Czarny scenariusz dla Kijowa. Eksperci mówią o tym, co zrobi Putin
Jak wynika z informacji rosyjskiego serwisu Ważnyje Istorie, Władimir Putin nie rezygnuje z planów zdobycia Kijowa. Serwis - powołując się na źródła w FSB - wskazuje, że Putin chce zdobyć stolicę Ukrainy, nie zważając na straty. Według ekspertów, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, scenariusz ponownej próby zdobycia Kijowa przez Rosję jest jednak mało prawdopodobny, a informacje na ten temat celowo powielają rosyjskie służby.
28.11.2022 | aktual.: 28.11.2022 20:58
"Ogólnie plan wygląda mniej więcej tak: na razie Putin chce zyskać na czasie i przy pomocy zmobilizowanych rezerwistów ustabilizować front. A potem, na wiosnę, zacznie wszystko od nowa" - podało serwisowi źródło związane z FSB. Z kolei kilka dni temu w wywiadzie dla niemieckiego dziennika "Bild" o możliwym ataku na Kijów mówił były bokserski mistrz świata Wołodymyr Kliczko, brat mera stolicy Ukrainy - Witalija Kliczko.
- Spodziewamy się, że wojska rosyjskie mogą podjąć ponowną próbę ataku na Kijów z terytorium Białorusi - zaznaczył brat Witalija Kliczki.
Według rozmówcy serwisu Ważnyje Istorie, ponowny atak na stolicę Ukrainy oznaczałby dotkliwe straty wśród rosyjskich żołnierzy. M.in. dlatego rosyjskie ministerstwo obrony planuje przeszkolić do wiosny 120 tys. poborowych, którzy mają uzupełnić w Ukrainie straty wśród zmobilizowanych rezerwistów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, przy obecnej sytuacji na froncie jest raczej mało prawdopodobne, by Putin zdecydował się na drugą operację kijowską.
"Krym ważniejszy niż Kijów"
- Widać, że zminimalizował swoje cele, które wyznaczył na początku konfliktu. Chciał przecież całkowicie obalić władze w Kijowie i przejąć kontrolę nad całym terytorium Ukrainy. Wygląda na to, że rosyjski dyktator pogodził się, że Ukraina będzie istnieć nadal jako niezależne państwo. Natomiast robi też wszystko, by utrzymać obecne zdobycze terytorialne. Przede wszystkim chce mieć połączenie z Krymem. Gdyby stracił półwysep, byłaby to katastrofa dla niego i całej Rosji. To najważniejszy punkt ciężkości dalszego rozwoju konfliktu. Dodatkowo będzie chciał cały czas osłabiać Ukrainę, by nie mogła odzyskać samodzielności - mówi Wirtualnej Polsce gen. Koziej.
Według wojskowego, Putin już nie myśli o wychodzeniu za Dniepr, a tym bardziej próbie zajęcia Kijowa.
- Będzie niestety nadal atakował rakietami stolicę Ukrainy, ale również pozostałe duże miasta. Chce na tyle obezwładnić i zamęczyć naród ukraiński, by zaakceptował warunki pokoju w wersji Kremla, polegające na zaakceptowaniu przyłączenia do Federacji Rosyjskiej okupowanych terytoriów - uważa gen. Koziej.
Z kolei płk Piotr Lewandowski, były weteran misji wojskowych w Iraku i Afganistanie podkreśla, że ponowny atak na Kijów ze strony Rosji wiązałby się z ogromnym ryzykiem i stratami.
- Podejście do Kijowa od strony Białorusi jest mocno ufortyfikowane przez Ukrainę. Dodatkowo to obszar monitorowany cały czas przez NATO. Oczywiście dla Putina stolica Ukrainy zawsze będzie celem samym w sobie. Ale informacje o rzekomym, ponownym ataku rosyjskich wojsk lądowych na stolicę Ukrainy podsycane są najpewniej przez rosyjskie służby. Wygląda to na robotę GRU lub FSB. Robią to celowo, by skupiać uwagę ukraińskiej armii na tamtym odcinku, a nie np. na południowym froncie - ocenia płk Lewandowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pytany przez Wirtualną Polskę o działania rosyjskich służb bezpośrednio w samym Kijowie, ocenia je jako porażkę.
- Były rosyjskie plany obalenia ukraińskich władz w Kijowie. Próbowali m.in. wagnerowcy. Ale Ukraińcy "wytłukli" dywersantów i sabotażystów. Takie grupy długo nie przetrwają, bowiem wszyscy Ukraińcy są zdeterminowani, żeby ich dopaść. Powtórna realizacja tego planu jest praktycznie niemożliwa. W Kijowie działa rozbudowana obrona terytorialna. Co prawda jest słabo wyszkolona, ale jest jej relatywnie dużo - mówi WP płk Lewandowski.
"Putin liczy na rezerwistów"
Według amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną, do wiosny 2023 roku rosyjscy rezerwiści będą walczyć w Ukrainie w skali masowej. Jak informował doradca ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko, Rosja przygotowuje się do nowej fali mobilizacji w styczniu 2023 roku, a plan przewiduje powołanie od 500 tys. do 700 tys. rezerwistów. W ostatnich dniach Kreml i ministerstwo obrony "werbalnie" ogłosiły zakończenie "częściowej mobilizacji". Według oświadczeń władz, zmobilizowano 318 tys. osób. Mobilizacja nie została jednak formalnie zakończona prezydenckim dekretem.
Czy w kontekście ewentualnego, ponownego ataku na Kijów ukraińska armia może się obawiać fali rosyjskich rezerwistów?
- Putin liczy na nowych rezerwistów, którzy właśnie kończą służbę zasadniczą. To rezerwiści z obecnego, jesiennego poboru. To ok. 100 tys. nowych żołnierzy. Może ich wysłać natychmiast na front, są oni bowiem po przeszkoleniu, po służbie wojskowej. Na wiosnę będzie gotowych kolejnych 100 tys. z kolejnego poboru. Moskwa będzie miała więc w sumie 200 tys. przeszkolonych rezerwistów. Może też jeszcze wydrenować setki starych rezerwistów, przed kolejną falą mobilizacji, którą Putin może zarządzić. Inna sprawa to jakość tych żołnierzy, która w co najmniej 50 proc. będzie słaba. Do tego dochodzi kwestia braku uzbrojenia, amunicji i sprzętu. Z tym Rosja będzie miała większy problem, niż z samymi żołnierzami - mówi WP gen. Koziej.
W podobnym tonie wypowiada się płk Lewandowski.
- Rosjanie bezwzględnie potrzebują 300 tys. kolejnych żołnierzy na froncie. Ale blokuje ich logistyka. Czy będzie wydajniejsza niż teraz? Wątpię, bo Rosjanie nie są w stanie przestawić wojennej produkcji, by odpowiadała masowym potrzebom żołnierzy. Co z tego, że Putin dosypie kolejnych rezerwistów, jak oni nie będą mieli wyposażenia. To będzie koszmarna maszynka do mielenia mięsa… - ocenia płk Lewandowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski