłosiła się do szpitala w bardzo zaawansowanej fazie porodu. Dlatego ze względu na brak bezwzględnych wskazań do cięcia cesarskiego, lekarz wskazywał poród siłami natury jako bezpieczniejszy dla dziecka. Ponieważ pacjentka odmawiała współpracy, lekarz dyżurny, działając pod dużą presją czasu, musiał podjąć decyzję o przeprowadzeniu zabiegu w trybie nagłym. Najważniejsze było bezpieczne urodzenie dziecka przy jak najmniejszym uszczerbku na zdrowiu mamy. Po wstępnej analizie dokumentacji i rozmowach z personelem, które przeprowadziliśmy wynika, że z medycznego punktu widzenia cały proces został wykonany prawidłowo" - napisano w przesłanym nam komunikacie.

"Podniesione głosy wynikają z dużego napięcia wsród pracowników"

Zdaniem rzecznika cięcie zostało wykonane przy toczącej się akcji porodowej, a wówczas "chodzi wyłącznie o to, żeby urodziło się zdrowe dziecko i aby jego mama była zdrowa". "Kwestie estetyczne, choć ważne dla każdego człowieka, są nie tylko na dalszym planie, ale są również uzależnione od skłonności osobniczych. Ostateczny kształt blizny ustala się po kilku miesiącach, a nawet latach i zależy od wielu czynników, w tym elastyczności skóry, która zmienia się z czasem oraz pod wpływem kolejnych ciąż i cięć" - dodano.

"Osobną sprawą są odczucia odnośnie atmosfery podczas wykonywania procedur medycznych. Podniesione głosy, które słychać dookoła, wynikają zwykle z bardzo dużego napięcia pracujących tam ludzi, wywołanego poważnym stanem medycznym pacjentów, jak było w tym przypadku. Niemniej jednak jest nam niezmiernie przykro, że pacjentka nie jest zadowolona, bo bardzo zależy nam, żeby pacjenci czuli się w naszym szpitalu dobrze i bezpiecznie" - podsumowuje rzecznik.

Sylwia Biały zamierza sprawę zgłosić Rzecznikowi Praw Pacjenta oraz NFZ. Nie wyklucza, że zgłosi się również do sądu i prokuratury.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
sylwia białyporóddziecko
Zobacz także
Komentarze (693)