"Chłopcy byli często w dramatycznym stanie"
"Przynoszono wielu poparzonych przez "ryczące krowy", czyli pociski rakietowe, które eksplodując, wypalały ludziom skórę. Chłopcy byli często w dramatycznym stanie. Jednemu musiano wyjąć oko. Jako sanitariuszki miałyśmy swoją komórkę w piwnicy. W ogóle, ze względu na morderczy ogień niemieckiej artylerii i naloty, wszystko działo się w podziemiach. Tam trzymałyśmy rannych, nosze, nieliczne lekarstwa. Tam też udawało nam się odpocząć.
Takich chwil było jednak bardzo niewiele. Powstanie to była dla nas, sanitariuszek, niezwykle ciężka praca, która trwała non stop. Cały czas nam kogoś przynoszono. Pamiętam jednego z ciężko rannych. Zbyszek Morawski 'Gnot'. Strasznie chciało mu się pić. Powiedziałam mu, że przyniosę wodę z 'góry'. Na schodach spotkałam brzemienną 'Krysię', która miała dyżur przy rannych w drugiej części piwnicy. Poprosiła mnie, żebym ją zastąpiła na godzinę, bo chciała pójść do męża. Powiedziałam, że naturalnie, tylko zaniosę Zbyszkowi wodę i wezmę swoją torbę sanitarną. Zaledwie zdążyłam to zrobić, aż tu nagle rozległ się potężny huk! Wszystko zaczęło się walić. Gwizd w uszach. Cała druga część piwnicy została zasypana. Wszyscy, którzy tam się znajdowali, zostali zmiażdżeni rumowiskiem. Łącznie z 'Krysią'. Zabrakło dosłownie sekund, żebym i ja tam zginęła. Kolega, który to wszystko widział, natychmiast pobiegł do mojego brata i powiedział mu, że 'Marzenka' zginęła. Czułam się potem, jakbym dostała drugie życie - czytamy
dalej.