"Głupi stanął na torach". Kto odpowiada za śmierć 18‑letniej Angeliki? Na pewno nie PKP
Podczas wypadku w Szaflarach poważny błąd popełnili również maszyniści pociągu – do takich ustaleń Komisji Badania Wypadków Kolejowych dotarła WP. Nie nacisnęli oni guzika hamulca bezpieczeństwa, co wydłużyło drogę hamowania pociągu. Winą za wypadek prokuratura obarczyła jednak tylko 62-letniego egzaminatora na prawo jazdy.
30.01.2020 | aktual.: 30.01.2020 20:21
W kabinie maszynisty słychać głos "ch... głupi stanął na torach". Potem rozlega się wycie pociągu i rozpoczyna się hamowanie. Jest jeszcze 181 metrów do auta. Dwóch maszynistów może jedynie patrzeć, jak pociąg zmierza do zderzenia. Widzą, jak z auta nauki jazdy od strony pasażera wyskakuje mężczyzna. Staje na torach z wyciągniętą ręką w stronę pociągu. "Tak jakby chciał ich zatrzymać".
Gdy skład jest 60 metrów od auta, odskakuje na bok. Kierująca chce jeszcze uruchomić silnik. Przy włączonym pierwszym biegu, na samym rozruszniku jej auto podskakuje jeszcze pół metra do przodu. Za mało. Po uderzeniu pada pytanie maszynisty "czemu ta dziewczyna nie wysiadła, spanikowała chyba".
Wypadek w Szaflarach. Nie było hamulca bezpieczeństwa
W tej sprawie winny ma być jeden i do tego surowo ukarany wieloletnim więzieniem. Chodzi o 62-letniego egzaminatora na prawo jazdy, którego prokuratura oskarża, że nie pomógł kursantce. Swój wyrok media i opinia publiczna wydały już kilka godzin po wypadku. W skrócie: jest tchórzem, który sam uciekł, pozostawiając dziewczynę na śmierć.
Raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych rzuca nowe światło ta historię. Wirtualna Polska jako pierwsza opisuje jego ustalenia. Poza nieostrożnością 18-letniej kierującej oraz jej egzaminatora, Komisja wskazuje pięć innych przyczyn, które w konsekwencji doprowadziły do tragedii.
- Pociągiem kierował kandydat na maszynistę. Na widok auta stojącego na przejeździe nie nacisnął "czerwonego grzybka", czyli hamulca bezpieczeństwa. Użył wolniej działającego hamulca z "zadajnika jazdy i hamowania".
- Hamulca bezpieczeństwa nie nacisnął również opiekun kandydata. To maszynista z 38-letnim stażem pracy, który nie instruował podopiecznego o znakach, sygnałach itd. A powinien.
- Przejazd kolejowy w Szaflarach był źle oznakowaną pułapką dla kierowców.
- Pojazd kolejowy EZT EN99-004 ma wysunięty i nieosłonięty niczym zderzak, tzw. sprzęg samoczynny. Ta część wystaje na 95 cm przed obrys czoła pociągu. W razie zderzenia nie zepchnie przeszkody stojącej na torach. "W przypadku tego typu zderzeń zachodzi poważne zagrożenie utraty życia podróżujących samochodem osobowym" - stwierdzają eksperci.
- Do wypadku przyczynił stres egzaminowanej. Angelika do egzaminu podchodziła już czwarty raz. Z nagrań w aucie egzaminacyjnym wynika, że każde zaliczenie kolejnego manewru kończy się westchnieniem ulgi: "aaaa". Przed wyjazdem z placu manewrowego mówi egzaminatorowi "ale jestem zestresowana", "bardzo mi serce bije". Na co ten odpowiedział: "to znaczy, że pani żyje".
Wypadek w Szaflarach. Niewidzialna ręka poprawia znaki
Według raportu Komisji bezpośrednią przyczyną wypadku było zbagatelizowanie przez kierowcę znaku STOP, nakazującego zatrzymanie się przed przejazdem kolejowym, oraz sygnału z nadjeżdżającego pociągu. Wówczas powinien zareagować egzaminator, zatrzymując auto. W dalszej kolejności zawiedli dwaj maszyniści, którzy nie użyli hamulca bezpieczeństwa.
Prawdopodobnie przez stres Angelika nie zdołała wyjść z samochodu. Pociąg uderzył w auto z prędkością 56 km/h. Niby nie tak dużo, ale zadziałał wspomniany nieosłonięty zderzak pociągu. Wbił się do wnętrza samochodu "uderzając osobę kierującą w głowę i powodując jej śmierć".
Raport wskazuje też na kilka tzw. "przyczyn systemowych". To zarzuty, które padają głównie pod adresem PKP Polskie Linie Kolejowe. To ta spółka prowadzi kampanię "Bezpieczny przejazd" i przebudowuje najbardziej groźne skrzyżowania dróg z torami. Do owianych złą sławą wypadków Szaflar akcja jednak nie dotarła.
Przejazd w Szaflarach był źle oznakowany, widoczność na poziomie kierowcy auta osobowego przesłaniały chaszcze. Komisja odnotowała, że tuż po wypadku, a przed wizją lokalną, "niewidzialna ręka" poprawiła 11 źle ustawionych znaków i wycięła krzaki. Ta wycinka była zalecana jeszcze w 2016 roku, po wcześniejszej kontroli tego przejazdu.
Dla niedoświadczonych kierowców przejazd w Szaflarach mógł być pułapką. Przed torami drogowcy z Nowego Targu zrobili zwężenie drogi do jednego pasa. Dlatego kierowcy bardziej niż na pociągach koncentrowali się na tym, czy mają wolny pas po drugiej stronie torów. Według Komisji w tym miejscu pociągi powinny zwalniać do 60 km/h, a nie jeździć z prędkością 90 km/h. Wówczas maszynista będzie miał czas na zatrzymanie składu w razie dostrzeżenia problemów na przejeździe.
Próbowaliśmy wydobyć komentarz przedstawicieli spółek kolejowych. Bezskutecznie. "My tym nie zarządzamy". "Odsyłam do innej spółki". "To raczej Przewozy Regionalne" - usłyszeliśmy.
Cała wina na jednego
Prokuratura w Nowym Targu jedynym winnym tragedii uznała 62-letniego egzaminatora Małopolskiego Ośrodka Ruchu Drogowego. W akcie oskarżenia zarzucono mu doprowadzenie do katastrofy w ruchu lądowym, za co grozi 8 lat więzienia. Wiadomo, że ten zarzut już się nie utrzyma, ponieważ sędzia, do którego trafiła sprawa, zauważył w aktach szereg szkolnych błędów.
Podstawowy to zakwalifikowanie wypadku jako "sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym". Według sądu prokuratura powinna wskazać więcej osób, które były zagrożone i doznały obrażeń, niż tragicznie zmarła kursantka. Prokuratura szuka ich teraz przez ogłoszenia prasowe. Tymczasem w raporcie Komisji jest jednoznaczny - "zero rannych".
Nierozstrzygniętą kwestią pozostaje sprawa pomocy kursantce przy wyjściu z auta. Według prokuratury egzaminator nie wydał jej "wystarczająco wyraźnego polecenia" opuszczenia auta. Na nagraniu z wnętrza auta miało jednak paść słowo "uciekamy".
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl