Tak otwiera się nowy rozdział wojny. Trwa odliczanie do "godziny zero"

Kreml i Mińsk intensyfikują ćwiczenia na białoruskich poligonach. Każdego dnia dołączają kolejne eszelony - pełne poborowych i rezerwistów. Informacje z tego kierunku są kluczowe do tego, by właściwie i z odpowiednim wyprzedzeniem odczytać intencje Władimira Putina, a także przewidzieć godzinę "zero". Czyli moment drugiej operacji, której celem będzie przejęcie Kijowa - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską ekspert Krzysztof Wojczal.

Kreml i Mińsk intensyfikują ćwiczenia na białoruskich poligonach
Kreml i Mińsk intensyfikują ćwiczenia na białoruskich poligonach
Źródło zdjęć: © PAP | AA/ABACA

Jesienno-zimowe ćwiczenia wojsk Białorusi i Federacji Rosyjskiej są tradycją kultywowaną od ponad dwóch dekad. Co roku ćwiczenia Zapad wywołują obawy, czy Rosjanie nie będą chcieli wykorzystać ich, aby zaatakować sąsiadów. W listopadzie 2021 roku pisałem z polsko-białoruskiej granicy:

"Obecny kryzys na granicy z Białorusią może być jedynie zasłoną dymną, jaką Rosja tworzy przed eskalacją konfliktu z Ukrainą. Z drugiej strony koncentracja rosyjskich wojsk przy granicy z Ukrainą może być straszakiem, który spowoduje wzrost napięć a tym samym kolejny kryzys gospodarczy, który jeszcze bardziej uzależnieni Europę od rosyjskich surowców".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wówczas skala manewrów była większa niż zazwyczaj. W sumie w całym Zachodnim Okręgu Wojskowym ćwiczyło ponad 200 tys. żołnierzy, z czego niespełna 15 tys. na białoruskich poligonach. Cztery lata wcześniej Białorusini przyjęli zaledwie 2,5 tys. żołnierzy.

Każde z ćwiczeń miało inny scenariusz. W 2013 roku zakładał on kontratak na Szwecję. Podczas manewrów Zapad-15 ćwiczebne uderzenie zostało wykonane na kraje bałtyckie. Tuż przed inwazją Rosjanie nie ćwiczyli uderzenia na Ukrainę, ale kompleksowo szkolili się w przeprawach przez rzeki, osłonie kolumn zmechanizowanych i logistyce.

Złamana reguła

Dotychczas duże manewry były prowadzone w czteroletnich interwałach. Tym razem ze względu na prowadzoną "specjalną operację wojskową" - jak propaganda rosyjska i białoruska nazywają wojnę w Ukrainie - obie strony zdecydowały, że ćwiczenia podsumowujące roczne szkolenia poborowych, zostaną przeprowadzone wspólnie.

Przyczyna może być bardziej prozaiczna, niż się wydaje. Większość rosyjskich poligonów w pobliżu granicy z Ukrainą znajduje się w zasięgu ukraińskich rakiet. Białoruskie poligony znajdują się na terytorium neutralnego państwa. Ewentualny atak wywołałby skandal międzynarodowy i zapewne spowodował oficjalne przyłączenie Białorusi do wojny. Dzięki temu Rosjanie mogą spokojnie ćwiczyć.

Oficjalnie Mińsk poinformował, że z Rosji przybyło 9 tys. żołnierzy w ramach tworzenia tzw. "regionalnego zgrupowania dla ochrony jej granic". Ukraiński wywiad uważa, że przetransportowano 10,2 tys. żołnierzy.

Agencja Interfax dodała, cytując resort obrony, że żołnierze rozpoczną zgrywanie pododdziałów na poziomie batalionów. "Po zakończeniu ćwiczeń zostanie opublikowana przez dowództwo końcowa ocena zdolności i gotowości bojowej oddziałów" - napisali.

Rosjanie ćwiczą nie tylko na Białorusi. Tradycyjnie oddziały ćwiczą także w obwodzie kaliningradzkim. Manewry rozpoczęły się w piątek 16 grudnia. Na nadmorskich poligonach ćwiczy ok. 1,5 tys. zeszłorocznych rekrutów, 10 okrętów, 50 jednostek "sprzętu specjalnego" oraz lotnictwo marynarki wojennej.

Kolejne ćwiczenia będą trwały od 16 stycznia do 1 lutego. Ćwiczyć będzie lotnictwo obu stron. Na razie na Białoruś przerzucono kolejnych 12 śmigłowców Mi-8 i Mi-24 - dołączą one do maszyn, które już tam stacjonują od początku wojny. Do tego ok. 1,5 tys. żołnierzy. Czy są to wystarczające siły do rozpoczęcia ofensywy?

Cel: Kijów?

Brytyjski wywiad twierdzi, że te siły są zbyt małe, aby Rosja zaryzykowała kolejną ofensywę na Kijów. Pewności, co do tego nie mają Ukraińcy, którzy przygotowują się do obrony stolicy od strony białoruskiej granicy. Gen. Ołeksandr Pawluk, dowódca wojsk obrony Kijowa, potwierdził, że cały czas prowadzone są przygotowania, mające na celu powstrzymanie ewentualnego uderzenia.

Andrij Czerniak, przedstawiciel Głównego Wydziału Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, poinformował, że zakładany jest scenariusz, w którym Rosjanie uderzą z Białorusi i Donbasu. Podobnego zdania są eksperci Instytutu Studiów nad Wojną (ISW).

"Wiele obserwowanych wskaźników sugeruje, że siły rosyjskie mogą faktycznie przygotowywać się do nowej operacji ofensywnej. To m.in. konsolidowanie na nowo składu wojsk wzdłuż głównych osi natarcia i przemieszczanie na linię frontu ciężkiego sprzętu" - ocenili eksperci ISW, wskazując w innych analizach również na rosnącą presję Putina wobec Łukaszenki.

Podobnego zdania jest Krzysztof Wojczal, prawnik, analityk, publicysta, autor geopolitycznej książki pt. "Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat".

- Uważam, że Rosjanie są zdeterminowani do tego, by rozstrzygnąć wojnę w możliwie krótkim terminie. A cel strategiczny wojny się nie zmienił, wciąż jest nim przejęcie kontroli nad całą Ukrainą. W związku z tym Rosjanie będą musieli przeprowadzić drugie uderzenie na Kijów, co wręcz wymaga użycia kierunków z Białorusi - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską.

- Jednocześnie uważam, że gdyby Putin wiedział, że "trzydniowa operacja" zamieni się w wielomiesięczną wojnę, wówczas znacznie lepiej przygotowałby armię do zadania jakie przed nią postawił - zauważa ekspert.

- W ramach tych przygotowań zmusiłby Białoruś do czynnego wzięcia udziału w inwazji. Nie zrobiono tego rok temu ponieważ uznano, że Rosja poradzi sobie z Ukrainą samodzielnie i bez większych problemów. Dziś decydenci z Kremla wiedzą, jak bardzo się przeliczyli. I nie popełnią drugi raz tego samego błędu. Stawiam tezę, że do drugiego uderzenia na Kijów nie tylko dojdzie, ale i zostanie ono wsparte siłami armii białoruskiej. Mówiłem i pisałem zresztą o tym jeszcze w maju zeszłego roku, kiedy wielu komentatorów ogłaszało już ukraińskie zwycięstwo. Putin nie po to tak bardzo ryzykował politycznie ogłaszając mobilizację, by nie użyć setek tysięcy poborowych do osiągnięcia pełnego zwycięstwa. Połowiczne rozwiązania nie interesują władz z Kremla -  ostrzega Wojczal.

Białoruś pójdzie na wojnę?

Opozycyjni białoruscy politycy, jak Aleś Zarembiuk, uważają, że po 16 stycznia Białoruś może dołączyć do operacji przeciwko Ukrainie, a jesienne powołania do służby, które miały być jedynie przeglądem rezerw, faktycznie były ukrytą mobilizacją - po której żołnierze mają wziąć udział w wojnie. Zgadza się z tym Wojczal.

- Tutaj nie chodzi nawet o manewry wojskowe, a o wdrażane przez Białoruś kolejne procedury, które można uznać za kroki zwiastujące ewentualne przeprowadzenie mobilizacji. To czy taka decyzja zostanie podjęta i kiedy to się stanie, tego nie wiadomo. Natomiast władze z Mińska są na taką okoliczność coraz lepiej przygotowane od strony administracyjnej - mówi nam ekspert.

Mobilizację, również według części ukraińskich polityków, ma zwiastować przyłączenie się Łukaszenki do ataku na Kijów. Białoruś jest niezwykle uzależniona od Kremla. Jej niewydolna gospodarka jest utrzymywana głównie dzięki dotacjom Rosji. W ostatnich dwóch latach Białoruś otrzymała od Kremla niemal 4 mld dolarów pożyczki.

W ostatnim roku Rosja dorzuciła do tego preferencyjne, stałe ceny gazu i ropy oraz systemy Iskander i S-300. Sfinansowała również remont baz, z których obecnie korzystają rosyjscy żołnierze. Coraz częściej pojawiają się głosy, że Mińsk będzie musiał jakoś spłacić swoje długi. Udział w wojnie mógłby spowodować umorzenie zaległości.

- Ten udział jest w mojej ocenie pewny. Zwłaszcza teraz, gdy rosyjskie siły zostały osłabione i każdy rodzaj pomocy będzie wręcz niezbędny do osiągnięcia sukcesu. Pytanie tylko, czy Białoruś przystąpi do wojny z Aleksandrem Łukaszenką na czele - czy też jego lawirowanie względem Putina zmusi Rosjan do zmiany reżimu w Mińsku. Po zmianie dojdzie do wymuszenia na Białorusi pełnego podporządkowania - zwraca uwagę ekspert.

- W mojej ocenie zwiastunów przyszłych wydarzeń należy upatrywać właśnie na Białorusi. Informacje z tego kierunku są kluczowe do tego, by właściwie i z odpowiednim wyprzedzeniem odczytać intencje Putina, a także przewidzieć godzinę "zero". Czyli moment drugiej operacji na Kijów - dodaje Wojczal.

Wojna w Ukrainie. Kiedy pogoda rozdaje karty

Na razie długoterminowe prognozy pogody spełniły się jedynie częściowo. Kilkudniowe ochłodzenie lepiej wykorzystali Rosjanie, którzy zajęli Krasną Horę i znaczną część Sołedaru. Na zachodzie Ukrainy panują dodatnie temperatury, a wszechobecne błoto będzie paraliżowało wszelkie ruchy ciężkich jednostek.

Zwłaszcza na poleskich bagnach i trzęsawiskach, które Rosjanie będą musieli pokonać, aby dotrzeć na przedmieścia stolicy. O tym, że to bardzo niewygodny teren do prowadzenia operacji zaczepnych przekonali się już w marcu 2022 r., kiedy utknęli przed wysadzonymi mostami, a braki środków przeprawowych spowodowały, że nie dotarli na czas do okrążonych spadochroniarzy.

Dziś również wydaje się mało prawdopodobne, by próbowali uderzyć przez dolinę Prypeci i Dniepru. Znacznie lepsze warunki do rozwinięcia uderzenia panują bardziej na zachód - w kierunku Korostenia i Żytomierza, i dopiero wówczas zmiany marszruty na wschód przez Malin i Makarów.

Wedle ukraińskich źródeł w styczniu Kreml zarządzić mobilizację kolejnych 500 tys. rezerwistów - oprócz 300 tys. powołanych jesienią. Według Kijowa ma to być widoczny znak, że Putin planuje kolejne uderzenia na Ukrainę.

Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski