Kijów. Kobiety w schronie (zdjęcie ilustracyjne) © East News | MARCUS YAM/LOS ANGELES TIMES/Shutterstock

Dziennik Alony z Kijowa. "Rosjanie nie patrzą, co ostrzeliwują"

"Jestem pewna, że ludzie we Francji, we Włoszech, w innych krajach, nie zdają sobie sprawy, przez co przechodzą Ukraińcy. Prosimy was, żebyście im to przekazali. Wychodźcie na ulicę i krzyczcie o tej wojnie" - opowiada WP 23-letnia Alona z Ukrainy. I pokazuje, jak wyglądają jej dni w kraju ogarniętym wojną.

Nazywam się Alona. Mam 23 lata. Urodziłam się w małym mieście Połonne, w obwodzie chmielnickim. Mieszkam w Kijowie, z mężem Yewhenem i kotem Gigim. Pracowałam w kilku ukraińskich telewizjach, zajmuję się tematyką praw człowieka.

Lubię śpiewać, grać na saksofonie i fortepianie. Spędzać czas z moją wspaniałą rodziną i przyjaciółmi, oglądać filmy i seriale na Netfliksie.

23 lutego wieczorem oglądałam serial dokumentalny o księżnej Dianie. 24 lutego obudziłam się o 5 rano i usłyszałam, że zaczęła się wojna.

Nie mogłam w to uwierzyć, zresztą nie tylko ja. Ludzie zaczęli do siebie dzwonić i pytać: "Czy to się dzieje naprawdę? Może to tylko sen?". Ale to rzeczywistość.

W tej rzeczywistości każdy mój dzień wygląda tak samo. Tak, jakby cała ta wojna była jednym dniem ciągnącym się w nieskończoność.

O 8 rano wracam ze schronu do swojego mieszkania, rano zwykle słychać spadające bomby. Od 8 do 13 staramy się kupić gdzieś jedzenie i leki. Potem wracamy do domów, bo na ulicach jest niebezpiecznie. Poza tym trzeba ich pilnować przed rosyjskimi sabotażystami i szabrownikami.

Ukraina. Jeden ze schronów

  • Slider item
  • Slider item
[1/2] Źródło zdjęć: © Materiały WP

Zapadnięcie zmroku oznacza dla nas, że wkrótce zacznie się walka. Ostrzał staje się intensywny, a Rosjanie nie patrzą, co ostrzeliwują. Pocisk może uderzyć wszędzie.

Wtedy staramy się dostać do schronów. Jesteśmy w nich około 12 godzin na dobę, od 18 do 6 rano. Jest tam wiele malutkich dzieci. Prawie wszystkie chorują, mają gorączkę. Zaczyna brakować dla nich leków. Kończy się też jedzenie i przez to ludzie czasem panikują.

Czego nam tutaj potrzeba? Poza lekami i jedzeniem przede wszystkim bandaży i opatrunków. Kasków, kamizelek kuloodpornych, rękawiczek i ciepłej bielizny dla naszej obrony terytorialnej. I jodyny, bo boimy się, że Rosjanie uszkodzą zaporoską elektrownię atomową i będzie trzeba się chronić przed promieniowaniem. Na szczęście logistyka działa i wciąż są sposoby, żeby dostarczać zapasy do Kijowa.

Dbają o to wolontariusze, ryzykując życiem. Rosjanie strzelają do wszystkich, nie tylko do tych, którzy mają broń. Jest całkowitą brednią, że rosyjskie wojsko atakuje tylko strategiczne obiekty wojskowe. Ono ma gdzieś, do czego strzela. Morduje dzieci i starsze osoby.

23-letnia Alona
23-letnia Alona © Materiały WP

Kiedy nasi żołnierze biorą jeńców, ci mówią, że nie wiedzieli, gdzie jadą i po co wysłano ich na Ukrainę. Kłamią. Wiedzieli to bardzo dobrze. Ale my traktujemy ich po ludzku. Kiedy w Donbasie ginęli nasi żołnierze, nie pozwalali nam zabrać ciał. Nam bardzo szkoda rosyjskich chłopców, którzy tu zginęli. Nie chcieliśmy ich śmierci. Przy pomocy Czerwonego Krzyża staramy się, żeby ich ciała wracały do Rosji. Żeby ich matki mogły się z nimi pożegnać i ich pochować.

(Słychać głośny szum. Alona odwraca się w kierunku okna swojego mieszkania)

To były jakieś samoloty. Rosyjskie maszyny latają nad naszymi głowami i zrzucają bomby. Zamknięcie nieba nad Ukrainą jest teraz dla nas najważniejsze. Zrozumcie, że to nie gra, tylko nasze życie. Rozumiemy, że boicie się Trzeciej Wojny Światowej, ale my tu cierpimy.

Mówisz mi, że u was podają, że Rosjanie w niewielkim stopniu wykorzystują lotnictwo i robią to źle. Kłamstwo! Ich samoloty zrzucają bomby na nasze przedszkola, zabijają nasze dzieci. Sama wczoraj byłam w budynku, który potem został zbombardowany. Mam szczęście, że żyję.

Na ziemi rosyjskie wojsko nie jest w stanie nas pokonać. Ale w powietrzu są od nas dużo silniejsi. Sami nie obronimy się przed ich myśliwcami i bombowcami. Musicie nam pomóc. Musicie wiedzieć, że zamknięcie nieba będzie krokiem do pokonania Rosji w tej wojnie.

(Eksplozja. Alona gwałtownie zwraca głowę w kierunku okna)

Słyszałeś to? U nas taka teraz codzienność. Ludzie cierpią i giną. Cierpią dzieci. Moja mała siostrzyczka ma tylko pięć lat. Ciągle płacze. Pyta mnie: "Dlaczego oni chcą nas zabić? Co my takiego zrobiliśmy?". Nie potraficie sobie wyobrazić, jak się wtedy czuję. Albo jak się boję o mojego męża. On w 2014 roku zgłosił się na ochotnika, żeby walczyć z separatystami w Donbasie. Potem wstąpił do pułku "Azow". Był ciężko ranny. Uratowali go towarzysze broni. A teraz znowu poszedł walczyć.

Może i Rosjanie to dobrzy ludzie. Może i nie chcą tej wojny. Ale chce jej ich prezydent. Ten pies, ten diabeł, zniszczy wszystko. Ja wolę jednak mówić o naszym prezydencie. Zagraniczni politycy oferowali mu ewakuację, ale on został. Jest z nami w Kijowie. Dał nam nadzieję, że wytrwamy i wygramy tę wojnę. A my mu wierzymy. Zełenski dokonał niemożliwego, w osiem dni z osoby ze świata showbiznesu stał się wielkim politykiem. Najlepszym z najlepszych. Wiecie dlaczego? Bo pokazał, że jest dobrym człowiekiem.

Niedawno skończyłam książkę o Winstonie Churchillu, o jego postawie w czasie II Wojny Światowej. Prawie wszystko to, o czym w niej przeczytałam, dzieje się teraz na Ukrainie. Naszym Churchillem jest Wołodymyr Zełenski. W niego też wiele osób nie wierzyło, ale kiedy przyszedł czas próby, zrobił dla swojego kraju wszystko, co mógł i pomógł mu zwyciężyć.

Tydzień temu w każdej chwili mogłam jechać do swojej mamy do Połonnego. Teraz nie mogę, a mama dzwoni codziennie o 6 rano i pyta mnie, czy żyję.

Tydzień temu marzyłam, żeby kupić z mężem auto i zostać sławną dziennikarką telewizyjną. Dziś marzę o tym, żeby normalnie żyć, żeby mieć przy sobie rodzinę i żebyśmy byli bezpieczni.

Tydzień temu, kiedy mąż mówił, że przyszedł czas, żebyśmy mieli dzieci, mówiłam, że jeszcze nie teraz, bo chcę skupić się na karierze. Teraz już nie chcę zrobić kariery. Chcę urodzić nawet i dziesiątkę dzieci.

Tu trwa wojna, ale ja nigdzie się nie wybieram. Ukraina to mój kraj, Kijów to moje miasto. Przyjaciele proponowali mi, żebym wyjechała. Za granicę, albo chociaż do rodziny w obwodzie chmielnickim, skąd pochodzę, bo tam nie ma rosyjskich wojsk i na razie jest spokojnie. Nie chcę, bo kocham Kijów.

Jak zwykli ludzie, zwykli Polacy, mogą nam pomóc zakończyć tę wojnę? Niech mówią całemu światu prawdę o niej. Jestem pewna, że ludzie we Francji, we Włoszech, w innych krajach, nie zdają sobie sprawy, przez co przechodzą Ukraińcy. Prosimy was, żebyście im to przekazali. Wychodźcie na ulicę i krzyczcie o tej wojnie.

A jak ona się skończy, przyjedźcie do nas. Pokażemy wam nasz piękny kraj, razem go odbudujemy. I nakarmimy was barszczem.

Przeczytaj też:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjaukrainakijów
Wybrane dla Ciebie