Fortuna dla rosyjskich ochotników. Putin sypnął gigantyczną kasą
41 proc. Rosjan nie popiera rozejmu z Ukrainą, ale wierzą, że wojna zostanie zawieszona na tak długo, że nawet jeśli trafią do armii, to ta nie zdąży wysłać ich na front. To jeden z powodów wzrostu ilość ochotników. Ważniejszy jest jednak czynnik ekonomiczny: wojsko stało się najlepszym pracodawcą w kraju. To ważniejsze niż miłość do Rosji.
W ubiegłym roku kontrakty z armią podpisało około 450 tys. Rosjan, a ponad 40 tys. dołączyło do ochotniczych brygad walczących w Ukrainie. W 2025 roku Kreml planuje osiągnąć podobny poziom i wygląda na to, że osiągnie to bez większego wysiłku. Powodem są pieniądze.
Roczne zarobki w rosyjskiej armii mogą sięgnąć nawet 5,2 miliona rubli (ok. 240 tys. zł). A to nie wszystko, bo dochodzą do nich jednorazowe premie, pakiety socjalne i świadczenia dla rodzin. Oczywiście tak zarabia stosunkowo wąska grupa, ale nawet szeregowi nie mogą narzekać, bo władze regionalne prześcigają się w oferowaniu benefitów do ochotników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dyplomata wskazał wielki błąd Trumpa. "Nie rozumie Rosji"
Kto da więcej - wyścig trwa
Przykładowo rekruci w obwodzie samarskim mogą otrzymać łącznie 4 mln rubli (ok. 180 tys. zł). W biednej Republice Karaczajo-Czerkieskiej i obwodzie swierdłowskim wypłaty wynoszą obecnie do 1,6 mln rubli (ok. 73 tys. zł). W Tatarstanie można zarobić 1,3 mln rubli (ok. 60 tys. zł). Z kolei w Dagestanie w ciągu roku służby można dostać nawet ponad 2,6 mln rubli (ok. 120 tys. zł).
W Rosji to gigantyczne sumy, bo w zeszłym roku zaledwie nieco ponad 10 proc. Rosjan miało dochody przekraczające 100 tys. rubli (ok. 4,6 tys.zł) miesięcznie. Jednak trzy czwarte utrzymywało się za mniej niż 60 tys. rubli miesięcznie (ok. 2,8 tys.zł). Z kolei 45 tys. rubli miesięcznie (ok.2 tys. zł) musiało wystarczyć prawie połowie ludności, a jedna trzecia musiała przeżyć za 27 tys. rubli (ok. 1,3 tys. zł).
Jak widać pieniądze, którymi kuszeni są ochotnicy, to prawdziwa fortuna, dlatego dla wielu ludzi z prowincji - gdzie bezrobocie i bieda to realne problemy - wojsko staje się nie tyle wyborem, ile ucieczką od wegetacji.
Trzeba zauważyć, że sama armia zaczęła dobrze płacić dopiero długo po wybuchu pełnoskalowej wojny. Dla porównania jeszcze jesienią 2022 r. proponowała ochotnikom miesięcznie 30 tys. rubli (ok. 1,4 tys. zł), a kolejne 30 tys. żołnierz otrzymywał jako dodatek za służbę na froncie. Obecna skala wzrostu wynagrodzeń dla szeregowych żołnierzy jest niejako wskaźnikiem wzrostu desperacji dowództwa i władz.
Handel ochotnikami
Dla wielu mieszkańców regionów takich jak Dagestan, Kałmucja czy Tatarstan wstąpienie do armii stanowi jedyną realną szansę na poprawę sytuacji materialnej. Przy niskich zarobkach w cywilu i ograniczonych perspektyw zawodowych atrakcyjne wynagrodzenia i benefity oferowane przez wojsko stają się silnym motywatorem do podjęcia służby. Dlatego armia prowadzi agresywną i systematyczną rekrutację w biedniejszych regionach Federacji Rosyjskiej, które stały się głównym rezerwuarem siły żywej.
Rosyjski resort obrony, a przede wszystkim gubernatorzy poszczególnych regionów, bez ogródek wykorzystują biedę. Przy okazji rekrutacja stała się politycznym narzędziem i źródłem zarobku także dla lokalnych elit, które z budżetu centralnego otrzymują środki na "mobilizacyjną aktywność". Niektóre regiony wprost "handlują" poborowymi, traktując ich jak kolejne "wskaźniki realizacji planu".
Każdy region otrzymuje nieformalny plan rekrutacyjny lub mobilizacyjny, który nie jest ogłaszany publicznie, ale przekazywany władzom lokalnym z Moskwy. Te plany są traktowane jak target sprzedażowy: kto dostarczy więcej ludzi w kamasze, ten może liczyć na zwiększenie dotacji czy benefity dla lokalnych watażków. Dlatego niektóre regiony - jak Dagestan czy Buriacja - przekraczają plany mobilizacyjne, rekrutując znacznie więcej mężczyzn, niż oczekuje Moskwa.
Do tej sytuacji dochodzi dlatego, że bogatsze regiony czy miasta - jak Moskwa, Petersburg czy Krasnodar - płacą po cichu biedniejszym za przejęcie nadwyżkowych mobilizowanych. Chodzi o przekazanie ich do rejonowych punktów mobilizacyjnych jako "swoich". Bogatsze rejony wywiązują się z norm, a biedniejsze dostają dodatkowe fundusze i wszyscy są zadowoleni. To szara strefa organizacyjna działająca za przyzwoleniem lub przynajmniej za wiedzą wojskowych komend uzupełnień i władz cywilnych. W ten sposób np. Petersburg może finansować jednostkę złożoną z mieszkańców Kaukazu, zamiast wysyłać na wojnę mieszkańców obwodu leningradzkiego.
Mniej legalną i mniej rozpowszechnioną formą jest wcielanie bezdomnych, alkoholików czy nawet osób z niepełnosprawnościami. W ich przypadku można wręcz mówić o porwaniach. Takie osoby zatrzymywane są pod pretekstem "kontroli dokumentów" lub na podstawie "interwencji porządkowych", a następnie przekazywane wojskowym komisjom uzupełnień i zmuszane do podpisania kontraktów na służbę wojskową. Wielu z takich "ochotników" trafia do jednostek, nie będąc w pełni świadomymi konsekwencji podpisania umowy, co stanowi rażące naruszenie podstawowych praw człowieka. Wielokrotnie o takich sytuacjach donosiły opozycyjne media jak Wiorstka. Armii nie robi to jednak różnicy: sztuka jest sztuka. Póki żołnierz jest w stanie utrzymać kałasznikowa, nada się na wojnę.
Złudne nadzieje?
Drugim czynnikiem wzrostu liczy ochotników - po tym finansowym - jest coraz popularniejsze myślenie: pójdę do wojska, wojna z Ukrainą zostanie zamrożona, odsłużę bezpiecznie swoje, wrócę do domu i jeszcze zarobię.
Wielu rekrutów liczy, że zgłaszając się teraz, trafią do jednostek tyłowych, garnizonów na rosyjskim Dalekim Wschodzie albo że wojna rzeczywiście się zakończy, zanim dostaną przydział do Ukrainy. Mają też złudną poczucie kontroli nad swoją sytuacją, dostęp do pieniędzy i lepsze traktowanie w wojsku niż ci, którzy trafiają do niego przymusowo (w Rosji trwa właśnie największy od 20-lecia pobór).
Nie oznacza to, że Rosjanie nie boją się wojny. Przeciwnie: wielu z nich podpisuje kontrakty właśnie dlatego, że nie chcą być mobilizowani siłą. Kontrakt daje pozory wyboru i elastyczność oraz - co najważniejsze - pieniądze. Dlatego - paradoksalnie - im silniejsza wiara w rychłe zawieszenie broni, tym większa liczba ochotników. Bo każdy z nich liczy, że zdąży wziąć pieniądze, zanim wojna znowu się rozhula.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski