- Jakie wnioski wyciąga pan z obserwowania manewrów Zapad - z takim pytaniem Paweł Pawłowski, prowadzący program "Newsroom WP", zwrócił się do swojego gościa płka rez. Piotra Lewandowskiego. - Mamy dobre informacje. Nie mieliśmy masowego ćwiczenia - odpowiedział weteran z Iraku i Afganistanu.
- Te manewry były znacząco mniejsze od wszystkich poprzednich edycji. Rosja i podporządkowana jej Białoruś, stosowały do tej pory taką grę, że zgłaszały liczbę żołnierzy ćwiczących - powiedzmy - na 10-12 tysięcy, a ćwiczyło w rzeczywistości na wszystkich poligonach 80 albo 100 tysięcy. Obecnie rzeczywiście te poziomy ćwiczących były prawie zgodne z deklarowanymi, czyli nie mieliśmy masowego ćwiczenia, co potwierdza tezę, że Rosji obecnie jednak nie stać na to, żeby angażować 80 tysięcy żołnierzy poza ukraińskim teatrem działań. To nie znaczy, że oni nie mają w Rosji 80 tysięcy żołnierzy, tylko że oni są zaangażowani w rutynową działalność obrony kraju na terenie Federacji Rosyjskiej. Więc jeżeli chodzi o te manewry, to mamy dobre informacje. No, mamy też informacje o tyle złe, że w czasie tych manewrów ewidentnie, z tego, co wiemy, scenariusze zakładały odparcie ataku na Białoruś, ewentualnie Federację Rosyjską, a potem przejście do kontruderzenia w warunkach użycia broni masowego rażenia, czyli broni jądrowej - dodał ekspert.
- W poniedziałek, niedaleko Borysowa, pojawili się na tych manewrach oficerowie amerykańskiej armii. Co oni robili na tych ćwiczeniach? - pytał prowadzący.
- Białorusini zaprosili obserwatorów, w tym z NATO. Zaprosili też obserwatorów z Polski. Nie wiem, czy z tego zaproszenia skorzystaliśmy, jeżeli nie, to byłby to poważny błąd. Czyli dano możliwość obserwacji, oczywiście wycinkowej. Tam z całą pewnością obserwatorzy z Zachodu są precyzyjnie pilnowani, żeby widzieli tylko to, co mają zobaczyć. Ale to są zawsze cenne informacje - odparł płk rez. Piotr Lewandowski.