Rosjanie strzelają kilometr od ich domów. Życie na gorąco przy granicy z Kaliningradem
Mieszkańcy wsi położonych przy granicy z obwodem kaliningradzkim niemal codziennie słyszą w swoich domach odgłosy kanonad i czołgowych wystrzałów. To po rosyjskiej stronie zmobilizowani żołnierze ćwiczą przed wyjazdem na wojnę w Ukrainie. - Słuchając tych pomruków wojny, wszyscy tu trzymamy kciuki za Ukrainę - mówi WP sołtys jednej z miejscowości.
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie klikając TUTAJ
Chociaż Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych nie potwierdza takiego incydentu, Piotr Huk z Pędziszewa klnie się, że zarówno on, jak i kilku mieszkańców widzieli rosyjski śmigłowiec, który wleciał na polską stronę.
- Było to ze dwa-trzy miesiące temu. Śmigłowiec przeleciał bardzo nisko nad drogą w naszej wsi. Stałem wtedy na tej drodze i widziałem dokładnie czerwoną gwiazdę oraz godło jednostki - opowiada sołtys Piotr Huk. - Mogła to być jakaś prowokacja. Sprawdzenie, czy maszyna zostanie wykryta przez radary. Może ci piloci się założyli, czy wlecą niepostrzeżenie do Polski - zastanawia się.
Zamieszkałe przez niespełna 80 osób Pęciszewo (gmina Braniewo) leży kilkaset metrów od granicy z obwodem kaliningradzkim. Mieszkańcy - wielu z nich jest pochodzenia ukraińskiego - mówią, że to był jedyny incydent, jaki zaobserwowali od czasu rozpoczęcia przez Rosję wojny w Ukrainie. Ale relacjonują, że w bezwietrzny dzień z rosyjskiej strony dobiegają odgłosy strzałów karabinowych, wystrzałów z czołgów. To najprawdopodobniej kolejne rosyjskie oddziały szkolą się przed wyjazdem na wojnę na poligonie pod Mamonowem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Żyjąc tu od dziesięcioleci przywykliśmy do sąsiedztwa z rosyjskim poligonem. Dopiero teraz, gdy trwa wojna w Ukrainie, człowiek inaczej o tym myśli. Kiedyś kaliningradczycy to byli sympatyczni ludzie, co można powiedzieć teraz? Są pod wpływem tyrana - opowiada Piotr Huk. - Wszyscy wspieramy Ukrainę, wywieszano u nas żółto-niebieskie flagi, przyjmowaliśmy uchodźców, braliśmy udział w zbiórkach na rzecz ukraińskiego wojska - mówi dalej.
- Granicę obserwuję ze swojego domu, ale nie czuję strachu przed Rosją. Widać, jak Straż Graniczna dokładnie tu pilnuje - podkreśla. Dodaje, że obawy mieszkańców wzbudziły doniesienia mediów, jakoby Rosja szykowała się do wywołania kryzysu migracyjnego na granicy z Polską. - Na razie na pewno nie było u nas nielegalnych przejść - zaznacza.
Pomruki wojny w granicznej wsi
Wieś Jarocin przy granicy z Rosją to zaledwie dziewięć zamieszkałych domów. - Słyszymy te pomruki wojny i dlatego każdy zastanawia się, co będzie dalej. Strachu się nie czuje, ja nawykłem do takiego sąsiada - mówi Wirtualnej Polsce o Rosji Sergiusz Kaliszuk, sołtys miejscowości. On także słyszał o incydencie z rosyjskim śmigłowcem. - Przecież to nie my będziemy jakimś celem. Jeśli rakiety polecą, to najwyżej nad nami - ocenia.
Podkreśla też, że lokalna społeczność, chociaż niewielka, zaangażowała się w pomoc dla zaatakowanego kraju. - Sporo mieszka w okolicy osób pochodzenia ukraińskiego. Czy to Polak, czy Ukrainiec, nie ma takiej osoby, która by nie trzymała kciuków za stronę ukraińską. To, co się dzieje w Ukrainie, to bestialstwo i katastrofa humanitarna. Przyjmowaliśmy do domów Ukraińców. Po pewnym czasie rodziny te wróciły do swojego kraju, aby pilnować swoich domostw, wrócić do pracy - opowiada.
Kaliningrad. Lokalna duma - 11. Korpus Armijny zniszczony w Ukrainie
Serwisy informacyjne z Kaliningradu właśnie przypominają, że po częściowej mobilizacji (ogłoszonej przez Władimira Putina 21 września) szykuje się nowa fala wezwań. "1 listopada zaczyna się tzw. jesienny pobór do wojska" - relacjonuje Kaliningrad.ru. Serwis cytuje zapewnienia władz wojskowych, że rekruci ci nie trafią na wojnę w Ukrainie.
Rzeczywistość może być zupełnie inna. Mężczyznom z rezerwy - wziętym do wojska we wrześniu i październiku w ramach tzw. częściowej mobilizacji - także składano podobne obietnice. Tymczasem, jak poinformowało samo rosyjskie ministerstwo obrony, rezerwiści przeszkoleni ok. 14 października na poligonach obwodu kaliningradzkiego, szybko pojechali do Ukrainy.
- Nie zawstydzimy naszych poprzedników - mówił w propagandowym materiale wideo jeden ze zmobilizowanych. Rosyjskie media tłumaczyły ich wyjazd "koniecznością wzmocnienia obrony w niektórych sektorach frontu".
Tymczasem militarna duma Kaliningradu - 11. Korpus Armijny - został zniszczony podczas trzymiesięcznych morderczych walk w Ukrainie - poinformował serwis Forbes, powołując się na rosyjskie dokumenty wojskowe przechwycone przez siły ukraińskie w mieście Bałaklija w obwodzie charkowskim.
Dokument datowany na 30 sierpnia wskazywał, że korpus poniósł 30 proc. strat (przed wojną liczył 12 tys. żołnierzy). Na przełomie sierpnia i września ukraińskie siły zbrojne rozpoczęły kontrofensywę na wschód od Charkowa, a straty Rosjan jeszcze się zwiększyły.
"11. Korpus Armijny ucierpiał bardziej niż większość rosyjskich formacji w regionie. Niektóre bataliony zostały ograniczone do zaledwie jednej dziesiątej ich pierwotnej siły roboczej. To mogło być niedomówienie. Ukraiński Sztab Generalny stwierdził, że korpus stracił w kontrofensywie 200 pojazdów i połowę żołnierzy" - podał niedawno Forbes. Komentował te straty jako "straszliwy cios" dla Rosjan.
Do samych Kaliningradczyków pogłoski o pogromie ich żołnierzy mogły dotrzeć jeszcze w trakcie wakacji. Ze względu na cenzurę media o tym nie informowały. Jak pisali kaliningradzcy blogerzy z serwisu Telegram, burmistrz miasta Gusiew (tam stacjonuje jedna z jednostek korpusu) nieoczekiwanie odwołał festiwal muzyczny. - To nie jest czas na radosne świętowanie - uzasadnił burmistrz, nie tłumacząc, co konkretnie miał na myśli.
Czytaj też:
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski