PublicystykaEkshumacje smoleńskie. Sławomir Sierakowski: Wyciąganie zwłok z grobów to najwyższy poziom prawicowej nekrofilii

Ekshumacje smoleńskie. Sławomir Sierakowski: Wyciąganie zwłok z grobów to najwyższy poziom prawicowej nekrofilii

Dla rodzin smoleńskich, które nie towarzyszą PiS-owi w tej krucjacie, oznacza to, że po tragedii, jaką przeżyły, najpierw przez lata zmuszano je do słuchania jakichś przerażających głupot ośmieszających śmierć swoich najbliższych, żeby następnie, po przejęciu prokuratury, prawicowi populiści zaczęli wyciągać z ziemi zwłoki ich najbliższych. Ekscytowanie się takimi opowieściami, zdobywanie popularności takimi akcjami jak komisje złożone z przypadkowych dyletantów, nocne ekshumacje, popękane sarkofagi, skazywanie rodzin na łaskę wysługujących się władzy prokuratorów – to jest nekrofilia. Czerpanie politycznej satysfakcji ze śmierci innych.

Ekshumacje smoleńskie. Sławomir Sierakowski: Wyciąganie zwłok z grobów to najwyższy poziom prawicowej nekrofilii
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Sławomir Sierakowski

23.11.2016 | aktual.: 23.11.2016 22:10

Znowu Prawo i Sprawiedliwość idzie na rympał. Jakiś dziwny popęd śmierci rządzi tą partią i jej osobliwym przywódcą Jarosławem Kaczyńskim. Najnowsza czarna msza religii smoleńskiej przebiega wbrew faktom, rozsądkowi, ekspertom, całemu Kościołowi, a okazuje się, że nawet wbrew społeczeństwu. W sondażu dla „Rzeczpospolitej” tylko 16 proc. Polaków, a więc ponad połowa mniej niż popiera sam PiS, uważa, że ekshumacje mogą pomóc w wyjaśnieniu czegokolwiek. Aż 70 proc. Polaków uważa, że nie poznamy dzięki temu żadnych nowych faktów. Jakby tu o fakty chodziło...

Polska prawica zawsze była to trochę nekro. Wojny, powstania, bojówki, falangi, ogniem, mieczem i mieczykiem, czymkolwiek, byle wykryć wroga. A jak nie ma go w obcych, to we własnych szeregach. I gonić, bić, zabić. A jak nie ma wojny ani powstania, to należy poratować się spiskiem, bo coś musi być. Żeby był spisek, musi być winny. Musi być jakiś obiekt i powód do mobilizacji ludzi, nakręcania ich, formowania marszy, prowadzenia na barykady albo chociaż prowadzenia hejterskiej nagonki w mediach. Zjawisko opisane na wszystkie możliwe sposoby w socjologii, antropologii, psychologii i historii. I wciąż występujące szeroko na polskiej ziemi. Skąd się wzięło? Wbrew naiwnym przekonaniom niektórych, liczne w naszej historii wojny i powstania, cierpienie, gwałty i bieda nie ubogacają, nie uświęcają, ale wykrzywiają tożsamość, ogłupiają ją i prymitywizują, sprowadzają do jednej żołnierskiej zasady: wiedzieć, kto jest przywódcą, a kto wrogiem, kto jest bohaterem, a kto zdrajcą.

Dotąd najczęściej kończyło się infantylnym zawracaniem głowy – przejdzie się grupa rekonstrukcyjna po mieście, ktoś założy kolejne pismo niepodległościowe, kolejna instytucja zostanie przemianowana na narodową. Jest zabawnie, choć nie obywa się bez kosztów: dużo państwowego grosza marnuje się na sfinansowanie „patriotycznych” imprez i instytucji; ileś osób zostaje wyrzuconych z pracy, ileś swoich się utuczy. Z „Bogiem, honorem i ojczyzną” ma to tylko tyle wspólnego, że gwałci wszystkie te wartości.

Ale ostatnio robi się niebezpieczne, bo w niesprzyjających warunkach geopolitycznych nasza skretyniała władza pokłóciła się z kim się dało, a sojusz utrzymuje tylko z jednym prorosyjskim politykiem, Viktorem Orbanem, któremu marzy się zmiana granic. „Suwerenna i dumna Polska, która ma odegrać ogromną rolę na świecie” - jak mówiła premierka Beata Szydło – pikuje w dół swoim znaczeniem i zaraz zahaczy o brzozę.

Na posterunku jednak czuwa Antoni Macierewicz, który na pancernych brzozach zna się jak mało kto. Po co nam helikoptery, skoro dzięki studiom smoleńskim nasi rządzący mogą poznać wszystkie możliwe sposoby strącania samolotów? To chyba wystarczająca obrona przeciwlotnicza.

Nie podejmuje się wszystkich tych sposobów wymienić. Zainteresowanych odsyłam do twardzieli z serwisu OKO.press, którzy przekopali się przez tę logoreę smoleńską i sklasyfikowali 24 wersje zamachu. To stan tylko na 6 lipca 2016, ale dający pewne rozeznanie w charakterze zjawiska, przy którym ufo czy Yeti to jakaś przewidywalna nuda.

Od kilku już lat grupa nawiedzonych albo cynicznych oszustów wmawia reszcie, że Donald Tusk i Władimir Putin postanowili podczas uroczystości na Westerplatte zabić elitę narodu polskiego za pomocą bomby, sztucznej mgły i pancernej brzozy. Po czym dwaj zamachowcy się pokłócili i jeden, w obawie przed wojną z Rosją, uciekł do Brukseli. Wcześniej jednak zdążyli wspólnie pozacierać ślady.

Motywacje Putina są znane: to poza tradycyjną obawą przed siłą Polski także strach przed tym, że Prezydent Lech Kaczyński jako zwolennik gazu łupkowego może złamać energetyczny monopol Rosji w Europie, na co Moskwa nie może sobie pozwolić. Korzyść Rosji z zamachu jest więcej niż oczywista. Motywację Rosji wzmacniała również skuteczna polityka zagraniczna Prezydenta, który promował demokrację i wolność w byłych republikach sowieckich.

Najlepiej w gąszczu faktów i technicznych zawiłości od początku radził sobie Antoni Macierewicz ponad wszelką wątpliwość rozstrzygając, że „jedyną hipotezą wyjaśniającą przebieg wydarzeń jest to, że do rozpadu samolotu doszło na skutek eksplozji w powietrzu i działań osób trzecich”. Do wyjaśnienia pozostało tylko, która z hipotez wybuchu jest prawdziwa. Eksperymenty przeprowadzone przez jednego z ekspertów Macierewicza na parówce, ale całkowicie poważnie, wykazały, że podłużne pęknięcie kadłuba musiało być wynikiem gwałtownego wzrostu ciśnienie na skutek eksplozji wewnątrz samolotu. „Coś takiego widzimy, gdy gotujemy sobie kiełbaski na śniadanie” – spuentował Dr Andrzej Ziółkowski.

Inny ekspert, prof. Wiesław Binienda, przychylał się raczej do tezy, że bomba umieszczona została na zewnątrz samolotu. Maszyna utraciła skrzydło, a ci którzy myślą, że doszło do zderzenia z brzozą, powinni jeszcze raz się zastanowić, czy skrzydło, którego nie ma, może się z czymś zderzyć.

Kolejny ekspert, prof. Jan Obrębski, tylko przy użyciu skromnej puszki po popularnym napoju energetycznym (Red Bull) potrafił wykazać, że był to „wybuch wielopunktowy”. Zaznaczmy przy tym, że już wcześniej udowodniono bez konieczności liczenia, że samolot rozbił się na 30 tys. części. To ostatnim niedowiarkom powinno wybić z głowy wątpliwości, czy wybuch był, czy wybuchu nie było. W końcu badaczy pogodzić postanowił dziennikarz Cezary Gmyz, który zdobył dowody na temat obecności trotylu na samolocie, ale stracił pracę. Nie musimy dodawać, że to równoznaczne z przyznaniem się do winy przez zdrajców smoleńskich.

Wszystkim, którzy dowiedzieć chcą się o kolejnych teoriach wybuchu (bomba termobaryczna, która wybuchnąć miała po zderzeniu z ziemią; o helu celowo wypuszczonym na lotnisku, o „sztucznej mgle”, czego nie należy mylić z teorią „sztucznego smogu”, odsyłam do cytowanego wyżej zestawienia. Dodam jeszcze, że znajdziemy tam także teorie dobijania rannych, a także tezy o zmyleniu pilotów. Uff.

To nie był jednak najwyższy poziom prawicowej nekrofilii. Spełnienie można było osiągnąć dopiero wyciągając zwłoki z grobów. Tylko tak da się grzać dalej te wymysły chorej wyobraźni. Dla rodzin smoleńskich, które nie towarzyszą PiS-owi w tej krucjacie, oznacza to, że po tragedii, jaką przeżyły, najpierw przez lata zmuszano je do słuchania jakichś przerażających głupot ośmieszających śmierć swoich najbliższych, żeby następnie, po przejęciu prokuratury, prawicowi populiści zaczęli wyciągać z ziemi zwłoki ich najbliższych.

Ekscytowanie się takimi opowieściami, zdobywanie popularności takimi akcjami jak komisje złożone z przypadkowych dyletantów (dość powiedzieć, że ani jeden członek komisji Macierewicza nie brał udziału w badaniu choćby jednej katastrofy samolotowej), nocne ekshumacje, popękane sarkofagi, skazywanie rodzin na łaskę wysługujących się władzy prokuratorów – to jest nekrofilia. Czerpanie politycznej satysfakcji ze śmierci innych.

Ale Smoleńsk to też jest przemysł, można na nim zbijać nie tylko kapitał polityczny, ale także finansowy. Najlepiej to widać teraz, gdy gazety prawicowe wmawiające ludziom ciemnotę smoleńską, pokłóciły się o wpływy. Jedna („wSieci”, a także TVP) nie chciała informować o odkrytych przez drugą („Gazetę Polską Codziennie”) nowych teoriach. Tym razem przekonująco wykazano, że Tupolew spadł kołami do dołu, a nie do góry. Smoleńsk to cały przemysł - oznacza reklamy, programy telewizyjne, granty i stanowiska. Ta władza nie kryguje się w rozdawaniu najbardziej się wysługującym, nie brak więc chętnych do babrania się w tej nekrofilii.

Dramat polega też na tym, że ofiarom odbiera się życie po raz drugi. Już z niczym się ich nie kojarzy, tylko z tymi komisjami Macierewicza, wybuchami i innymi żenującymi akcjami. Deformuje się ich życiorysy tak, że robią się nierozpoznawalne. W efekcie zamiast konkretnych osób, powstała jakaś miazga smoleńska. Nikt nie mówi, kto się czym zajmował, jak żył, czym się zasłużył, nie poświęca się temu choć 1 proc. tej uwagi, jaką Macierewicz i nekroprawica poświęca wymyślaniu kolejnych wersji spisków i śmierci przez wybuch, zderzenie z brzozą, do góry kołami, albo nie do góry.

Sławomir Sierakowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)