Dramatyczny moment

Wstrząsające wspomnienia - tak wyglądał ich 13 grudnia...

Obraz

/ 12"Rozwalą nas" - wstrząsające wyznanie L. Kaczyńskiego

Obraz
© PAP

Lech Kaczyński 12 grudnia miał zajęcia ze studentami zaocznymi i nie zauważył, co powinno obudzić jego czujność, że nie było na nich studentów-esbeków. Jak tłumaczył, na ogół zamieniał ćwiczenia w wykłady i nie sprawdził obecności. Wieczorem, kiedy córka już spała, wraz z żoną oglądali film w telewizji, który nagle - w samym środku akcji - został przerwany. "Czasem się sobie dziwię, że wtedy nie założyłem kurtki i nie uciekłem. To był wyraźny sygnał. Kilka minut później usłyszałem cichuteńki sygnał do drzwi. Pamiętam, że żona zapytała: 'kto to może być', a ja odpowiedziałem 'na pewno nic dobrego'. Wyszedłem, zobaczyłem jakiegoś faceta, który rzucił idiotyczne zdanie 'poczta'. Wiedziałem, że to nie żadna poczta, ale nie miałem wyjścia. Wkroczył esbek w cywilu a za nim trzech milicjantów, jeden z drogówki" - opowiadał w wywiadzie-rzece z Michałem Karnowskim i Piotrem Zarembą "O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich".

Gdy go wyprowadzali, szarpnęli go nagle i pociągnęli na klatce schodowej w stronę drzwi sąsiadów. Przestraszona Maria Kaczyńska zaczęła krzyczeć. "Odpuścili. Po prostu chcieli mi założyć kajdanki, a nie chcieli tego robić przy mojej żonie. W końcu założyli mi je w windzie" - relacjonował. Ponieważ mieszkał na 10. piętrze skakanie przez okno i ucieczka nie były możliwe.

(js)

/ 12"Może chcą mnie rozwalić? Może to koniec?"

Obraz
© PAP / Stefan Kraszewski

Najgorsze chwile dla Lecha Kaczyńskiego nadeszły, kiedy wieźli go do więzienia w Strzebielinku. "Pojawiły się myśli - że może chcą mnie rozwalić? Może to koniec? Potem, jak rozmawiałem z kolegami, to wielu przez chwilę miało takie myśli. Ale zobaczyłem, że jadą też inne nyski i poczułem się bezpieczniej. Dojechaliśmy do bramy w lesie, wyprowadzono nas, zobaczyłem, że to zwykły kryminał" - opowiadał w "O dwóch takich...".

Jak wspominał Kaczyński w pierwszym tygodniu strażnicy odnosili się w stosunku do osadzonych niezwykle agresywnie. "Przychodzili w hełmach, z psami, po sześciu zomowców na korytarzu, po dwóch pod oknami tych parterowych pawilonów, czasem nawet mieli broń długą. Atmosfera była nerwowa, niektórzy proponowali, by próbować podkopu. Potem się uspokoiło" - opowiadał.

Jak stwierdzał Kaczyński, uwięzienie znosił "nieźle": "Były oczywiście chwile wielkich emocji, opowieści o zwalnianiu rzekomo całych cel. Naprawdę zaczęli zwalniać już w końcu grudnia". By zabić nudę robili szachy z chleba i papieru, a także karty i grali w brydża. Potem, jak pozwalano już chodzić między celami, powstała nawet liga brydżowa.

W tym czasie SB próbowała intensywnie werbować ludzi "Solidarności" - do Lecha Kaczyńskiego funkcjonariusz, "niewysoki blondynek", przyjechał po dwudziestu kilku dniach. Potem pojawił się jeszcze dwa razy. "Nie wiem właściwie, czego chciał, innym proponowano podpisanie deklaracji lojalności. Pytał: 'Co by pan zrobił, gdyby dotarli do pana ludzie Borusewicza? Bo tutaj trzeba z Jaruzelskim budować nową Polskę'. Ale od razu oświadczył, że nie będą mnie prosili o podpisywanie żadnych lojalek, tylko poproszą o deklarację ustną. Oczywiście odmówiłem" - mówił w rozmowie z Michałem Karnowskim i Piotrem Zarembą.

/ 12"Nigdy nikt mnie nie uderzył, choć nawet Jarka próbowano kiedyś przesłuchiwać grożąc, że 'jak nie, to ci włomoczemy'"

Obraz
© PAP / Stefan Kraszewski

Prezydent podkreślał, że jego osobiste kontakty z SB były niezbyt dokuczliwe: "Gdyby tak było w innych przypadkach Polska byłaby krajem łagodnym, a nie była. Miałam pod tym względem dużo szczęścia. Mnie nigdy nikt nie uderzył, choć nawet Jarka próbowano kiedyś przesłuchiwać grożąc, że 'jak nie, to ci włomoczemy'. Bezpieka potrafiła bić kobiety,celnymi uderzeniami pod kolano, w niezwykle bolesne miejsce". Dlaczego go nie namawiali na współpracę? "Trudno mówić o sobie, ale myślę, że wiedzieli, że nie mają szans. Znali mnie z uczelni, przecież ja wielu z nich uczyłem, traktowałem wszystkich równo. Chyba myśleli, że to robota nonsensowna" - tłumaczył. Może uważali, że ma za wysoką pozycję naukową? "Wątpliwe. Byłem doktorantem po spóźnionym doktoracie. Gdyby uważali, że mam wysoki status to by mnie zawieźli do ośrodka w okolicy Drawska, tam siedzieli Geremek i Mazowiecki" - mówił.

Kaczyński przywoływał historię znanego dziennikarza, Jerzego Zieleńskiego, który załamał się i popełnił samobójstwo, wyskakując przez okno. Jego samego wzmacniała świadomość, że jego brat nie siedział. Naprawdę bał się tylko w początkowym okresie uwięzienia. W maju 1982 r. władze zaczęły wypuszczać na przepustki, ale Kaczyński nie korzystał z tego przywileju: "Wystąpienie o przepustkę oznaczało uznanie legalności zamknięcia. Wiele osób za punkt honoru uznawało, by o nie nie występować, ja też tego nie robiłem. A gdyby dali mi sami, o czym nie było mowy, czułbym się w obowiązku uciec. Bo skoro mnie komuna zamknęła bezprawnie, to nie ma mowy żebym wracał".

Początkowo w internowaniu panował straszny tłok: "W niewielkiej celi siedziało 16 osób, tak że kiedy potem zostało pięciu, miałem poczucie niesłychanego luzu, uważałem, że tak to raj, że tak to już można siedzieć". Po otwarciu cel, kiedy "zaczęło się pewne życie towarzyskie", zaczął organizować wykłady będące analizą tego, czym była "Solidarność", napisał też dwa, trzy krótkie artykuły w tym jeden o prawie pracy, które zostały przemycone na zewnątrz. "Na początku było potworne napięcie, strach o to, co się dzieje w kraju. Z czasem zaczęło się pewne życie intelektualne, pamiętam rozmowy o astronomii, popularnonaukowe, z Jackiem Merklem mówiliśmy o samorządzie pracowniczym. Produkowano stemple, figurki z chleba, rozmaite pamiątki" - opowiadał.

/ 12"Taksówką wygodnie dotarłem do domu"

Obraz
© PAP / Stefan Kraszewski

W połowie czerwca Lech Kaczyński wylądował w więziennym szpitalu. To była znacząca zmiana, bo mógł częściej widywać się z żoną i malutką córeczką (jak go zamknęli miała półtora roku). Internowani dostawali paczki od rodzin, rzadziej z Zachodu. "W naszej celi dzieliliśmy się zawartością paczek. W pewnym okresie było już nawet tak, że ja nie jadłem normalnego jedzenia. Jadłem dwa razy dziennie, po bardzo późnym wstaniu rano, i potem wieczorem. Jadłbym pewnie trzy razy, ale aż tak dużo jedzenia nie było. Tak było do czasu, kiedy znów zagęszczono cele, doszli robotnicy z Warszawy, Gdańska, Szczecina i już nie starczało jedzenia z paczek. Wtedy znowu musiałem jeść to wstrętne więzienne jedzenie. Przezroczyste kartofle. Zupy brejowate.

Osadzeni nosili normalne ubrania, dostawali rzeczy na zmianę od rodziny. "Jak wychodziłem to miałem już w ręku ciężką torbę" - wspominał Lech Kaczyński. Żona odwiedzała go raz na dwa, trzy tygodnie. "Potem znaleźliśmy jeszcze jeden sposób. Przychodził do mnie Jan Olszewski, jako adwokat, w towarzystwie mojej żony. To zresztą były bardzo ważne wydarzenia, bo mogliśmy rozmawiać nawet dwie i pół godziny, a normalne widzenie trwało najwyżej godzinę. Jak wracałem otaczali mnie współwięźniowie i pytali: 'co powiedział Olszewski?'. Był głosem z wolnego świata. W pewnym okresie zaczął bywać także Jarek, mama i tata" - wspominał.

Wypuścili go w niedzielę, 17 października 1982 r. "Wyszedłem i znalazłem się na bocznej dróżce przed więzieniem. Nie było wyjścia - poszedłem przed siebie. Doszedłem do większej drogi prowadzącej do Wejherowa i zacząłem łapać okazję. Zatrzymała się półciężarówka z dwoma mężczyznami, wyglądali jakby wracali z ryb. Kierowca bez słowa wskazał mi pakę, wskoczyłem i pojechaliśmy. Zatrzymali się blisko stacji kolejowej. Miałem trochę pieniędzy, zapytałem ile by kosztował kurs do Sopotu. Okazało się, że mnie stać. Wsiadłem i przyglądając się temu późnemu popołudniu dotarłem wygodnie do żony. Swoim powrotem wywołałem nieprawdopodobną sensację" - czytamy w "O dwóch takich...".

/ 12"Skuliłem się, spodziewając się uderzenia pałką"

Obraz
© stefan-niesiolowski.pl

Dla Stefana Niesiołowskiego (PO) rozstanie z "karnawałem Solidarności" oznaczało kolejne już w życiu rozstanie z wolnością (po raz pierwszy trafił "za kraty" w 1970 r. - zdjęcie obok zrobiono tuż przed jego aresztowaniem). Po latach okres internowania wspomina jako ważne doświadczenie, choć bez porównania łagodniejsze niż pobyt w więzieniu. Został internowany przez ekipę prowadzoną przez majora SB Zenona Tabaczkiewicza, który zajmował się z ramienia SB nadzorowaniem Uniwersytetu Łódzkiego. W nocy z 12 na 13 grudnia, obudzony z pierwszego snu, tuż po godzinie 24, został przewieziony na komendę MO Łódź-Polesie na rogu ulic Kopernika i Żeromskiego. "Zwożono do tej brudnej, okratowanej milicyjnej komory, ze wszystkich stron i okolic, przywódców Związku i działaczy opozycji demokratycznej. Leżeliśmy na materacach na tzw. dołku, wszyscy bardziej zdziwieni i zaskoczeni niż przestraszeni, coraz bardziej przeświadczeni, że dzieje się coś absolutnie nadzwyczajnego, ale przecież przekonani o sile stojącej za nami.
Byliśmy niemal pewni, że najpóźniej w poniedziałek fala potężnych strajków uwolni nas wszystkich i doprowadzi komunistyczną władzę do kompromitacji. Pamiętam ludzi zwożonych w garniturach prosto z imprez towarzyskich, a podobno nawet z weselnych przyjęć. I ludzi w piżamach, protestujących w ten sposób przeciwko przemocy - którzy później prosili o swetry, szaliki i skarpetki. Ale także doświadczonych więźniów zaopatrzonych w szczoteczki do zębów i ciepłe rzeczy" - wspominał w relacji "Mój stan wojenny". Zarówno on, jak i jego brat, Marek Niesiołowski, należeli właśnie do tej ostatniej grupy. "Z naszym więziennym doświadczeniem wiedzieliśmy, że jedyne, co ma znaczenie w tej sytuacji to sen i odpoczynek, ale ani odpocząć, ani tym bardziej zasnąć się nie dawało" - stwierdzał Niesiołowski.

Po kilku godzinach kazano im wychodzić i wyprowadzono na podwórko, gdzie stało kilka szeregów milicjantów czy zomowców z pałkami i tarczami. Wszyscy pomyśleli o znanych z Radomia "ścieżkach zdrowia". "Oświetlały nas mocne reflektory i wyglądało to groźnie, bo przechodząc do milicyjnej 'suki' odruchowo skuliłem się spodziewając uderzenia pałką, ale milicjanci stali bez ruchu. Nikt nas nie uderzył, nikt nie powiedział słowa" - opowiadał.

/ 12Trafili do celi po kryminalistach

Obraz
© stefan-niesiolowski.pl

Bracia najpierw trafili do więzienia w Sieradzu do celi, które dosłownie przed chwilą, w pośpiechu opuścili kryminaliści - "Z 'platerami' (w gwarze więziennej naczynia i sztućce - przyp. js) i 'samarami' (torby, worki - przyp. js) stali na korytarzu na dole". Przez więzienny głośnik, tzw. betoniarę wysłuchali słynnego oświadczenia gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego: "Wtedy, w miarę jak czytał, pamiętam kamienną ciszę bijącą z wszystkich okien, bałem się, że w pewnym momencie powie coś takiego jak Kadar w 1956 r., że zwrócił się o pomoc do Armii Czerwonej, która właśnie wkroczyła do Polski. Ale tego nie powiedział, a myśmy wyskoczyli z łóżek, rzuciliśmy się sobie na szyje, ciesząc się i powtarzając - a więc nie ma sowieckiej interwencji, to tylko siły krajowe, ZOMO, wojsko i partia, a z nimi przecież łatwo 10-milionowy Związek sobie poradzi. Okrzyki radości wyrażające takie same mniej więcej odczucia dobiegały z innych okien więzienia" - wspominał w relacji "Mój stan wojenny".

Zaczęły się normalne więzienne "nawijki" przez okna, pojawiały się pomysły zbiorowych protestów, wymiana informacji, szukanie znajomych, dowcipy. Już po kilku dniach stało się jednak jasne, że stan wojenny się udał, przynajmniej w krótkiej perspektywie gen. Jaruzelski wygrał i żadnego większego oporu ani walki o ich uwolnienie nie będzie. Niesiołowski został rozdzielony z bratem, którego spotkał ponownie dopiero pod koniec 1982 r.

/ 12"Myśleliśmy, że chcą nas rozstrzelać. Uznaliśmy, że nie będziemy kopać grobu"

Obraz
© PAP / Jerzy Undro

Po kilku dniach trafił do "nyski", w której siedział już Jacek Bierezin, jego kolega z "Ruchu", potem związany z KOR-em i "Zapisem" poeta i publicysta. Samochód podążał w nieznanym kierunku. "Minęliśmy Poznań, w którym wyjeżdżały właśnie nocne tramwaje, a ja uznałem, że chyba wiozą nas do Wronek, co było złą wiadomością z uwagi na ponurą sławę tamtego więzienia. Minęliśmy jednak Wronki i zaczynałem się bać. W aucie było makabrycznie zimno, powoli czułem jak drętwieją mi nogi. Próbowaliśmy z Jackiem ogrzewać się oddechami, chuchając, ale to dawało ciepło tylko na chwilę i zaraz było jeszcze gorzej. Teraz nie mieliśmy już pojęcia, dokąd jedziemy i co z nami będzie.

Do Bałtyku pozostawało jeszcze kilka więzień, ale nie miało sensu wieźć nas przez pół Polski do więzienia, skoro przecież daleko prościej byłoby umieścić nas bliżej Łodzi. I dlaczego z Sieradza zabrano tylko Jacka Bierezina i mnie? Ale przede wszystkim było potwornie zimno, to już pięć albo więcej godzin siedzieliśmy w samochodzie, gdzie panował kilkustopniowy mróz i czuliśmy, że powoli zamarzamy. Nie chciało nam się już rozmawiać, wymienialiśmy pojedyncze słowa, a potem tylko z coraz większym strachem obserwowaliśmy czarny pomorski las, sosny i przysypane śniegiem świerki na zasypanych śniegiem, coraz bardziej wąskich i zagubionych drogach Zachodniego Pomorza.

W pewnym momencie samochód się zatrzymał i ktoś z nas - już nie pamiętam kto pierwszy, ja czy Jacek - powiedział, że jeśli będą nas chcieli rozstrzelać to nie kopiemy grobu. Powiedziałem, że nie mam sił nawet wyjść z auta, a co dopiero kopać grób, a po drugie nie było tam żadnego szpadla, ani jakiejkolwiek łopaty. Ale w lesie, na zupełnym odludziu wyglądało to groźnie. Byłem już jednak tak przemarznięty, że było mi wszystko jedno. Zastanawiałem się tylko, ile jest prawdy w twierdzeniu, że jak człowiek zamarza to jest to coś w rodzaju pięknego snu, nie czuje się zimna i ostatnie chwile stają bardzo przyjemne. Jeszcze wprawdzie do tego stanu nie doszedłem, ale chyba byłem już blisko, bo może ze strachu albo z jakiś innych powodów nie czułem zimna" - opisywał w relacji "Mój stan wojenny".

/ 12"Nie miałem sił opuścić auta, straciłem czucie w nogach"

Obraz
© PAP / Jerzy Undro

Kiedy samochód podjechał do oświetlonej bramy i podeszli do nich żołnierze, Niesiołowski i Bierezin bali się, że może trafili do bazy sowieckiej, ale kiedy zobaczyli na ich czapkach orzełki, uspokoili się. "Nie miałem sił opuścić auta, straciłem czucie w nogach, ale Jacek podtrzymał mnie za ramiona i nie upadłem, a po kilku metrach mogłem z jego pomocą jakoś iść. Weszliśmy na korytarz długiego dość eleganckiego pawilonu, a żołnierz pokazał nam pokój z dwoma łóżkami i powiedział: 'To panów pokój'. Poszedłem do łazienki, gdzie pod prysznicem stał jakiś mężczyzna w średnim wieku, którego poprosiłem, aby puścił mi ciepłą wodę, bo nie byłem w stanie sam wyczuć temperatury, a on (okazało się za chwilę, że był to pisarz Jacek Bocheński) bardzo zdziwiony zapytał: 'Skąd pan się tu wziął?' Zanim zdążyłem odpowiedzieć przyszedł Jacek Bierezin, z którym się świetnie znali i wszystko wyjaśnił. W dalszym ciągu nie czułem temperatury kąpieli, natomiast coraz mocniej przeszywały ciało rozrywające naczynia igiełki, co
wiązało się z odzyskiwaniem czucia. Poszedłem spać pod wszystkim kocami, jakie udało się w pokoju znaleźć" - opisywał.

Okazało się, że znalazł się w Jaworzu, gdzie urządzono ośrodek specjalny dla internowanych intelektualistów. Byli tam m.in.: Andrzej Kijowski, Władysław Bartoszewski, Roman Zimand, Andrzej Szczypiorski, Walerian Pańko, Waldemar Kuczyński, Andrzej Bogusławski. W tym specjalnym i uprzywilejowanym ośrodku przebywał do maja, a następnie wszyscy zostali przewiezieni do ośrodka w Darłówku, skąd wyszedł na wolność w listopadzie 1982 r.

/ 12"Mieli tarcze, hełmy, pałki i ujadające psy"

Obraz
© PAP / Zbigniew Matuszewski

Dla prezydenta Bronisława Komorowskiego stan wojenny zaczął się 12 grudnia przed godz. 23. "Porucznik, którzy przyszedł do domu z milicjantem i łomem, powiedział, że jestem internowany. Zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo dotąd bywałem aresztowany, a nie internowany" - wspominał na antenie TVP Info. Gdy przyszli wojskowi, żona zdążyła tylko spakować prezydentowi do plecaka góralski sweter, ciepłe skarpety, czosnek, cebulę i Pismo Święte. Została z dwójką maluchów: dwuletnią Zosią i ośmiomiesięcznym Tadkiem. Po internowaniu Komorowskiego przewieziono na komendę Milicji Obywatelskiej na warszawskim Mokotowie, a później do więzienia na Białołęce. "To było już po północy. Spisano nasze dane, a później o świcie wprowadzono nas do opuszczonego wcześniej pawilonu w szpalerze brygady do tłumienia buntów, wyposażonej w tarcze, hełmy, pałki i ujadające psy. Każdy szedł ze swoim tobołkiem: kocem i menażką. Na klatce schodowej na półpiętrze stał telewizor, z którego mówił do nas generał Wojciech Jaruzelski" -
wspominał.

Bronisław Komorowski zaznaczył, że internowanie często łączyło się z ludzkimi dramatami. "Każdy zostawił żonę, dzieci, zaniepokojonych rodziców. Niektórzy koledzy mieli dramatyczne przeżycia. Wyciągano ich w bieliźnie z domu, w których zostawała żona w ostatnich dniach przed urodzeniem dziecka" - powiedział. Zdaniem Bronisława Komorowskiego, w tych dniach powszechne były obawy o przyszłość Polski. "Każdy z nas pytał, co tego wyniknie. Ja byłem pewny, że jakaś dramatyczna walka. Niektórzy koledzy mieli inne zdanie" - mówił prezydent w TVP Info.

10 / 12Drżał ze strachu o rodzinę

Obraz
© PAP / CAF / J. Mazur

Prezydent trafił do więzienia w warszawskiej Białołęce, gdzie jak wspominał nie było łatwo, a najgorsza była obawa o rodzinę i to, co się z nią dzieje, bo nie otrzymywało się żadnych informacji. W areszcie śledczym w Białołęce spędził tydzień, a następnie został przewieziony do ośrodka wojskowego w Jaworzu, położonego na terenie poligonu drawskiego. Podobnie jak Niesiołowski, Komorowski należał do kategorii "starych kryminalistów". "Nam było łatwiej, a bardzo źle i bardzo trudno było kolegom z 'Solidarności', którzy po raz pierwszy się znaleźli w takiej sytuacji. Więzienie nigdy nie jest rzeczą miłą. Jak się szczęśliwie skończyło, to się dobrze wspomina" - opowiadał prezydent.

"Po paru dniach zaczęły się w Warszawie aresztowania i ciągle przybywał ktoś nowy do Białołęki, przynosząc z miasta wiadomości, w tym od rodzin" - powiedział prezydent. I dodał: - "Zostawiłem żonę z dwójką małych dzieci, i myśli ciągle uciekały, co tam się dzieje". Pewnego dnia, jak opowiadał Komorowski, ktoś zaczął walić w drzwi celi. "I krzyczy: Bronek, Bronek. Tu 'Trufel'" - wspominał prezydent, wyjaśniając, że to był jego przyjaciel z harcerstwa, drukarz w podziemiu. "Mówi: 'Bronek, harcerze opiekują się Anką i dziećmi'. To był moment, że poczułem, iż nie są sami, że są ludzie, którzy coś organizują. Po latach się dowiedziałem, że przyszli harcerze do mojej żony. Przyszło dwóch chłopców, przedstawili się zgodnie z zasadami konspiracji pseudonimami. Jeden się przedstawił: jestem 'Cnota', drugi powiedział: jestem 'Jajo'" - opowiadał prezydent. "'Cnota' i 'Jajo' opiekowali się moimi dziećmi, kiedy żona biegała po Warszawie, sprawdzając, kto jest internowany" - dodał.

Anna Komorowska była jedną z pierwszych żon, której udało się odwiedzić internowanego męża. Miało to miejsce w sylwestra 1981 r. Wraz z Magdą Bogutową jechały całą noc, z trzema przesiadkami, potem szły pieszo pięć kilometrów przez las. W pierwszej chwili Bronisław Komorowski nie poznał żony, widząc kobietę w grubym skafandrze, z kapturem na głowie i wielkim plecakiem. Obie panie zostały na Nowy Rok, a później przyjeżdżały do mężów raz w miesiącu.

11 / 12"Mistrz sztuki pogodnego kiblowania"

Obraz
© PAP / Piotr Teodor Walczak

Władysław Bartoszewski, żołnierz AK, więzień Auschwitz, działacz podziemia niepodległościowego - po ogłoszeniu stanu wojennego został internowany wraz z grupą innych intelektualistów w obozie w Jaworzu. Kiedy strażnicy upychali w celach po kilkanaście osób. Bartoszewskiemu przypadła kwatera nr 9. "Eeee! Nie pod takimi celami się siedziało" - rzucił fachowo. "Muszą być dyżury" - dodał z doświadczeniem. Złapał za szczotkę i pierwszy zamiatał podłogę" - wspominał Grzegorz Rossa w książce "Bartoszewski. Opowieści przyjaciół". W internowaniu Bartoszewski robił na gorąco notatki, które kilka lat temu zostały wydane w formie książki pt. "Dziennik z internowania. Jaworze 15.12.1981 - 19.04.1982". Codzienny zapis wydarzeń zawiera m.in. opisy humorystycznych zdarzeń z okresu internowania. Np. swoisty handel, jakiego internowani dobili z komendantem ośrodka. "Jako osoba o najdłuższym więziennym stażu zostałem wybrany na reprezentanta grupy. Poszedłem do komendanta prosić, by nie był zbyt restrykcyjny w przestrzeganiu
regulaminu, zwłaszcza gaszenia światła. W zamian za to obiecałem, że przy każdej wizytacji będziemy się skarżyć na jego surowość. Propozycję przyjął, była to w końcu dla niego świetna rekomendacja" - opowiadał Bartoszewski. Jako "starosta" Bartoszewski załatwił też prawo otrzymywania paczek z lekami i ciepłymi rzeczami, a nawet szminki dla uwięzionych kobiet. Prowadził też w Jaworznie cykl wykładów z najnowszej historii Polski.

Aleksander Małachowski Bartoszewskiego nazwał "mistrzem sztuki pogodnego kiblowania". Takie życzenia składał współwięźniom w Wigilię 1981 r.: "Już dziewiąte Boże Narodzenie obchodzę w więzieniu. Jest to dotkliwość, ale do zniesienia. Najważniejsze jest nie to, jak długo się siedzi, ale jak się to przyjmuje, jakie temu towarzyszą motywacje i jak widzi się sens własnych działań".

12 / 12W 49 ośrodkach internowania umieszczono ok. 5 tys. osób.

Obraz
© PAP / CAF / Archiwum

W niedzielę 13 grudnia 1981 r. o godz. 6 rano Polskie Radio nadało wystąpienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w którym informował on Polaków o ukonstytuowaniu się Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) i wprowadzeniu na mocy dekretu Rady Państwa stanu wojennego na terenie całego kraju.

Decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego zaakceptowana została 5 grudnia 1981 r. przez Biuro Polityczne KC PZPR. Gen. Jaruzelski otrzymał od towarzyszy partyjnych swobodę co do wyboru konkretnej daty rozpoczęcia operacji.

Rozpoczęła się ona w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r.

Władze komunistyczne jeszcze 12 grudnia 1981 r. przed północą rozpoczęły zatrzymywanie działaczy opozycji i Solidarności. W ciągu kilku dni w 49 ośrodkach internowania umieszczono około 5 tys. osób.

(js)

Wybrane dla Ciebie
Tylko Zełenski wyszedł do dziennikarzy. Oto co napisał Trump
Tylko Zełenski wyszedł do dziennikarzy. Oto co napisał Trump
Wyniki Lotto 17.10.2025 – losowania Eurojackpot, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 17.10.2025 – losowania Eurojackpot, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Po rozmowach Trumpa z Zełenskim w Białym Domu. Kijów bez broni z USA
Po rozmowach Trumpa z Zełenskim w Białym Domu. Kijów bez broni z USA
Hamas gotowy na wieloletni rozejm. Z broni jednak nie zrezygnuje
Hamas gotowy na wieloletni rozejm. Z broni jednak nie zrezygnuje
Sikorski odpowiada Węgrom. "To się nazywa samoobrona"
Sikorski odpowiada Węgrom. "To się nazywa samoobrona"
Nawrocki ujawni majątek. "Nie ma nic do ukrycia"
Nawrocki ujawni majątek. "Nie ma nic do ukrycia"
"Lekkie mdłości". Tusk o spotkaniu Hołowni
"Lekkie mdłości". Tusk o spotkaniu Hołowni
Tusk: nie daliście mi zwycięstwa
Tusk: nie daliście mi zwycięstwa
"Dość szybko". Tak do Tuska dotarło, że Trzaskowski przegrał wybory
"Dość szybko". Tak do Tuska dotarło, że Trzaskowski przegrał wybory
"Skandaliczne". Węgry krytykują decyzję ws. Żurawlowa
"Skandaliczne". Węgry krytykują decyzję ws. Żurawlowa
Wysadził Nord Stream? Ukrainiec zaprzecza
Wysadził Nord Stream? Ukrainiec zaprzecza
Nagle na sali rozległ się śmiech. "Tak myślałem"
Nagle na sali rozległ się śmiech. "Tak myślałem"