Geostrategia czy patologia? Szachy 5D Trumpa zakończyły się oddaniem Ukrainy [Opinia]
Jeśli ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do jakości myślenia i działania Donalda Trumpa, to spotkanie w Białym Domu powinno mu je rozwiać. Geostrategia Trumpa okazała się - kolejny raz - bufonadą, a jego wizja myśleniem narcyza przekonanego, że to on ma moc stwarzania rzeczywistości - pisze Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Spotkanie Trumpa z Zełenskim od początku zmierzało w złym kierunku. Wołodymyr Zełenski przyjechał do Waszyngtonu w konkretnym celu. Oddanie USA ogromnych zysków i możliwości eksploatacji ich złóż miało być ceną za gwarancję bezpieczeństwa. Donald Trump jednak tej ceny zapłacić nie chciał, a zamiast tego opowiadał, że to "on niesie pokój", że "jego Putin będzie słuchał".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Negocjacje ws. Ukrainy. "Żołnierze nie wierzą w ten pokój"
Żadnych konkretów, poza tym, że będzie "kopał, kopał, kopał", a Putin przecież chce pokoju. Każda próba powrotu do tematu gwarancji bezpieczeństwa kończyła się niczym, a dokładnie - kolejną opowieścią o tym, co już dla pokoju zrobił Trump i jak udało mu się uniknąć wojen, o których nikt nawet nie wiedział. Byłoby nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że robił to prezydent USA, który odgrywał spektakl na potrzeby wewnętrzne i próbował dowieść, że robi wielki biznes, biorąc gigantyczne pieniądze, a nic nie gwarantując.
Atak na Zełenskiego
Zełenski zwyczajnie nie mógł się na to zgodzić, szczególnie, że Trump jasno sugerował, i to nie tylko w czasie tej rozmowy, że on oczywiście zyski weźmie, ale gwarancją pokoju dla Ukrainy ma być obietnica Putina, względnie Europa. Atak na Zełenskiego, który przeprowadził J.D. Vance i do którego przyłączył się Donald Trump był tylko naturalną konsekwencją przyjętej przez nich techniki debaty. Debaty, która miała się zakończyć pognębieniem słabego…
Tyle że to się nie udało i wywołało wściekłość. Tej rozmowy nie da się oceniać z perspektywy politologicznej, bo to nie była polityka. Dyplomacja może być twarda, może się odbywać po bandzie, ale nie może się toczyć przy otwartych drzwiach, w świetle kamer. A tu - o czym zdecydowali Trump i J. D. Vance - tak się właśnie toczyła. Dlaczego?
Możliwe odpowiedzi są trzy: albo mamy do czynienia z bandą nieudaczników, którzy nie wiedzą, jak prowadzi się rozmowy, nie mają doświadczenia i preferują pełne bufonady oświadczenia, z których nic nie wynika. Albo to była cyniczna zagrywka, której celem było oddanie Putinowi Ukrainy pod pozorem braku woli pokoju u jej prezydenta. Albo to dowód na to, że prezydentem USA jest człowiek, który jest narcyzem i który jest niezdolny do rozmawiania z kimś, kto pokazuje, że jego słowa nie tworzą rzeczywistości. Każda z tych możliwości jest dramatycznie zła dla świata, w tym dla naszej jego części.
Kreml triumfuje
Jeśli ktoś dzisiaj będzie pił do nieprzytomności a na koniec tłukł butelki z wódką, to Rosjanie z Kremla. Putin osiągnął swój cel, udało mu się uzyskać od prezydenta USA wolną rękę w gnębieniu Ukrainy i sprawić, że prezydent Trump o brak pokoju oskarża Wołodymyra Zełenskiego, a nie Władimira Putina. "Ponieważ czuje, że nasze zaangażowanie daje mu dużą przewagę w negocjacjach. Nie chcę przewagi, ja chcę pokoju. Znieważył Stany Zjednoczone w Gabinecie Owalnym. Może wrócić, gdy będzie gotowy na pokój" - napisał Trump. Tak, tak. Wojna się toczy, nie dlatego, że wywołał ją Putin, ale dlatego, że USA za bardzo wspierało Ukrainę. I dlatego, w imię pokoju, przestanie je wspierać.
Co to oznacza dla Polski? Dla naszej części Europy? Odpowiedź nie jest przyjemna. To, co zobaczyliśmy, oznacza, że nie da się mieć szacunku ani dla Donalda Trumpa, ani dla J. D. Vance. I że nie można na nich liczyć. W niczym. Ciepłe słowa Trumpa o Polsce nic nie znaczą. Jutro może zapytać, czy on rzeczywiście tak mówił, albo oznajmić, że mamy być wdzięczni, a nie prosić o pomoc.
Choć politycy nie mogą tego powiedzieć, ale już dzisiaj powinny się odbyć poważne rozmowy w Polsce i w Europie. W istocie właśnie przestał istnieć porządek bezpieczeństwa w naszej części świata. Putin osiągnął swój cel. Rękami Trumpa. Jeśli nie chcemy mieć rosyjskich wojsk w Polsce, jeśli nie chcemy tu Putina musimy wspierać armię ukraińską i ukraińskie władze.
Ważne europejskie wsparcie
Musimy budować europejskie wsparcie dla nich. Na Trumpa i jego słowa nikt nie może liczyć. Możemy liczyć na współpracę tej części Europy. Pewnie nawet nie całej Europy, ale pewnej jej części. A w niej to Ukraina ma najlepszą armię, jest najlepiej przygotowana do walki z Rosją. Jej przetrwanie, zachowanie niezależności jest w naszym, najgłębszym egzystencjalnym interesie. To nie jest tylko kwestia moralna (choć taka też jest), to kwestia być albo nie być.
Widząc to wszytko Putin nie ma żadnych powodów, by się zatrzymać. Nie ma powodów, by cokolwiek odpuścić. Trump stał się właśnie jego sojusznikiem, a dla Polski, dla państw bałtyckich nie ma znaczenia, czy zrobił to świadomie, czy nie, czy to był jego cel, czy też wypadek przy pracy. Sygnał została wysłany, a Putin go odebrał. Czy to może mu się zmienić? Może, ale to już nie ma znaczenia. Już wiadomo, że to nie jest polityk i strateg, ale narcyz, by nie użyć mocniejszych słów. Ale to, co się wydarzyło ma skutki także dla USA.
Jej soft power, jej od lat budowane wpływy, wiara w to, że prowadzi ona jakąś w miarę spójną politykę, właśnie legły w gruzach. Donald Trump nie tylko nie czyni Ameryki wielką, nie tylko nie niesie pokoju, ale przyspiesza dekonstrukcję amerykańskiego imperium.
Ego Trumpa
Tego, co on teraz niszczy, czyli zaufania do tego kraju i jego dyplomacji, nie da się szybko odbudować. Choć - co też trzeba jasno przyznać - wycofanie się USA z Afganistanu proces ten rozpoczęło, to oświadczenie, które oddaje Ukrainę w ręce Putina, w istocie sprawiło, że nikt poważnie myślący o swoim bezpieczeństwie nie może liczyć - przynajmniej w perspektywie czterech najbliższych lat - na Stany Zjednoczone. Tam o wszystkim decyduje człowiek, dla którego miarą wszystkiego jest jego własne "ja". Nic więcej.
To wszystko oznacza koniec świata jaki znamy. Reguły bezpieczeństwa właśnie zostały wywrócone, sojusze, na których trwałość liczyliśmy odrzucone. I nie: nie jest to wielka geostrategiczna gra Trumpa. Jeśli ktoś w tej grze jest mistrzem, to raczej Putin, który grał ponad swoje możliwości i teraz widzi, że dzięki amerykańskiemu prezydentowi może wygrać. Europa, w tym Polska, ma naprawdę niewiele czasu, żeby cokolwiek z tym zrobić.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".