Dziennikarz ujawnia przerażającą prawdę o ludziach, którzy cię leczą. Po tej lekturze strach pójść do lekarza
Dlaczego lekarze są tacy opryskliwi? Dlaczego wyglądają jak zombie? Dlaczego w szpitalach brakuje wszystkiego? Dlaczego są tak długie kolejki? Na te i wiele innych pytań odpowiada w nowej książce "Mali bogowie" Paweł Reszka, jeden z najbardziej cenionych dziennikarzy. Aby lepiej poznać mechanizmy rządzące tym bezdusznym systemem zatrudnił się jako sanitariusz w jednym ze szpitali. To co zobaczył, przeraziło nawet jego.
14.04.2017 | aktual.: 17.01.2018 14:42
Znowu zbadał pan bardzo mroczne środowisko. Rok temu wydał Pan “Chciwość” o bankierach, teraz “Małych Bogów” o znieczulicy lekarzy. Która z tych podróży była trudniejsza?
Od lat chciałem napisać o lekarzach. Poza tym tutaj wcieliłem się w sanitariusza, a tam pracowałem na kwitach, do których dotarłem. A każdy reporter marzy, żeby na jakiś czas stać się kimś innym, zobaczyć od środka jak to jest.
Byłby pan w stanie na stałe pracować jako sanitariusz?
Nie, nie ma mowy. Dostaje pan 1600 złotych, a praca jest wyczerpująca.
Ile trwał pana dzień pracy?
8 albo 12 godzin, chociaż ja jeszcze często zostawałem po dyżurach, bo chciałem jak najwięcej zobaczyć. Myśleli, że jestem wariatem, bo wszędzie zgłaszałem się na ochotnika.
Ta praca to kilometry przemierzane z wózkami albo z łóżkami, na których leżą ciała albo pacjenci. Ciągły niedoczas, krzyki, bo coś nie działa, bez przerwy kontakt z ludzkim nieszczęściem. To depresyjna praca. A zarobki są dramatyczne, nie dziwię się, że tam jest taka rotacja.
To wszystko, co mówię o sanitariuszach proszę teraz przenieść dwa poziomy wyżej. Taki lekarz rezydent, który zarabia ciut ponad 2200 zł na rękę też jest przeciążony, w ciągłym niedoczasie i stresie, tylko on się nie zajmuje pchaniem łóżek, tylko decyduje o ludzkim życiu.
2200?
Tak. Więc jak chce dorobić, to po pracy w szpitalu idzie do jakiejś przychodni albo bierze dodatkowe dyżury. I po latach takiej harówki staje się robotem.
Książka o bankierach była dla mnie ostrzeżeniem, podpowiadała na co uważać. Tutaj mam poczucie beznadziei, jedyna szansa, że trafię na lekarza, który dopiero zaczyna 72-godzinny maraton, a nie właśnie go skończył.
Tak jest. Proszę też pamiętać, że to jest bardzo zamknięte, introwertyczne środowisko. Oni mają bardzo duży problem z wyrażaniem swoich potrzeb. Tam jest nieprzyjęte, żeby mówić “nie mam”, “daj”. “Jak nie masz, to sobie zarób”.
Paradoksalnie to my powinniśmy im pomóc te potrzeby wyartykułować. Zatrudniałem się w szpitalu akurat jak protestowali ci młodzi lekarze. “W głowach im się poprzewracało” - myślałem. Teraz myślę, że to super.
Bo to znaczy, że jeszcze im zależy, że jeszcze nie zmienili się w roboty. Nie chcą wyjechać za granicę, tylko normalnie zarabiać, mając czas na rodzinę, spotkanie ze znajomymi, zwyczajne życie. Albo na robienie tego, co kochają i w czym są świetni. Denerwuje ich, że zamiast operować muszą jechać do POZ (zakład Podstawowej Opieki Zdrowotnej - przyp. red.) leczyć katarki.
Nie potrafią mówić o swoich potrzebach finansowych. A czy potrafią powiedzieć: “Jestem przemęczony, nie powinienem dzisiaj leczyć, operować, bo to będzie niebezpieczne”?
Problem jest taki, że nie. I to jest najgorsze. Kierowca TIR-a ma urządzenie i nie może pracować dłużej, niż jest w przepisach. Podobnie pilot samolotu. A człowiek, który nas leczy i decyduje o naszym życiu, takich ograniczeń nie ma.
Najpierw 8 godzin w szpitalu, później - już jako jednoosobowa firma - wali nocny dyżur, a jak skończy, to jeszcze idzie do przychodni. I nikt nie potrafi tego przeciąć, bo jak się im nie da więcej pieniędzy, a zabroni łączenia posad, to nikt nie będzie chciał pracować. Lekarze wyjadą i nie będzie komu leczyć.
Więc wszyscy odwracają głowy i udają, że problemu nie ma. Ani samorząd lekarski, ani politycy. No bo jak zabroni się lekarzom dorabiania, to wyjadą. A jak da im się więcej pieniędzy, to nie wystarczy na wszystko. To jest udawanie, że lekarze nie pracują ponad swoje siły. A przecież niedawno zdarzyło się, że lekarka umarła po dyżurze.
To było w Białogardzie. Pracowała trzy doby bez przerwy.
W książce są rozmowy z ludźmi, którzy pracują 300-400 godzin bez przerwy. Sami przyznają, że to się odbija na ich pracy. I to nie tylko tak, że robią się bardziej chamscy, ale też inaczej reagują na bodźce.
Jest też druga strona medalu. Gdyby lekarze pracowali tyle, ile się powinno, po prostu by ich zabrakło.
Oczywiście. Dlatego wszyscy wolą przymykać oczy i udawać, że jest dobrze.
Czytając książkę miałem z tyłu głowy “czy ten minister zdrowia to nie wie, że ci lekarze ledwo dyszą i są sfrustrowani? Czemu nic z tym nie robi?”.
No właśnie on doskonale wie. Przecież ministrowie zdrowia zawsze są lekarzami, więc wiedzą. Ale co innego jest być lekarzem, a co innego politykiem. Proszę sobie wyobrazić, że jakiś polityk wychodzi i mówi:
“Jest za mało pieniędzy, za mało lekarzy, a my chcemy, by oni dobrze leczyli, a po pracy szli albo czytać książki o medycynie, albo z dzieckiem na spacer. Ale to musi kosztować. Każda wizyta będzie kosztowała 10 zł, a jak pani nie stać, to pani zwrócimy, trzeba tylko wypełnić papierek. To ograniczy kolejki i zwiększy pulę pieniędzy”.
Przecież takiego polityka by zaraz pogonili. Więc politycy nie mogą być szczerzy. Ale my jako społeczeństwo powinniśmy być wobec siebie szczerzy i powiedzieć sobie, dlaczego ci lekarze są jacy są. I to właśnie próbuję opowiedzieć. Ambicją tej książki było pokazanie tego, co lekarze mówią sobie przy piwie czy żonom i mężom przy kolacji. Tego, co się dzieje, kiedy przyjdą po pracy.
Długo musiał ich pan oswajać, żeby powiedzieli co im naprawdę po głowach chodzi?
Pomogło to, że rozeszła się wiadomość, że byłem sanitariuszem. Zrozumieli, że to na poważnie. Pomagała też anonimowość, ale to była cena szczerości. Nikt nie będzie ryzykował infamii w środowisku czy problemów w pracy.
W społecznym przekonaniu lekarze mają problem z alkoholem. Mają?
Rozmawiałem z szefową POZ na wsi, tam nikt nie chce pracować, więc trafiali do niej tacy życiowi kaskaderzy. Z kolei psychiatra wyjaśniał mi, że stres jest tak duży, że sięga się po różne środki zdejmujące z człowieka ciśnienie: alkohol, narkotyki, sporty ekstremalne. Wydaje mi się, że takie rzeczy są wśród lekarzy nadreprezentowane i myślę, że to nie jest nic niezwykłego. Znamy z literatury np. lekarzy morfinistów, którzy tak leczyli stres. .
Jak różni się polska służba zdrowia z dużego miasta od tej z małej wsi?
Tak jak generalnie prowincja różni się od dużych miast. Na wsi, w małym miasteczku, trudniej się odhumanizować. Bo wszyscy cię znają, jesteś autorytetem, musisz się jakoś prowadzić. A w mieście to jest fabryka. Mówią, że idą pracować do biedronki. I mają świadomość, że nie spotkają już tych pacjentów. Podejrzewam, że w tych mniejszych miejscowościach jest lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o tę ludzką stronę.
Lepiej mają nie tylko pacjenci, ale i lekarze. Przynajmniej pod względem finansowym, bo zaraz stają się lekarzami zarabiają dobrze. Ci, którzy pójdą do wielkiej kliniki, przez lata są na dole drabiny. Zarówno merytorycznej, jak i płacowej. Z drugiej strony praca w POZ jest postrzegana jako coś gorszego.
Szefowa wiejskiego POZ mówiła, że daje dobre pieniądze, ale nie chcą do niej przychodzić, bo “wolą chodzić ze stetoskopem na szyi i w rozwianym fartuchu i być w roli bogów”. Z jednej strony w takim powiatowym szpitalu łatwiej nabrać wprawy, bo nie ma takiej kolejki do stołu operacyjnego, ale z drugiej często od razu rzuca ich się na głęboką wodę.
Ale to prawda, że lekarze rodzinni są traktowani trochę z góry przez tych, którzy stają przy stołach operacyjnych. Jednak mi się wydaje, że i w jednym i w drugim typie medycyny jest piękno.
Najgorsze jest to, że my tych wysoko wyspecjalizowanych ludzi zmuszamy do tego, by oni leczyli katarki. Oni chcą operować, chcą się doszkalać, płacą sobie za kursy. I taki człowiek, po ciężkiej harówce przy stole, musi jeszcze jechać i leczyć przeziębienia, bo się nie utrzyma.
To nie jest fair i musimy sobie o tym jasno powiedzieć. Potrzeba większego finansowania, oczywiście pod ścisłą kontrolą. Bo są miejsca, gdzie można wrzucić niezmierzoną ilość pieniędzy, takie czarne dziury. Ale trzeba tych ludzi docenić, żeby oni nie musieli zmieniać się w roboty.
No dobrze, ale w ciągu ostatnich 12 lat wydatki na publiczną ochronę zdrowia się podwoiły. Widać jakąś różnicę?
Ja jako sanitariusz nie widziałem. Może dlatego, że nie byłem sanitariuszem kilkanaście lat temu. Ale w szpitalu, gdzie pracowałem, wszystko się korkowało, bo nie potrafili zrobić porządnej windy. Stara się ciągle zacinała.
Albo progu porządnego, żeby wózki i łóżka nie podskakiwały. Jedzie się z takim człowiekiem po operacji na badanie do innej części szpitala. I tam jest próg, na którym to łóżko zawsze podbija. Tych ludzi boli, ale nikogo to nie obchodzi, żeby to zmienić.
To nie wymaga super nakładów finansowych, wystarczy dwóch gości ze śrubokrętem i deseczką. Może ci szefowie nawet tego nie wiedzą, bo nie pchają tych łóżek. A przecież taki sanitariusz, który zarabia 1600 zł, nie będzie umierał za jakiś próg. Ja mogłem, bo wiedziałem, że nie będę tam pracował.
Ale taki człowiek, który jest traktowany jak śmieć, wstyd mu do domu przychodzić z wypłatą, nie będzie jeszcze zgłaszał wniosków racjonalizatorskich. I to samo proszę sobie teraz przenieść dwa poziomy wyżej, na lekarzy. Nie ma dość monitorów, na których wyświetla się praca serca i inne funkcje życiowe.
Jedna młoda lekarka powiedziała, że może szpital by kupił. Przez miesiąc się z niej śmiali, bo przecież szpital nie ma pieniędzy. “A któremu podłączyłaś? I przeżyli wszyscy noc? No to chyba dobrze wybrałaś”. I śmiech. No to przecież taka młoda lekarka nie będzie umierać za te monitory, tylko zagryzie zęby i będzie kombinować, jak tu sobie dać radę.
Ludzie generalnie są dobrzy, chcą pomagać innym. Ale w tak newralgicznym miejscu jak szpital ten pierwiastek dobroci jest niszczony. I to jest największy problem, to jest najsmutniejsze.
W którym miejscu kariery ci młodzi idealiści, którzy się naooglądali “Ostrego Dyżuru”, “Chirurgów” i czego tam jeszcze, stają się zgorzkniałymi maszynami?
To bardzo indywidualne, zależy od człowieka i od miejsca, do którego trafi. Trudno to zaobserwować. Ale jako że lekarze są inteligentnymi ludźmi, to oni sami widzą jak się zmieniają. Mówią: “Tak, bywam niemiły, ma nadzieję, że nie jestem chamski”.
Teraz, po premierze, piszą do mnie SMS-y: “Nie wiedziałem, że jest tak źle. Szukam w sobie empatii”. Także oni są bardzo świadomi. Najgorzej jest z tymi, którzy już przekroczyli granicę, którym jest już wszystko jedno. Proszę pamiętać, że od pewnego momentu lekarz bardzo dobrze zarabia. Ale to już jest człowiek zmieniony, zautomatyzowany.