FBI wkroczyła do rezydencji Trumpa – czego tam nie znajdzie, ta akcja politycznie zelektryzuje Stany [OPINIA]
W poniedziałek do rezydencji i klubu golfowego Trumpa Mar-a-Lago w Palm Beach na Florydzie wkroczyli uzbrojeni w nakaz rewizji agenci FBI. Choć sam Trump był nieobecny na miejscu – latem unika upałów Florydy i spędza czas w swoim domu położonym na terenie należącego do Trump Organization klubu golfowego w Bedminister w New Jersey – jako pierwszy poinformował o przeszukaniu w mediach społecznościowych. W swoim oświadczeniu porównał przeszukanie Mar-a-Lago do "afery Watergate", nazwał je postępowaniem typowym dla upadłych państw trzeciego świata.
Pod Mar-a-Lago zgromadzili się zwolennicy byłego prezydenta. Jeden z nich, pochodzący z Kuby, w wideo nakręconym przez dziennikarzy "Washington Post" mówił, że przeszukanie przypomina mu działania autorytarnej władzy w jego byłej ojczyźnie: Demokraci zawłaszczyli politycznie FBI, departament sprawiedliwości, urząd podatkowy i używają tych instytucji, by dopaść wadzącego im politycznie Trumpa.
W podobny sposób o akcji FBI wypowiedziało się kilku prominentnych Republikanów, łącznie z liderem mniejszości w Izbie Reprezentantów, kongresmanem Kevinem McCarthym. Dokąd nie doprowadzi FBI przeszukanie z poniedziałku, z pewnością dołoży ono paliwa do pieca polaryzacji amerykańskiej polityki, często skupiającej się wokół postaci byłego prezydenta.
Co Trump wyniósł z Białego Domu?
Czego agenci FBI szukali w rezydencji Trumpa? Z tego, co donoszą amerykańskie media, przeszukanie ma się łączyć z toczącym się od początku roku śledztwem, sprawdzającym, czy Trump opuszczając Biały Dom w styczniu 2021 roku nie zabrał ze sobą dokumentów, które zgodnie z prawem powinny zostać przekazane Archiwom Narodowym – w tym takich, które z różnych względów zostały utajnione.
Narodowe Archiwa od stycznia 2021 domagały się od byłego prezydenta zwrotu dokumentów, jakie zabrał ze sobą zwalniając urząd. Po roku sporu Trump ustąpił i przekazał dokumenty. Jak donoszą dziś "New York Times" i "Washington Post", wśród zwróconych materiałów znajdować się miały także dokumenty tajne, które w żadnym wypadku nie powinny znaleźć się w prywatnym domu byłego prezydenta. FBI najpewniej szukało w poniedziałek związanych z tym dowodów albo dokumentów, których Trump ciągle nie zwrócił.
Prezydent ma co prawda dość szerokie kompetencje dotyczące odtajniania dokumentów – jak się można jednak domyślać, w tym wypadku może istnieć podejrzenie, że Trump mógł nie zdążyć odtajnić dokumentów, które ze sobą zabrał. Dawni współpracownicy byłego prezydenta wielokrotnie mówili o jego bardzo swobodnym podejściu do dokumentów państwowych, w tym tych tajnych. Trump nie wahał się odtajniać dokumentów, które mogły przysłużyć się realizacji jego politycznych celów.
W 2019 roku zdjął np. klauzulę tajności ze zdjęcia satelitarnego przedstawiających wyrzutnię rakiet w Iranie i wrzucił je na swojego Twittera. Trump miał też często niszczyć po przeczytaniu dokumenty o państwowym znaczeniu, które powinny trafić w nienaruszonym stanie do odpowiednich archiwów. Robił to przy tym niedokładnie i bałaganiarsko. Współpracownicy mieli znajdować fragmenty kartek – pozwalające odczytać część treści – na podłodze, w kątach, pod meblami, a nawet zatykające toaletę, w miejscach, gdzie przebywał prezydent.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy to może pozbawić Trumpa szansy na reelekcję?
Samo przeszukanie nie przesądza jeszcze, że Trump złamał prawo, ani tym bardziej o tym, że FBI zbierze dość dowodów, by postawić byłemu prezydentowi zarzuty. Niemniej jednak warto pamiętać, że zgodę na przeszukanie Mar-a-Lago musiał wydać sędzia federalny i FBI nie uzyskałoby nakazu, gdyby nie było w stanie wykazać przed sądem, że istnieje realne prawdopodobieństwo złamania prawa przez byłego prezydenta, a świadczące o tym dowody mogą się znajdować w jego rezydencji.
Zobacz także: Bulwersujące słowa Trumpa. "Putin wszystko tam przejmie"
Biorąc pod uwagę polityczny ciężar całej sprawy przeszukanie musiało zostać zatwierdzone przez najwyższe czynniki w amerykańskim departamencie sprawiedliwości i w samym FBI. Trudno uwierzyć, by kierownictwo obu tych instytucji ryzykowałoby polityczny skandal, gdyby wniosek o przeszukanie nie miał dobrych podstaw.
Gdyby Trumpowi faktycznie postawiono zarzuty z tytułu 18 § 2071 Kodeksu Stanów Zjednoczonych (przewidującego kary za usunięcie, ukrycie, lub zniszczenie rządowych dokumentów) byłaby to gorzka ironia. W wyborach 2016 roku Trump nieustannie atakował Hilary Clinton za to, że pełniąc funkcję sekretarza korzystała z prywatnego konta do obsługi służbowych maili. Zwolennicy Trumpa, podburzani przez kandydata Republikanów, krzyczeli wtedy na wiecach "zamknąć ją, zamknąć ją!".
Jeśli Trump zostanie uznany winnym przechowywania tajnych dokumentów w Mar-a-Lago, może mu grozić nawet kara trzech lata więzienia. Co więcej, przepisy tytułu 18 § 2071 KSZ przewidują, że osoba skazana za wymienione w nim przestępstwa nie może pełnić funkcji publicznych. Czy oznaczałoby to, że Trump nie mógłby wystartować na prezydenta w 2024 roku? Tu pojawia się spór w doktrynie.
Część prawników twierdzi, że owszem. Inni wskazują, że konstytucja ściśle wylicza warunki, jakie trzeba spełnić, by móc zostać prezydentem – obywatelstwo Stanów, urodzenie na ich terenie, ukończone 35 lat – i ich zdaniem Kongres mocą zwykłej ustawy nie może tworzyć żadnych dodatkowych. Przepis z tytułu 18 § 2071 KSZ nie odnosi się więc do kandydatów na prezydenta. Nawet jeśli Trump zostanie skazany, to jeśli będzie chciał wystartować w 2024, Stany czeka wielki, wyzwalający skrajne emocje po obu stronach prawny i polityczny spór o to, czy może.
Były prezydent nie może stać ponad prawem
Śledztwo w sprawie dokumentów z Białego Domu nie jest jedynym, które może się skończyć dla Trumpa kłopotami. Departament sprawiedliwości prowadzi własne dochodzenie w sprawie wydarzeń z 6.1.2021 roku, gdy grupa zwolenników prezydenta próbowała wedrzeć się siłą na Kapitol, by zablokować proces zatwierdzenia wyniku wyborów przez Kongres. Na razie nie postawiono Trumpowi zarzutów, ale śledztwo ma się teraz, jak donosi prasa amerykańska, skupić na zachowaniu byłego prezydenta w okresie pomiędzy klęską w wyborach a zaprzysiężeniem Bidena, zwłaszcza na tym, czy naciskał na departament sprawiedliwości i inne urzędy publiczne w celu zakwestionowania wyników przegranych przez siebie wyborów.
W Georgii Fani T. Willis, prokuratorka okręgowa dla obszaru Atlanty, prowadzi śledztwo w sprawie próby podważania wyników wyborów w stanie. Wiemy, choćby z ujawnionych nagrań rozmów i zeznań ich uczestników, że Trump dzwonił do gubernatora i sekretarza stanu (urząd odpowiedzialny m. in. za organizację wyborów w stanie) Georgii, naciskając ich, by "znaleźli mu" brakujące do zwycięstwa głosy.
W Nowym Jorku toczy się śledztwo w sprawie finansowych praktyk Trumpa. Prokuratorzy stawiają sobie pytanie, czy Trump świadomie, w sposób sprzeczny z prawem manipulował wyceną swojego majątku w kontaktach z pożyczkodawcami i organami podatkowymi – tak by uzyskać od nich najkorzystniejsze dla siebie warunki kredytu albo jak najmniejsze opodatkowanie. To ostatnie śledztwo na razie wygląda, jakby utknęło w miejscu, może skończyć się bez postawienia byłemu prezydentowi zarzutów.
Pojawia się przy tym pytanie, na ile to wszystko jest w stanie zaszkodzić Trumpowi? Biograf byłego prezydenta Michael D’Antonio, pytany we wtorek w telewizji CNN o to, jak teraz może się czuć Trump, odpowiedział, że jego zdaniem były prezydent jest zachwycony. Trump nigdy nie wierzył, że jest coś takiego jak zły rozgłos, zawsze uważał, że nie ważne jak o nim mówią, byle mówili.
Przeszukanie znów stawia go w centrum uwagi opinii publicznej, pozwala mu się obsadzić w swojej ulubionej roli: buntownika przeciw establishmentowi, którego establishment próbuje zniszczyć grając nieczysto. Twardy elektorat Trumpa wierzy tu byłemu prezydentowi bez zastrzeżeń, jest raczej w stanie uwierzyć w najbardziej odklejone od rzeczywistości teorie spiskowe niż w to, że Trump mógł zrobić coś złego.
Niestety, Partia Republikańska stała się zakładnikiem tego elektoratu. Zamiast odciąć się od kompromitującego amerykańską politykę miliardera-celebryty, atakuje wykonujące swoją pracę amerykańskie instytucje i stojących na ich czele urzędników. Teraz dostaje się dyrektorowi FBI, Christopherowi Wrayowi, choć na stanowisko mianował go Trump. Wcześniej Republikanie sugerowali, że jeśli po wyborach połówkowych jesienią odzyskają kontrolę nad Kongresem, to spróbują w ramach procedury impeachmentu usunąć z urzędu prokuratora generalnego, Merricka Garlanda. Za karę za mogące zaszkodzić Trumpowi śledztwa.
Zwolennicy Trumpa przestrzegają, że próba "osaczenia" byłego prezydenta przez FBI i departament sprawiedliwości skończy się tym, że zwolennicy byłego prezydenta wyjdą na ulicę. Te ostrzeżenia nie są składane w dobrej wierze, a właściwie to nie ostrzeżenia, tylko szantaż. Amerykańskie instytucje nie mogą mu ulec. Jest dziś kluczowe, by amerykańskie państwo potrafiło pokazać, że nikt nie stoi w Stanach ponad prawem – nawet jeśli jest przegranym politykiem z ciągle wielkimi ambicjami i grupą sfanatyzowanych zwolenników gotowych na przemoc i za nic mających demokratyczną wolę większość.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski