Frakcja twardogłowych na Kremlu. To oni mogą zaszkodzić negocjacjom
Próba otrucia Romana Abramowicza i członków ukraińskiej delegacji może oznaczać, że na Kremlu istnieje frakcja radykałów, która będzie działać przeciwko porozumieniu pokojowemu z Ukrainą - uważa były oficer Agencji Wywiadu. Jego zdaniem, trwałe porozumienie Rosji i Ukrainy nie jest możliwe, dopóki jedna ze stron nie osiągnie przewagi pozwalającej dyktować warunki pokoju.
29.03.2022 | aktual.: 29.03.2022 17:39
- Walczące ze sobą frakcje to typowe zjawisko dla autorytarnej władzy. Próba otrucia Romana Abramowicza, który uczestniczy w negocjacjach pokojowych, może oznaczać, że na Kremlu jest grupa, która będzie działać przeciwko jakimkolwiek porozumieniom z Ukrainą. Nawet gdyby sam Putin miał inne zdanie na ten temat - mówi Marcin Faliński, były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i oficer Agencji Wywiadu.
Podkreśla, że choć sprawę ujawniły media, a pojawiło się już zaprzeczenia ze strony amerykańskich urzędników, wątek próby otrucia należy brać poważnie pod uwagę.
- W ten sposób działają rosyjskie służby, na co mamy szereg dowodów z ostatnich lat. Roman Abramowicz uchodził za osobę bliską Putinowi, jednak aby wystąpić w roli mediatora, jego obecność musiała być zaakceptowana przez obie strony konfliktu - dodał Faliński.
Przypomnijmy, że w ubiegłym tygodniu prezydent Ukrainy Zełenski miał prosić USA o wstrzymanie sankcji wobec Abramowicza po to, aby miliarder mógł bez przeszkód uczestniczyć w spotkaniach. Był obecny na wtorkowym spotkaniu w Turcji.
Doniesienia o otruciu zdementowała Agencja Reutera, powołując się na anonimowego amerykańskiego urzędnika. Ten podał, że przyczyną rozstroju zdrowia były "czynniki środowiskowe".
Według rozmówcy WP jest wiele politycznych powodów, dla których takie dementi było wskazane i musiało się pojawić, zwłaszcza że próba była nieudana, a ujawniono ją po trzech tygodniach.
Nic nie jedzcie, nie pijcie. Szklanki pozostały zakryte
- Uważam, że na razie nie ma szans na trwałe porozumienie pomiędzy Ukrainą i Rosją. Byłoby to możliwe dopiero po osiągnięciu przez Rosję, któregoś ze strategicznych celów jak np. zdobycie Donbasu - podkreślił.
We wtorek delegacje Ukrainy i Rosji spotkały się Turcji. - Radzę wszystkim obecnym podczas rozmów, żeby nic nie pili i nic nie jedli. Najlepiej, żeby nic w ogóle nie dotykali - komentował spotkanie Dmytro Kułeba. Doniesienia o próbie zamachu wpłynęły na zachowanie członków delegacji, którzy nie podali sobie rąk na powitanie (do takiego gestu doszło podczas wcześniejszego spotkania na Białorusi). Następnie na zdjęciu widać członków delegacji Davida Arahamiya i Wołodymyra Medinskiego, którzy zasiedli przy wspólnym stoliku, ale stojące przy nich szklanki na wodę pozostały zakryte.
Dobre informacje z negocjacji, co innego widać na froncie
Kiedy w Turcji toczyły się ukraińsko-rosyjskie negocjacje pokojowe, minister obrony Rosji Siergiej Szojgu ogłosił pobór do wojska 134 tys. obywateli i zapowiedział operację "wyzwolenia" Donbasu. Chodzi o części obwodów Ługańskiego i Donieckiego w granicach kontrolowanych dotąd przez Ukrainę. Szojgu wyjaśniał, że pobór do wojska to rutynowa coroczna operacja. Poborowych jest mniej niż rok temu. Wspomniał, że mają oni być przeszkoleni do końca maja. Zapewnił, że nie zostaną oni wysłani w "gorące rejony".
Inaczej sprawę widzi ukraiński sztab. W trzech komunikatach, opartych na doniesieniach wywiadu, ukraińscy wojskowi twierdzili, że pobór od 1 kwietnia tylko maskuje przygotowania Rosji do zebrania nowych sił. Więźniom, którzy zgodziliby się wziąć udział w walkach, oferowana jest amnestia.
W komunikacie po rozmowach w Turcji wiceminister obrony Rosji oświadczył, że Moskwa zdecydowała się "fundamentalnie ograniczyć działalność wojskową w kierunku Kijowa i Czernichowa" w celu "zwiększenia wzajemnego zaufania podczas przyszłych negocjacji w sprawie porozumienia i podpisania porozumienia pokojowego z Ukrainą".
To oświadczenie wcale nie musi oznaczać dobrowolnego kroku w tył. Raczej potwierdza, że zmusza ich do tego sytuacja na froncie. Analitycy Instytutu Studiów Wojennych z Waszyngtonu już dzień wcześniej komentowali, że po ogromnych stratach rosyjskie oddziały nie są w stanie zagrozić stolicy Ukrainy. Sugerowali, że część oddziałów rosyjskich oblegających Czernichów i Sumy może być przeniesiona do wsparcia innych operacji.
"Rosjanie niszczą mosty, aby utrudnić ewentualne ukraińskie kontrataki - co dodatkowo wskazuje, że siły rosyjskie nie będą w stanie w najbliższej przyszłości wznowić poważnych operacji ofensywnych na północno-wschodniej Ukrainie" - czytamy w dziennym raporcie ISW.
Czytaj też: