Mobilizacja w Kaliningradzie. Tak reagują rodziny wojskowych
- Wątpię, by mobilizacja w Kaliningradzie osiągnęła poziom zaplanowany przez centralne władze Rosji. Ludzie będą płacić łapówki, by uniknąć wysłania na śmierć. Urzędnicy będą kłamać przełożonym, że mężczyźni ci wyjechali za granicę. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ostateczności poborowi próbowali ucieczki z pociągów, które tranzytem jeżdżą przez Litwę - mówi WP Marek Gołkowski były konsul generalny RP w Kaliningradzie.
Informacja o planach Putina, aby 300 tys. rezerwistów wysłać do Ukrainy, wywołała popłoch także w obwodzie kaliningradzkim. Lokalna administracja wojskowa podała, że i ten region ma wysłać kontyngent do Ukrainy. 21 września w centrum Kaliningradu odbył się protest przeciwko mobilizacji.
Przy okazji setki kaliningradczyków dało upust frustracji, komentując sprawę w serwisie społecznościowym Telegram. "Kto naprawdę chce i jest gotów umrzeć. Osobiście nie uśmiecha mi się perspektywa pójścia na wojnę i śmierci w momencie, gdy politycy, którzy ogłosili mobilizację, są u schyłku życia - czytamy w jednym z komentarzy.
Według Marka Gołkowskiego, który w latach 2008-2014 był konsulem generalnym RP w Kaliningradzie, mobilizacja w tym regionie może nie udać się w skali zaplanowanej przez Moskwę.
- Mieszkańcy obwodu to w znaczącej części rodziny wojskowych, którzy służyli lub służą w najbardziej wysuniętej na zachód "rosyjskiej twierdzy". Oni świetnie zdają sobie sprawę z rzeczywistej sytuacji w Ukrainie. Kaliningradzki Korpus Armijny poniósł tam ciężkie straty - komentuje w rozmowie z WP Marek Gołkowski, obecnie wykładowca Studium Europy Wschodniej UW w Warszawie.
- Ludzie w Kaliningradzie mają jeszcze jedną cechę. Co innego mówi się tam oficjalnie i urzędowo, a co innego przy wódce, kiedy zazwyczaj pomstuje się na pomysły władz z Moskwy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby mężczyźni powszechnie migali się przed poborem i będzie się to działo za częściową aprobatą szefów komisji wojskowych. Miałem wśród znajomych weteranów wojny z Afganistanu, oni pierwszy toast zawsze wznosili hasłem "za wojnę, żeby już nie wróciła" - opowiada Marek Gołkowski.
- Owszem kaliningradczykom kazano na wiecach krzyczeć, że popierają wojnę, więc krzyczeli. To nic nie kosztowało. Natomiast teraz następuje eksplozja buntu, bo Putin nie angażował dotąd społeczeństwa w umieranie - podkreśla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kaliningrad. Poborowi nie mają jak uciec
Jak już informowaliśmy w WP, tuż po ogłoszeniu planów mobilizacji młodzi i bardziej zamożni Rosjanie spakowali manatki i kupili bilety lotnicze. Z kaliningradzkiej enklawy trudniej jest uciec za granicę niż z Moskwy czy Petersburga. Lotnisko oferuje loty do Rosji. Sąsiedzi obwodu: Polska i Litwa zamknęły granice nawet dla posiadaczy wiz Schengen. Nadal jednak kursują pociągi jadące do dużej Rosji tranzytem przez Litwę.
Przed mobilizacją serwis rosyjski serwis "Journal Tinkoff" donosił, że "ostatnią okazją na przedostanie się do UE, jest wyjście pociągu "Jantar", gdy po drodze do Moskwy zatrzymuje się na tzw. technicznych postojach w miejscowościach Kibarty i Kiena na Litwie. W tekście przywołano relacje pasażerów, którzy wyprosili litewskich pograniczników zgodę na opuszczenie pociągu.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby w ostateczności rosyjscy poborowi próbowali ucieczki, wyskakując z takiego pociągu. Chociaż byłoby to trudne, bo drzwi wagonów są zamykane przez obsługę, a na okna zazwyczaj wisi kartka "zamknięte na zimę" - mówi dalej Marek Gołkowski.
Wątek ucieczek przed mobilizacją poruszają także analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich. - Aby utrudnić możliwość uchylania się od mobilizacji, Rosja zwróciła się o pomoc do Białorusi i Kazachstanu. Siły bezpieczeństwa Białorusi otrzymały rozkaz zatrzymywania i deportowania ukrywających się obywateli rosyjskich - podaje OSW na Twitterze.
- Ogłoszenie w Rosji częściowej mobilizacji stało się dla władz wyzwaniem w sferze bezpieczeństwa wewnętrznego. Kreml obawia się wzrostu nastrojów antywojennych i możliwości radykalizacji działań osób sprzeciwiających się poborowi - czytamy w komentarzu ośrodka.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski