Fascynująca historia. Ta zagadka wciąż czeka na rozwiązanie
ORP „Orzeł” był najnowocześniejszą jednostką morską przedwojennej Polski, którego niesamowita, choć krótka, historia nadaje się na scenariusz filmowy. Okręt w roku 1939 brał udział w obronie Wybrzeża, był internowany w Tallinie, skąd załodze udało się uciec, potem walczył po stronie Wielkiej Brytanii, aż w końcu zatonął w roku 1940 i pomimo prób, nie został odnaleziony. Dziś po 73 latach od podniesienia bandery warto wspomnieć jego fascynujące losy - pisze Marta Tychmanowicz w felietonie dla Wirtualnej Polski.
W powstanie podwodnego okrętu ORP „Orzeł” zaangażowani byli niemal wszyscy Polacy. Powszechna zbiórka pieniędzy zorganizowana na jego budowę przyniosła sumę 8,2 mln złotych. O wpłaty apelowali żołnierze i marynarze, a każdy zawodowy oficer i podoficer przekazywał na ten cel 0,5% miesięcznych poborów. Drobne sumy zbierali urzędnicy, kolejarze, harcerze, wierni w kościołach...
Kiedy 10 lutego 1939 roku „Orzeł” wpływał do portu w Gdyni, witało go blisko 30 tys. osób na czele z gen. Kazimierzem Sosnkowskim. Każdy chciał zobaczyć nowoczesny i znakomicie uzbrojony okręt, który holenderska stocznia wyposażyła w szwajcarskie silniki, 12 wyrzutni torpedowych, podwójne działko przeciwlotnicze i jedną armatę przeciwlotniczą.
1 września 1939 roku o świcie, kiedy polskie okręty podwodne wypłynęły do swoich sektorów, żeby zabezpieczać polskie wybrzeże przed desantem niemieckim, „Orzeł” miał godzinne opóźnienie. Winą za to obarczono dowódcę okrętu Henryka Kłoczkowskiego, który źle się czuł, o czym zawiadomiono dowództwo. Pojawiły się podejrzenia, że Kłoczkowski nie chciał, żeby „Orzeł” brał udział w akcji przeciwko pancernikowi „Schleswig Holstein” - sądzono, że symulował chorobę i celowo opóźnił wypłynięcie jednostki. Przez kilka kolejnych dni Kłoczkowski trzymał okręt pod wodą, rzadko tylko wychodząc ns głębokość peryskopową. Kiedy komandor otrzymał rozkazy opuszczenia okrętu w jednym z portów neutralnych lub skierowania jej do Helu (żeby tam wpuścić na pokład nowego dowódcę) zdecydował się kontynuować kierunek północny, aż dopłynął do portu w Tallinie, gdzie udzielono zgody na wyokrętowanie kapitana i dokonanie napraw.
Następnego dnia zjawił się wyższy oficer marynarki estońskiej w towarzystwie uzbrojonych marynarzy, informując zdumioną załogę, że ORP „Orzeł” został internowany. Kapitan Jan Grudziński, pełniący funkcję zastępcy dowódcy (Kłoczkowski był już w szpitalu, na okręt już nie wrócił), zaprotestował, podkreślając, że władze estońskie zgodziły się na zawinięcie „Orła” do Tallina. Mimo to Estończycy zabrali dziennik pokładowy, mapy nawigacyjne, a nawet polską banderę. Okręt odholowano w głąb basenu. Estończycy skonfiskowali z okrętu broń palną, pociski artyleryjskie i przystąpili do wyładowywania torped.
Polacy nie próżnowali – już zapadła decyzja o ucieczce. Bosman Narkiewicz udając, że łowi ryby, dokonywał pomiarów głębokości basenu. Inni członkowie załogi nadpiłowali cumy łączące okręt z nabrzeżem od strony burty. W nocy z 17 na 18 września „Orzeł” wypłynął z portu, biorąc jako zakładników dwóch estońskich marynarzy, którzy wcześniej pilnowali okrętu.
Załoga podjęła się wykonania brawurowego pomysłu. Bez map nawigacyjnych i większości uzbrojenia miała do pokonania ponad 1,5 tys. mil morskich, żeby dopłynąć do brzegów Wielkiej Brytanii. Pod koniec ich ucieczki zepsuła się radiostacja (na szczęście udało się ją naprawić), stan załogi i okrętu był kiepski, kończyła się ropa. Pomimo tych trudności 14 października 1939 roku okręt powiadomił Brytyjczyków o swojej obecności na pobliskich wodach. Odnalazł go niszczyciel „Valorous” i skierował do bazy wojennej w Rosyth.
Po naprawieniu okrętu w styczniu 1940 roku ORP „Orzeł” ponownie wypłynął w morze. Eskortował konwoje, brał udział w obławie na niemiecki transportowiec „Altmark”, a przede wszystkim zatopił niemiecki frachtowiec „Rio de Janeiro”, płynący z Hamburga ku wybrzeżom Norwegii. Wydarzenie to zdemaskowało niemieckie plany inwazji w Norwegii, które stały się jasne po tym jak tonący statek opuszczali transportowani pod pokładem żołnierze niemieckiej piechoty.
Wieczorem 23 maja 1940 roku „Orzeł” wypłynął z Rosyth po raz ostatni. Nie wiadomo czy dotarł do rejonu, który miał patrolować. Dwukrotnie (w 2008 i w 2010 roku) historycy, płetwonurkowie i marynarze próbowali odnaleźć wrak okrętu. W poszukiwaniach brały udział: statek badawczy Instytut Morskiego w Gdyni oraz ORP „Heweliusz”. Pomimo użycia specjalistycznego sprzętu (cyfrowy sonar i sonda badające morskie dno), determinacji i doświadczenia załogi – okrętu nie udało się odnaleźć.
Dwa lata po zatonięciu „Orła” do Londynu przybył i stanął przed Morskim Sądem Wojennym jego kapitan kmdr Henryk Kłoczkowski. Ciążyły na nim ciężkie zarzuty sformułowane na podstawie zeznań zmarłych już wtedy oficerów. Na początku wojny Kłoczkowski miał się załamać: rozkazał, aby okręt położyć na dnie w celu uniknięcia walki, nie zgodził się na zaatakowanie niemieckiej jednostki, symulował chorobę, nadużywał alkoholu, a w Tallinie – uciekł z pokładu. Choć zarzuty wydają się jednoznaczne to w zeznaniach było wiele nieścisłości. I choć w trakcie procesu Kłoczkowskiego skazano na cztery lata więzienia i wydalenie z marynarki wojennej, to pięć lat później Najwyższy Sąd Wojskowy w Londynie wystąpił o uchylenie wyroku lub ponowne rozpatrzenie sprawy. W międzyczasie były komandor wyjechał do USA, gdzie służył na statkach jako prosty marynarz, a potem pracował w stoczni aż do śmierci w 1962 roku.
Zagadka zatonięcia „Orła” wciąż czeka na rozwiązanie.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski