Ekspert mówi o błędach MON. "Teraz Rosjanie wiedzą, że ich drony są bezkarne"
Po upadku drona w Osinach służby podawały wzajemnie wykluczające się komunikaty. - Rosjanie dostali jasny sygnał: nasze systemy tego nie wykrywają. Teraz wiedzą, że ich drony są praktycznie bezkarne - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską kmdr por. rez. Maksymilian Dura.
W nocy z wtorku na środę w miejscowości Osiny w powiecie łukowskim na Lubelszczyźnie spadł i eksplodował wojskowy dron. Prokurator Grzegorz Trusiewicz poinformował, że na miejscu pracują biegli z Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia w Zielonce.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że skala zniszczeń jest na tyle duża, iż nie można jednoznacznie ustalić, skąd pochodzi urządzenie ani jakiej jest produkcji. Na silniku, który zachował się najlepiej, znaleziono napisy. Jak twierdzi prokuratura - "prawdopodobnie w języku koreańskim".
Komunikacyjny chaos
Śledczy podkreślają, że dopiero zebranie wszystkich szczątków i ich analiza pozwoli dokładnie określić wymiary, wagę oraz masę ładunku wybuchowego.
- Na jakiej podstawie? Dopóki prokurator nie stwierdzi, że to dron rosyjski, nie wolno tak mówić. Bo to równie dobrze mógł być dron ukraiński. Mówiono, że nie było wybuchu, a jednak jest krater. Mówiono przed godziną 18.00, że to dron-wabik, ale prokurator o 18:45 stwierdził, że nie wiadomo, co to było. Jak więc można mówić o prowokacji rosyjskiej czy dronie wabiku? - pyta w rozmowie z Wirtualną Polską kmdr por. rez. Maksymilian Dura z Defence24.pl
Podkreśla, że w takich wypadkach trzeba działać ostrożnie i przede wszystkim nie spóźniać się na miejsce takiego wypadku. - To, że wojsko było tam dopiero po kilku godzinach to skandal. Na miejscu powinna być najpierw armia, a nie policja, albo w najgorszym przypadku – zaraz po policji - dodaje ekspert.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Czułem ten podmuch na sobie". Mieszkańcy Osin o eksplozji drona
Dodaje, że służby powinny przekazywać tylko komunikaty potwierdzone, inaczej Rosjanie to wykorzystają. - Nawet jeśli dla mnie to na 90 procent był dron rosyjski to, żeby to powiedzieć trzeba mieć dowód. Inaczej polska nota dyplomatyczna zostanie wyśmiana - podkreśla ekspert.
DORSZ: nie wykryto naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej
Kolejnym błędem - zdaniem eksperta - był komunikat Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. DORSZ poinformowało w środę na portalu X, że minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi.
- To był drugi błąd, że przyznano się, iż polski system radarowy nie wykrył obiektu lecącego od wschodniej granicy. Nigdy nie należało tak mówić. Nawet jeśli to nie była prowokacja, a dron zakłócony przez system ukraiński przeleciał przez granicę, Rosjanie dostali jasny sygnał: nasze systemy tego nie wykrywają. Teraz wiedzą, że ich drony są praktycznie bezkarne. To ogromny błąd medialny. Dopóki wszystko nie zostanie sprawdzone, nie wolno mówić, że system nie wykrył obiektu. Tego Rosjanie nie muszą wiedzieć - dodaje Dura.
Polska nie jest w stanie wojny
Gen. Jan Rajchel, były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że sytuację należy rozpatrywać w dwóch wymiarach.
- Polityczno-informacyjnym oraz militarnym. Nie jesteśmy w stanie wojny, więc nasze działania nie mogą być tak ostre, jak w warunkach konfliktu. Jeśli chodzi o kwestie informacyjne – myślę, że zadziałało wszystko poprawnie, choć początkowo brakowało pewności, czy rzeczywiście doszło do naruszenia przestrzeni powietrznej. Wojsko nie zarejestrowało tego w czasie rzeczywistym - mówi pilot.
