Gen. Roman Polko o śmierci technika Jaka-40, Remigiusza Musia: jest w tym coś zagadkowego
Z generałem Romanem Polko, o śmierci chorążego Remigiusz M., rozmawia Magdalena Rubaj.
Chorąży Remigiusz Muś, technik pokładowy z jak-a, który lądował w Smoleńsku, nie żyje. Jak pan odebrał tę informację?
– Choć jestem bardzo sceptyczny wobec wszelkich spiskowych teorii i takich wychodzących poza zakres normalnego myślenia, ale w tej sytuacji, jak w żadnej innej uważam, że trzeba bardzo gruntownie zbadać całą sprawę. Jest coś bardzo zagadkowego w tym, ze ktoś o tak twardym charakterze, jak wojskowy, nagle schodzi do piwnicy i popełnia samobójstwo przez powieszenie. Dodatkowo, samobójstwo to popełnia człowiek, który wykazał się odwagą, bo mówił na temat katastrofy smoleńskiej inne rzeczy niż te, które dałyby mu święty spokój. Mówił, to, co widział, co słyszał, myślał samodzielnie i nie stosował się do tej ogólnowojskowej zasady - „Nie wychylaj się, to będziesz miał święty spokój”.
Chorąży Muś to, co mówił o wysokościach podawanych przez kontrolerów ze Smoleńska, powtarzał w prokuraturze konsekwentnie, nie wycofywał się ze swoich słów. Był jednym z bardzo ważnych świadków. Czy pańskim zdaniem nie powinien być w jakiś sposób chroniony, czy nadzorowany przez prokuraturę, przez służby?
– Moim zdaniem wojskowe służby specjalne powinny go chronić. Mam nadzieję, że tak było. Służby w takiej sytuacji powinny otaczać go dyskretną ochroną. Myślę, że śledztwo wykaże, że tak było. Oczywiście, nie mówimy o takiej ochronie, że jeździ z nim BOR, ale o dyskretnej ochronie wojskowych służb specjalnych - patrzenia, co się dookoła niego dzieje. Mam nadzieję, że taki nadzór miał zapewniony, bo jeżeli nie, to będę bardzo zaskoczony.
Pytaliśmy prokuraturę wojskową, czy wobec tego, co się wydarzyło z chorążym inny ważny świadek śledztwa - pilot jaka nie powinien zostać objęty ochroną. Odpowiedź jest taka, że prokuratura wojskowa nie widzi takich podstaw. Czy pańskim zdaniem jednak w takiej sytuacji - śmierci jednego ważnego świadka, nie ma podstaw do obaw o innego?
– Myślę, że z pewnością powinni objąć go jakąś dyskretną ochroną. Proszę zauważyć, że nasze służby podsłuchują jakąś rekordową liczbę obywateli w mało istotnych sprawach, a odmawiają swej aktywności w dalece poważniejszych sprawach. W sprawie katastrofy smoleńskiej, która wciąż jeszcze nie została wyjaśniona oczekiwałbym ze strony prokuratury i służb chronienia świadków.
Rozmawiałam z pilotami, kolegami chorążego. Twierdzą, że on się czuł bardzo źle po rozwiązaniu specpułku, po tym, jak odszedł na emeryturę, jak on i wielu jego kolegów zostało pozostawionych samym sobie. Remigiusz Muś i jego koledzy uważają, ze pułk zlikwidowano, bo szukano na silę, na szybko, jakichś rozwiązań, które zamknęłyby politycznie temat katastrofy.
– Oni zostali bardzo mocno oszukani, bo im przecież jeszcze dano nadzieję! Wprowadzono po katastrofie program naprawczy w specpułku, wydano na to pieniądze. Oni mieli nadzieję na poprawę sytuacji, na to, że zostają. I nagle, pan minister obrony Tomasz Siemoniak, zanim jeszcze zdążył dojść do swego gabinetu po nominacji, ogłosił rozwiązanie pułku! Nawet nie zapoznał się z sytuacją w jednostce. Pilotom i wojskowym zaproponowano odejście do jakichś dalekich jednostek. Niestety, wielu dlatego musiało odejść. Nie pomyślano w ogóle o tym, by tych świetnie i za duże pieniądze wyszkolonych ludzi, jakoś w armii wykorzystać. W takiej sytuacji, gdy zostawia się człowieka samemu sobie, czuje się zdołowany. Przecież ci ludzie mogliby dać jeszcze wiele wojsku, a armia pozwalałaby im się spełniać w tym, co robią. Żołnierzem jest się do końca życia i takie nagłe odrzucenie, bycie poza środowiskiem, dla ludzi, którzy nie potrafią znaleźć czegoś w zastępstwie, często kończy się tragicznie., bywa po prostu, co tu dużo mówić,
zabójcze.
Z tego, co wiemy i pan chorąży i inni wojskowi, którzy byli w Smoleńsku, bardzo mocno przezywali katastrofę. Czy oni nie powinni być opieką psychologiczną?
– Absolutnie tak. Ale ta opieka w naszym wojsku, nawet, jeśli jest, bywa przeprowadzana na „odfajkowanie”, najczęściej niestety, nie jest to realna, długotrwała pomoc. Na sztandarach mamy powypisywane szczytne hasła, dowodzący mają usta pełne opowieści o wspaniałej pomocy dla potrzebujących żołnierzy, dla weteranów. A prawda jest zupełnie inna - znam przypadki, gdy pomocy psychologicznej udzielał żołnierzom chirurg, albo ksiądz.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Skandal? Próbki z tupolewa są w rękach Rosjan