"Wylała się ze mnie olbrzymia ilość krwi"
Inna bohaterka książki, Halina Hołownia z domu Wołłowicz, wspomina: "Poczułam silne szarpnięcie. Nie da się tego do niczego porównać. Rzuciło mną o ziemię, straciłam przytomność. To było przedziwne uczucie. Zrobiło mi się gorąco. Ogarnęła mnie cisza i spokój. Błogość. W ogóle nie czułam bólu. Jakbym wpadła pod wodę. To trwało jednak bardzo krótko. Po chwili obudziłam się gwałtownie, zaczerpnęłam powietrza i poczułam potworny ból. Znowu wokół mnie rozpryskiwały się granaty, znowu słyszałam huk wystrzałów. Byłam z powrotem w Powstaniu. Okazało się, że jedna kula przeszyła mi prawą rękę, druga lewą nogę. Pierwszy pocisk przeszedł na wylot, nad stawem łokciowym. Całe szczęście nie zdruzgotał kości, ale straszliwie rozszarpał mięśnie. To samo było z nogą. Wylała się ze mnie olbrzymia ilość krwi. Byłam w szoku. Koledzy ściągnęli mnie na dół do piwnicy. Tam zajął się mną nasz gruziński lekarz "Kaukaz".
Gdy zobaczył moją zmasakrowaną rękę, złapał się za głowę. Powiedział, że trzeba będzie amputować. Pomimo okropnego bólu zaczęłam mu tłumaczyć, żeby tego nie robił. Prosiłam, żeby oszczędził rękę. Udało się. Do dzisiaj mam dużą bliznę, ale rękę uratowałam. Ten postrzał przytrafił się w wyjątkowo fatalnym momencie. Było to 26 września na Mokotowie. A więc jeden dzień przed kapitulacją dzielnicy. Niemalże w ostatniej walce.
Wieczorem tego dnia wszyscy szykowali się już do ewakuacji. Chłopcy zawinęli mnie w koc i tak przenieśli do innej, bezpieczniejszej piwnicy. Doktor "Kaukaz" dał mi przed drogą zastrzyk z morfiny, więc czułam się dobrze. Mój oddział dostał rozkaz wycofania się do kanałów. Rannych nie można było brać ze sobą.
Nagle usłyszałam rumor, jakieś hałasy, podniesione głosy. To byli oni. Wyciągnęli mnie na zewnątrz, na podwórko i zaczęli wszystko przeszukiwać, plądrować. Nikt się mną nie interesował. Ponieważ wiedziałam, że dobijali rannych, powiedziałam, żeby zaoszczędzili mi już cierpień i dobili również mnie. Jeden z nich podszedł do mnie i... do dzisiaj ciężko o tym mówić... powiedział, żebym zrobiła to sama. Następnie wsadził mi w dłoń pistolet. Odbezpieczyłam broń zdrową ręką i wtedy zobaczyłam, że nie ma magazynka. Powiedziałam mu, że z tego pistoletu sam może się zabić. O to tylko mu chodziło. (...) Krzyknął, że mnie "rozwali". Doskoczył do mnie i przystawił mi do głowy pistolet. Tym razem naładowany. Dookoła stała grupa młodych Niemców, którzy obserwowali tę dramatyczną scenę z zaciekawieniem" - opisuje w książce Anna Herbich.