Przypomina, że system na granicy nie jest nieszczelny. - Po pierwsze nie jesteśmy w stanie utrzymywać pełnej gotowości i stuprocentowych zdolności przez całą dobę, 7 dni w tygodniu. Po drugie, naziemne stacje radiolokacyjne nigdy nie stworzą pełnego pola wykrywania na bardzo niskich wysokościach – standardowo w warunkach pokojowych zasięg skutecznego rozpoznania zaczyna się od około trzech tysięcy metrów - tłumaczy wojskowy.
Eksperci: należy podwyższyć gotowość bojową systemów
Gen. Rajchel dodaje, że pewność wykrycia zwiększają radary powietrzne lub rozpoznanie satelitarne, ale te zdolności nie są używane 24 godziny na dobę. - Prawdopodobnie w tym momencie nie było w powietrzu samolotów dyżurujących ani polskich, ani natowskich. Jeżeli dron leciał na wysokości rzędu 100 metrów, to wykrycie przez naziemne stacje było praktycznie niemożliwe i mogło się to udać jedynie przypadkiem - zaznacza.
Jakie jest rozwiązanie? - Biorąc pod uwagę aktualną sytuację polityczną, powinien zostać podniesiony do wyższego stopnia gotowości, aby zwiększyć możliwości wykrywania. To dotyczy jednak nie tylko Polski – chodzi o całą flankę wschodnią NATO. Spodziewam się, że takie decyzje zostaną podjęte na poziomie sojuszniczym - podkreśla były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie.
Z kolei kmdr por. rez. Maksymilian Dura z Defence24.pl uważa, że żaden obiekt powietrzny nie powinien latać nad Polską bez autoryzacji. - Szczególnie drony, które mogą być uzbrojone. Wszystko, co wlatuje, powinno być neutralizowane. Moja propozycja była taka sama od początku: jeśli udowodnimy, że to rosyjskie drony lub rakiety naruszają nasze terytorium, powinniśmy ogłosić, że będziemy je zestrzeliwać, zanim przekroczą granicę Polski. Ukraina by się na to zgodziła – bo to odciążyłoby ich obronę przeciwlotniczą. Ale to wymaga mocnych kroków politycznych i to przede wszystkim w NATO. Sami takiej decyzji podjąć nie możemy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Czy takie sytuacje będą się powtarzały? Gen. Rajchel mówi wprost: Wszystko zależy od tego, czy dojdzie do zawieszenia działań wojennych w Ukrainie, czy też nie.
- Tego typu incydenty mogą być prowokacjami, mającymi wywrzeć presję na kraje europejskie, w tym państwa flanki wschodniej, w kontekście przyszłych negocjacji pokojowych z Ukrainą. Można się więc spodziewać, że takie działania będą się powtarzać. Zresztą mamy już tego przykłady – nie tylko w Polsce, ale też w krajach bałtyckich, a także w Rumunii czy Bułgarii - dodaje pilot.
- Najważniejszy w tym wszystkim jest spokój – w tym spokój polityczny - dodaje Maksymilian Dura. - A przy awanturze, która wybuchła na polskiej scenie politycznej, możemy być pewni, że rosyjski dron znowu przeleci przez granicę, tylko tym razem nie przez przypadek, ale specjalnie – by sprowokować kolejną, polityczną awanturę w Polsce - ostrzega ekspert.
Sikorski zapowiada: będzie nota protestacyjna do Rosji
Do tej pory zebrano obszerny materiał dowodowy i przesłuchano około 10 świadków. Poszukiwania szczątków prowadzone są na powierzchni 2–3 hektarów z udziałem nawet 150 osób, w tym policji, żandarmerii wojskowej, straży pożarnej i żołnierzy WOT. Eksplozja spowodowała uszkodzenia w dwóch pobliskich domach. Mają wybite szyby, zniszczone futryny i dachy.
Lubelski Urząd Wojewódzki zapowiedział pomoc finansową dla poszkodowanych mieszkańców. Po wizji lokalnej mają zostać przyznane zasiłki celowe w wysokości ok. 8 tys. zł. Część mieszkańców już w środę skorzystała ze wsparcia psychologicznego.
Szef MSZ Radosław Sikorski napisał z kolei, że incydent potwierdza priorytetową misję Polski wobec NATO, czyli obronę własnego terytorium. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapowiedziało wystosowanie noty protestacyjnej do Rosji w związku z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej.
Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski