"Potem wszystko przestało mnie boleć. I to była godzina, w której moja Gajka umarła"
Przez całą chorobę żony Jacek siedział w więzieniu. Aż przyszedł ostatni dzień przed jej śmiercią. "- Panie Kuroń, pojedzie pan do żony do szpitala. Ja nic, pogodny byłem. - Tylko niech pan się nie niepokoi, nic poważnego. Doktor, który się nią opiekuje, powiedział, żeby się pan zobaczył z żoną, bo to dobrze zrobi na skutki leczenia" - usłyszał. Nie wiedział, że będzie musiał się pożegnać z Gają. Jak pisze Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, po korytarzu biegł jak na skrzydłach. Myślał, że jej gorszy stan to fortel użyty przez przyjaciół, by mu ułatwić spotkanie z żoną. Szedł szczęśliwy, rozpromieniony.
Do chwili, kiedy zobaczył Maćka. "Zamachałem do niego, ale mój syn mnie nie widział. Płakał. A mnie, kiedy to zrozumiałem, świat zaczął się rozsypywać, rozlatywał się porządek rzeczy. (...) Z gabinetu wypadł Marek i wciągnął mnie do środka. Powiedział: - Jacek... zaraz ci coś powiem. Wiedziałem, co musi mi powiedzieć. Przyjąłem z jego ręki butelkę whisky, odkręciłem i wypiłem duży łyk. - Ona umrze, Jacek...".
Gajka była podłączona do aparatu tlenowego. Ciężko jej było mówić, ale była pogodna. Rozmawiali o trzytygodniowej córeczce Pauli i Mirka. Jacka dusiła bezsilność. Dlaczego rozmawiamy o innych? Myślał: "Przecież wszystko, co robiłem w życiu, robiłem dla niej. Więzienia, 'Solidarność' - też dla niej. Komu mam to teraz dać. I po co mi to. Niepotrzebne wszystko". Nie pozwolili mu spędzić nocy w szpitalu. Obstawa zabrała go do łódzkiego więzienia. Chodził w kółko po celi. Złodzieje w celi go pocieszali. Kiedy posnęli, Jacek też się położył, ale nie spał. "Leżałem na koju i modliłem się. Czułem, jak ciężko Gajce oddychać, i prosiłem Pana Boga, żebym mógł oddychać za nią. I Bóg mnie wysłuchał. Czułem to, starałem się łapać jak najwięcej powietrza, ale było coraz gorzej i gorzej. A potem wszystko przestało mnie boleć. I to była godzina, w której moja Gajka umarła".
"Długo czekałem, aż wreszcie zawołali mnie na górę. Siedzieli tam moi BOR-owcy, parzyli herbatę, a kiedy jeden z nich postawił szklankę i dla mnie, to zrozumiałem. - Ona umarła? - Tak, umarła. Stałem tam przed nimi i płakałem. A potem zwolnili mnie - dali przepustkę na dwa tygodnie".