"Skuliłem się, spodziewając się uderzenia pałką"
Dla Stefana Niesiołowskiego (PO) rozstanie z "karnawałem Solidarności" oznaczało kolejne już w życiu rozstanie z wolnością (po raz pierwszy trafił "za kraty" w 1970 r. - zdjęcie obok zrobiono tuż przed jego aresztowaniem). Po latach okres internowania wspomina jako ważne doświadczenie, choć bez porównania łagodniejsze niż pobyt w więzieniu. Został internowany przez ekipę prowadzoną przez majora SB Zenona Tabaczkiewicza, który zajmował się z ramienia SB nadzorowaniem Uniwersytetu Łódzkiego. W nocy z 12 na 13 grudnia, obudzony z pierwszego snu, tuż po godzinie 24, został przewieziony na komendę MO Łódź-Polesie na rogu ulic Kopernika i Żeromskiego. "Zwożono do tej brudnej, okratowanej milicyjnej komory, ze wszystkich stron i okolic, przywódców Związku i działaczy opozycji demokratycznej. Leżeliśmy na materacach na tzw. dołku, wszyscy bardziej zdziwieni i zaskoczeni niż przestraszeni, coraz bardziej przeświadczeni, że dzieje się coś absolutnie nadzwyczajnego, ale przecież przekonani o sile stojącej za nami.
Byliśmy niemal pewni, że najpóźniej w poniedziałek fala potężnych strajków uwolni nas wszystkich i doprowadzi komunistyczną władzę do kompromitacji. Pamiętam ludzi zwożonych w garniturach prosto z imprez towarzyskich, a podobno nawet z weselnych przyjęć. I ludzi w piżamach, protestujących w ten sposób przeciwko przemocy - którzy później prosili o swetry, szaliki i skarpetki. Ale także doświadczonych więźniów zaopatrzonych w szczoteczki do zębów i ciepłe rzeczy" - wspominał w relacji "Mój stan wojenny". Zarówno on, jak i jego brat, Marek Niesiołowski, należeli właśnie do tej ostatniej grupy. "Z naszym więziennym doświadczeniem wiedzieliśmy, że jedyne, co ma znaczenie w tej sytuacji to sen i odpoczynek, ale ani odpocząć, ani tym bardziej zasnąć się nie dawało" - stwierdzał Niesiołowski.
Po kilku godzinach kazano im wychodzić i wyprowadzono na podwórko, gdzie stało kilka szeregów milicjantów czy zomowców z pałkami i tarczami. Wszyscy pomyśleli o znanych z Radomia "ścieżkach zdrowia". "Oświetlały nas mocne reflektory i wyglądało to groźnie, bo przechodząc do milicyjnej 'suki' odruchowo skuliłem się spodziewając uderzenia pałką, ale milicjanci stali bez ruchu. Nikt nas nie uderzył, nikt nie powiedział słowa" - opowiadał.