"Ewentualne zawieszenie broni, a nie trwały pokój". Jak rząd czyta działania Trumpa wobec Ukrainy
Wirtualna Polska w serii nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami rządu zapytała o interpretację działań nowej amerykańskiej administracji wobec Ukrainy. Według naszych rozmówców kroki podejmowane przez Donalda Trumpa mogą co najwyżej doprowadzić do zawieszenia broni między Kijowem a Moskwą, ale nie do trwałego pokoju.
Po serii spotkań przedstawicieli polskiego rządu z amerykańskimi politykami m.in. podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa, wizyty sekretarza obrony USA w Warszawie oraz konsultacji z sojusznikami w kilku europejskich stolicach, Wirtualna Polska zapytała o to, jak członkowie rządu interpretują działania ludzi Donalda Trumpa wobec Ukrainy. Wszyscy nasi rozmówcy zgodzili się na przedstawienie swoich interpretacji w formie nieoficjalnych wypowiedzi.
Ministrowie zastrzegają, że sytuacja jest zmienna, więc oceniają dotychczasowe działania i przedstawiają własne wnioski. Liderzy koalicji uzgodnili, że nie będą oficjalnie uczestniczyli w dyskusjach na temat wstępnych planów amerykańskiej administracji czy emocjonalnych wypowiedzi.
Ministrowie mają jednak reagować na kłamstwa czy manipulacje, gdyby takie się pojawiały. Tak, jak minister finansów prostował, że pomoc europejska dla Ukrainy jest wyższa niż wsparcie USA wbrew temu, co powtarza Donald Trump.
Zobacz także: Tusk o narodowym konsensusie ws. Ukrainy. Wymowny wpis
Najważniejszy wniosek, jaki wynika z naszych rozmów jest taki, że obecne działania amerykańskiej administracji są interpretowane w rządzie przede wszystkim jako próba doprowadzenia do szybkiego zawieszenia broni, ale nie do trwałego pokoju pomiędzy Kijowem a Moskwą. Na to obecnie większych szans nie widzi żaden z naszych rozmówców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Jesteśmy po złej stronie". Były minister mówi o "błędzie" Polski
Według trzech członków rządu determinacja Donalda Trumpa i jego ludzi jest obliczona głównie na sukces wewnętrzny. Z tego powodu pojawiają się obawy, że dla Amerykanów tempo ogłoszenia "zakończenia wojny" jest nadrzędne i może być ważniejsze od przewidywania wieloletnich konsekwencji.
Podział zadań
Według naszych źródeł Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia podczas spotkania w ubiegłym tygodniu potwierdzili podział zadań i rozmówców m. in. pomiędzy premiera oraz szefów MON i MSZ. Padło też zapewnienie, że bieżące działania rządu i prezydenta są omawiane na cotygodniowych spotkaniach rządowego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego, na który zapraszani są przedstawiciele Biura Bezpieczeństwa Narodowego, co pierwsi opisaliśmy w Wirtualnej Polsce.
Nasze źródła twierdzą też, że zapowiedź spotkania Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem została odebrana w rządzie pozytywnie, mimo że w przygotowaniach pominięto rolę MSZ.
- Uznaliśmy, że to będzie wspólna ofensywa dyplomatyczna, a wszystkie dobre słowa, które padną pod adresem Polski, będą przecież dla wszystkich korzystne - mówi jeden z ministrów. Przebieg wizyty, a przede wszystkim jej organizacja i rola Telewizji Republika są odbierane wyjątkowo krytycznie, ale tu ministrowie częściej krytykują współpracowników prezydenta niż samego Andrzeja Dudę.
Czytaj również: Ani kroku wstecz. Szefowa KE stanowczo o warunkach dla Rosji
- Nie ma nic złego w czekaniu na spotkanie z prezydentem USA w takich okolocznościach, ale transmitowanie jak prezydent chodzi wokół stołu, to było ośmieszanie Polski. Prezydent zamiast konsultować się z doradcami i ekspertami był raczony towarzystwem Rachonia i Sakiewicza. Koniec końców, kluczowe jest, że spotkanie się odbyło, chociaż można było to przygotować lepiej - mówi nasz rozmówca.
Sam Donald Tusk wyraził swój sprzeciw wobec nadmiernego wyśmiewania prezydenta i faktu, że jego spotkanie z Trumpem nie trwało długo. "Nie ma się z czego śmiać. Bądźmy poważni, bo sytuacja robi się naprawdę poważna" - napisał na X 22 lutego, tuż po rozmowie prezydentów w USA.
Presja USA na Kijów
Przedstawiciele rządu, z którymi rozmawiamy, twierdzą, że seria antyukraińskich wypowiedzi Donalda Trumpa, w tym nazwanie go "dyktatorem bez wyborów", to element nacisku w sprawie szybkiej akceptacji umowy w sprawie pierwiastków ziem rzadkich. - To jest presja na to, żeby Kijów szybko akceptował ustalenia, które zapadają i żeby nie decydował się na krytykę amerykańskiej administracji - słyszmy.
Przedstawiciele rządu nie wskazali jednoznacznie, czy ustalono jaka jest granica akceptacji wypowiedzi prezydenta USA, jeśli nadal będzie powtarzał tezy rosyjskiej propagandy.
Z naszych rozmów wynika też, że nie ma jasnego planu postępowania na ewentualne kolejne wezwania Waszyngtonu do przeprowadzenia wyborów w Ukrainie, mimo że prawo nie zezwala na głosowania w stanie wojny. - Jestem gotowy odejść z urzędu prezydenta, jeśli przyniesie to pokój na Ukrainie lub doprowadzi do przyjęcia kraju do NATO - powiedział w niedzielę na konferencji prasowej Wołodymyr Zełenski.
Nasze źródła twierdzą też, że dotychczasowe kroki Waszyngtonu w niewystarczający sposób uwzględniają to, że jakiekolwiek porozumienie będzie musiało zyskać akceptację społeczeństwa ukraińskiego oraz wojskowych dowódców. - Prezydent Zełenski ma tego świadomość, więc nie sądzę, by zgodził się na rozwiązania, które wywołają społeczny sprzeciw, bo to doprowadzi do jeszcze większych problemów - mówi anonimowo nasz rozmówca.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski