"Jak ja zazdrościłam tym żołnierzom"
"Już 1 sierpnia cała kamienica przeniosła się do piwnicy. Tam nie dolatywały bomby i pociski, które sypały się z nieba jak deszcz. Rozstawiłyśmy w ciemności łóżko polowe dla mnie i synka. Siostra i tata spali na jakichś kocach.
(...) Od razu wydarzył mi się prawdziwy dramat. Otóż nie miałam pokarmu. Ani kropli. Chociaż akuszerka dała mi jakieś tabletki, nic nie pomogły.
(...) Sami jedliśmy to, co mieliśmy w zapasach. A więc głównie kaszę, którą przelewałam przez sitko i łyżeczką dawałam maleństwu do buzi. Mleka nie było skąd wziąć. Byłam w połogu, co wiązało się również z wielkimi niedogodnościami natury higienicznej. Do tego trawiła mnie gorączka. Żeby się ochłodzić, przyklejałam się do zimnych, piwnicznych murów. (...) W piwnicy było tak ciemno, że ledwo widziałam na oczy, kiedy przewijałam synka. Używałam do tego podartych prześcieradeł, ścierek, jakichś poszewek. Darło się wszystko, co nadawało się na pieluszki.
Do dzisiaj nie wiem, jakim cudem mój synek to wszystko przeżył. Przecież w Powstaniu umarło tyle dzieci. Śmiertelność była szczególnie wysoka wśród noworodków. A on, niedożywiony, ledwo żywy, w smrodzie i brudzie. Skórę miał dosłownie przezroczystą.
Myślałam wtedy, że gdyby nie dziecko, to byłabym na pewno w akcji na barykadach. Żołnierze oprócz walki mieli jakieś koncerty, w miarę możliwości umilali sobie życie. Mieli chwile wytchnienia, lepsze zaopatrzenie. Różnie przecież bywało. A ja nic. Tylko ciągle przerażona, głodna, zmarznięta. Bezradna. Zamiast walczyć z wrogiem, ukrywałam się w piwnicach. Jak ja zazdrościłam tym żołnierzom. Jak ja zazdrościłam Józkowi" - czytamy w książce "Dziewczyny z Powstania".