Edelman nie powiedział Gajce ani Jackowi, że choroba jest śmiertelna
Edelman wierzył, że człowiek umiera razem z nadzieją. Miał własną filozofię umierania. "Na czym to polega? Żeby człowiek pozostał człowiekiem, nie cierpiał, miał nadzieję, bo bez tego nie sposób żyć. Od 6 czerwca do 23 listopada niczym innym tylko tym się zajmowałem". Dlatego nie powiedział Gajce, że cierpi na śmiertelną chorobę, że umiera. Że on nie zna sposobu, żeby ją uratować. Nie usłyszał tego ani nie przeczytał w liście od Edelmana także Jacek. Doktor wysłał mu gryps, w którym napisał, że nie ma czego się bać. Wprawdzie nie ma jeszcze diagnozy, ale pewne jest, że leczenie przebiegnie pomyślnie. Kuroń zapisał we wspomnieniach, że gryps od Edelmana trochę go uspokoił.
Anna Borucka w "Gajce i Jacku Kuroniach": - Można mieć do niego żal, że utrzymując prawdę w tajemnicy, nie dał niektórym bliskim możliwości pożegnania się z Gają. Jej nie dał możliwości pożegnania się z życiem. Tak się nie robi. Jednak z drugiej strony trzeba go zrozumieć. Chciał jak najlepiej. A jego doświadczenia wyniesione z wojny, z getta, doświadczenia śmierci i walki w getcie umocniły w nim przekonanie, że ludzie muszą mieć nadzieję do końca. Że nie ma nic gorszego niż umieranie bez nadziei. Dlatego wybrał taką drogę.
To wtedy gen. Czesław Kiszczak złożył Kuroniowi propozycję: zasugerował Jackowi, że gdyby chcieli z żoną jechać za granicę na leczenie, on im to ułatwi. Z góry było wiadomo, że paszporty będą w jedną stronę.