Dramatyczny moment
"Rozwalą nas" - wstrząsające wyznanie L. Kaczyńskiego
Wstrząsające wspomnienia - tak wyglądał ich 13 grudnia...
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. kilka tysięcy osób w całej Polsce zostało koło północy brutalnie wyrwanych ze snu. Milicjanci i zomowcy zabierali z domów działaczy "Solidarności", opozycji demokratycznej, a nawet niektórych członków władz - wszystkich, którzy w świetle dekretu o stanie wojennym mogli prowadzić "antypaństwową" działalność. Postanowiono ich internować - odizolować w specjalnych ośrodkach od reszty społeczeństwa. Zatrzymani nie mieli pojęcia, co ich czeka, co będzie z nimi i ich rodzinami. Stan wojenny był dla nich wielkim zaskoczeniem i przygnębiającym przerwaniem radosnego "karnawału Solidarności", ze wszystkimi nadziejami i marzeniami z nim związanymi. Wielu spędziło długie miesiące w obozach internowanych. Jak wyszli, zastali zupełnie nową rzeczywistość... Poznaj wstrząsające relacje internowanych!
"Szarpnęli mnie, Marysia zaczęła krzyczeć"
Lech Kaczyński 12 grudnia miał zajęcia ze studentami zaocznymi i nie zauważył, co powinno obudzić jego czujność, że nie było na nich studentów-esbeków. Jak tłumaczył, na ogół zamieniał ćwiczenia w wykłady i nie sprawdził obecności. Wieczorem, kiedy córka już spała, wraz z żoną oglądali film w telewizji, który nagle - w samym środku akcji - został przerwany. "Czasem się sobie dziwię, że wtedy nie założyłem kurtki i nie uciekłem. To był wyraźny sygnał. Kilka minut później usłyszałem cichuteńki sygnał do drzwi. Pamiętam, że żona zapytała: 'kto to może być', a ja odpowiedziałem 'na pewno nic dobrego'. Wyszedłem, zobaczyłem jakiegoś faceta, który rzucił idiotyczne zdanie 'poczta'. Wiedziałem, że to nie żadna poczta, ale nie miałem wyjścia. Wkroczył esbek w cywilu a za nim trzech milicjantów, jeden z drogówki" - opowiadał w wywiadzie-rzece z Michałem Karnowskim i Piotrem Zarembą "O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich".
Gdy go wyprowadzali, szarpnęli go nagle i pociągnęli na klatce schodowej w stronę drzwi sąsiadów. Przestraszona Maria Kaczyńska zaczęła krzyczeć. "Odpuścili. Po prostu chcieli mi założyć kajdanki, a nie chcieli tego robić przy mojej żonie. W końcu założyli mi je w windzie" - relacjonował. Ponieważ mieszkał na 10. piętrze skakanie przez okno i ucieczka nie były możliwe.
(js)