Putin sypnął kasą. Obcokrajowcy nie garną się jednak do rosyjskiej armii
Po stronie Rosji walczą nie tylko Koreańczycy Kim Dzong Una. Duże pieniądze skusiły również obywateli niektórych państw Azji i Afryki. Tam, gdzie nie działa kasa, tam stosowany jest szantaż - podpisujesz kontrakt lub zostaniesz deportowany z Rosji. Coraz więcej jeńców z tej branki trafia do ukraińskiej niewoli.
Bohaterem rosyjskich mediów został w ostatnim czasie Porfirij Guśkow. Na wyścigi opisywano historię jego rodziny, która w ramach repatriacji wróciła z Brazylii do Rosji i zamieszkała we Władywostoku w Kraju Nadmorskim. Pięcioosobowa rodzina otrzymała rosyjskie obywatelstwo, a Porfirij - razem z paszportem - otrzymał wezwanie do wojska.
Czy wróci żywy z Ukrainy, oczywiście nie wiadomo, na razie istotne jest to, że Guśkow z dumą ogłosił, że zamierza wypełnić obowiązek wobec swojej ojczyzny i wzywał, aby inni poszli jego śladem.
Propagandowo wykorzystano również Ericha Bittermanna. Niemiec już w 2014 roku walczył w Doniecku po stronie separatystów, a w grudniu 2024 roku otrzymał rosyjski paszport. Bittermann ogłosił, że kierował się chęcią walki z "ukraińskimi nacjonalistami"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żołnierze Kima wpadli pod Kurskiem. Ukraińcy nagrali ich twarze
"Bić faszystów" poszedł z rosyjskim paszportem również Gianni Chenni. Akurat o jego motywacji świat się dowiedział, gdy 51-latek, który przed wojną był kucharzem we włoskiej restauracji w Samarze, dostał się do niewoli.
Dla niektórych obcokrajowców przebywających w Rosji paszport może być wabikiem - Niemiec i Włoch zgłosili się do wojska na ochotnika. Takich, jak oni, jest jednak niewielu. Wobec innych obcokrajowców stosowany jest szataż - przyjmą obywatelstwo i kartę powołania albo zostaną deportowani. Dotyczy to głównie zwykłych robotników i studentów kierunków technicznych i medycznych.
Kusząca góra pieniędzy
Kreml nadal wystrzega się powszechnej mobilizacji i stara się pozyskiwać nowych rekrutów dość niekonwencjonalnymi metodami. Najpierw rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę kampanię werbunkową w krajach, które zachowują neutralność wobec Federacji Rosyjskiej lub ją wspierają.
Akcja werbunkowe bezpośrednio w Erytrei, Etiopii, Mali, Republice Środkowoafrykańskiej czy Zimbabwe nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Stało się tak, choć jeszcze marcu 2022 r. ówczesny minister obrony Sergiej Szojgu mówił, że do walki w szeregach armii rosyjskiej zgłosiło się ochotniczo ponad 16 tys. mężczyzn z Bliskiego Wschodu i Afryki. Dane musiały być zdecydowanie zawyżone, bo "Afrykański Korpus Rosji" - jak nazywała go kremlowska propaganda - nie powstał, a ochotników, jako uzupełnienia, rozsiano po różnych jednostkach. Tych z Afryki początkowo rezerwowano na potrzeby Grupy Wagnera. Po śmierci Jewgienija Prigozyna ci żołnierze byli rzucani do "mięsnych szturmów" skazani w praktyce na śmierć. Byli nieprzeszkoleni, a niemal żaden z nich nie mówił po rosyjsku.
Rosjanie nadal rekrutują w Afryce i Azji. Teraz oferują chętnym 2200 dolarów miesięcznie za "pracę" na froncie i jednorazowe 2000 dolarów za podpisanie umowy. W bonusach jest też ubezpieczenie medyczne i rosyjskie obywatelstwo dla ochotnika i jego najbliższej rodziny.
Oferowane pieniądze kuszą, bo to wynagrodzenie znacznie wyższe niż średnie zarobki w wielu krajach, z których pochodzą rekruci. Tak jest np. z Kubańczykami - średnia pensja na wyspie to równowartość około 17 dolarów. Dokładna liczba obywateli Kuby służących w rosyjskiej armii nie jest znana. Według różnych źródeł może ich być od kilkuset do kilku tysięcy. Nawet jednak w przypadku tego kraju, niektórzy zwerbowani przez Rosję zostali oszukani - mieli pracować w przemyśle, a wylądowali na froncie. Kubańskie MSW poinformowało o wykryciu siatki handlarzy ludźmi, która zmuszała obywateli Kuby do walki po stronie Kremla. Rząd w Hawanie podkreślił, że nie jest stroną w wojnie i będzie zwalczać przemyt ludzi i siatki rekrutujące najemników.
Niektóre kraje, z których pochodzą rekruci, również podejmują działania prewencyjne. Na przykład, władze Uzbekistanu wydały rozporządzenie zakazujące obywatelom udziału w wojnie po stronie Rosji, a Tadżykistan sporządza listy walczących w rosyjskiej armii.
Żołnierze z łapanki
Wynagrodzenie oferowane przez Rosjan jest kuszące, ale chętnych nadal nie ma zbyt wielu. Portal telewizji Biełsat poinformował, że w 2023 r. zaledwie 50 cudzoziemców zdecydowało się podpisać kontrakty. W teren ruszyły więc mobilne grupy, które w rosyjskich miastach wyłapują obcokrajowców.
Szerokim echem odbiła się historia Madana Kumala. Nepalczyk, który przyjechał do Rosji szukać pracy na budowie, podpisał w urzędzie imigracyjnym dokumenty wypełnione po rosyjsku. Nie znał języka, więc nie wiedział, co podpisuje. W efekcie, zaraz po złożeniu podpisu, zamiast trafić na budowę, został wysłany na dwutygodniowe szkolenie, a potem na front.
Kumala dwukrotnie uciekał z armii. Raz zatrzymano go pod budynkiem ambasady Nepalu, odebrano paszport, wsadzono do aresztu, z którego znów trafił na front. Tym razem do batalionu karnego. Wiedząc, że ucieczka na wschód jest niemożliwa, Nepalczyk uciekł na zachód do ukraińskiej niewoli. Oficjalnie wiadomo przynajmniej o pięciu podobnych przypadkach "rekrutowania" Nepalczyków. Ukraińcy mówią o kilkuset.
W ukraińskiej niewoli znalazł się również Richard Kanu ,weteran wojny domowej w Sierra Leone, który przyjechał do Rosji na studia. Na rostowskim uniwersytecie zabrano mu paszport, wręczając w zamian legitymację studencką a z nią kartę powołania do wojska. Okazało się, że podpisując umowę z uczelnią, podpisał także zgodę na służbę w rosyjskiej armii.
W wielu przypadkach, dotyczących zwłaszcza obywateli dawnych środkowoazjatyckich republik radzieckich, ludzie stawiani przed wyborem: armia lub deportacja. Tak się stało w przypadku Uzbeka, który poddał się Ukraińcom na początku stycznia tego roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
65 бригада узяття полоненого з Узбекистану дроном
Jeńcy drugiej kategorii
Ukraińskie organizacje pozarządowe szacują, że podobnych pechowców w ukraińskiej niewoli jest przynajmniej kilka tysięcy. W teorii są oni jeńcami wojennymi i tak są obecnie traktowani. W praktyce - zgodnie z literą prawa , są to najemnicy, a najemnicy nie podlegają Konwencji Genewskiej. Ich status ma określić proces, który jeszcze się nie rozpoczął.
Rosja nie prowadzi w ich sprawie rozmów o wymianie jeńców, tłumacząc, że nie są obywatelami rosyjskimi. Faktycznie bowiem nie otrzymali rosyjskich paszportów. Z kolei kraje macierzyste, zwłaszcza afrykańskie, nie interesują się ich losem.
Zwłaszcza że bardzo często "ochotnicy" są wyposażani w dokumenty wypisane na nieżyjących już rosyjskich żołnierzy. Ostatnio pojmany został Azjata, który miał rosyjską legitymację wojskową wydaną na inną osobę zarejestrowaną w Republice Tuwy w Federacji Rosyjskiej.
Dla Kremla ci jeńcy są już tylko kłopotem, więc Rosjanie nie mają zamiaru ich odzyskać. Są traktowani jako wkład mięsny do munduru. W końcu policjanci zawsze mogą wyłapać na ulicach nowych "ochotników". Rosjanie kolejny raz pokazują, że nie mają żadnych skrupułów w wykorzystywaniu ludzi i łamaniu prawa międzynarodowego. Wykorzystują przy tym głównie tych obcokrajowców, o których wiedzą, że rządy ich państw nie upomną się o nich.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski