"Mieli broń, byli brutalni"
"Wpadłyśmy. Ja, Irka i Wićka. Początkowo cały dzień trzymali nas w mieszkaniu w kotle. A potem wyprowadzili, czy raczej wykopali na ulicę. Mieli broń, byli brutalni. Kilku ponurych, chamskich drabów. Wsadzili nas do zakrytej brezentem ciężarówki. Jak się wówczas mówiło - 'budy'. Jadąc, próbowałam się zorientować, jakimi ulicami nas wiozą. Byłam w końcu harcerką. Wyglądało na to, że na wschód, na Pragę. Nie pomyliłam się, w pewnym momencie wjechaliśmy na most pontonowy. Podczas jazdy nie myślałam o sobie. Martwiłam się o mamę i siostrę, które na pewno już odchodziły od zmysłów. Przecież dopiero co szczęśliwie odnalazłyśmy się po Powstaniu. A teraz coś takiego. Zostałam aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa.
Przesłuchania były jakąś monotonną, ciągnącą się całymi godzinami potwornością. W kółko te same pytania. Najpierw o Armię Krajową, potem o kontakty po sowieckim 'wyzwoleniu'. Nazwiska dowódców, miejsca przechowywania broni. I oczywiście życiorys. Pisałam go w kółko, cały czas na nowo. Po pewnym czasie znałam ten życiorys na pamięć, na wyrywki. Jak pacierz. Starałam się jakoś trzymać. Uporczywie trzymałam się wersji, że Wićkę znam ze sklepu na Mokotowie, gdzie razem pracowałyśmy.
Gdy dzisiaj wspominam te przesłuchania, najsilniejsze emocje wywołują we mnie ubeccy śledczy. Co to byli za potworni ludzie. Wyrażali się w sposób przechodzący wszelkie pojęcie. Wyzywali mnie, traktowali nieludzko. A ja miałam wówczas zaledwie dziewiętnaście lat.
Po kilku dniach, widocznie w celu złamania mojego oporu, przenieśli mnie do piwnicy. To była nora bez podłogi i okna. Na klepisku kilka garści słomy. Drzwi z luźnych desek, ściany z cegieł, kłódka. Zwykła piwnica służąca teraz komunistom za więzienie. Na czterech metrach kwadratowych siedziałyśmy we trzy" - opowiada Zofia Radecka z domu Purgal.