Donald Tusk nie liczy się z wyborcami, bo i tak nie interesują się polityką
To sprytna socjotechnika. Wizerunkowo trochę się straci, ale ważniejsze jest pozostawienie Hanny Gronkiewicz-Waltz na stanowisku. Są takie samobóje, które się opłacają - mówi dr Norbert Maliszewski. Politolog odnosi się do słów Donalda Tuska, który chce powołać Gronkiewicz-Waltz na stanowisko komisarza stolicy, gdyby warszawiacy odwołali ją w referendum.
Pomysł ten premier miał przedstawić 28 sierpnia na wieczornym posiedzeniu zarządu PO - wynika z przecieku ujawnionego przez TVN24. Piotr Guział, burmistrz dzielnicy Ursynów, z którego inicjatywy odbyło się referendum ostrzega, że doprowadzi to do protestów społecznych podobnych do Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, której konsekwencją były nowe wybory (czytaj więcej).
- W przypadku decyzji premiera o powołaniu odwołanego prezydenta na komisarza, decyzja "członków wspólnoty lokalnej" zostałaby zdeptana i to przez samego premiera Rzeczypospolitej - pisze w oświadczeniu Guział. Burmistrz Ursynowa odnosi się do art. 170 Konstytucji RP, według którego "członkowie wspólnoty samorządowej mogą decydować, w drodze referendum, o sprawach dotyczących tej wspólnoty, w tym o odwołaniu pochodzącego z wyborów bezpośrednich organu samorządu terytorialnego".
Tusk pokazuje, że rządzi
Co zaskakujące, opinii Guziała nie podziela większość internautów, którzy wzięli udział w sondzie Wirtualnej Polski. Według 52,29 proc. z nich, powołanie Gronkiewicz-Waltz na komisarza stolicy, wcale nie oznaczałoby, że Tusk nie liczy się z głosami wyborców. Przeciwnego zdania jest 46,73 proc. głosujących. W sondzie wzięło udział ponad 4,7 tys. osób (wyniki z 14.30).
- Moim zdaniem, miejsce w którym wypowiedziano te słowa i przeciek, który nastąpił po tym pokazuje, że istotą tej wypowiedzi nie jest dotarcie do szerokiej opinii publicznej, ale w pierwszej kolejności do szeregów partii - mówi dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zwraca uwagę, że Platforma i tak straciła już znaczną część niezdecydowanych wyborców, a dla twardego elektoratu taka decyzja jest do zaakceptowania.
- Jeśli Donald Tusk postanowi, co na pozór brzmi absurdalnie, że w miejsce odwołanego prezydenta, przychodzi ta sama osoba, tylko już w roli komisarza, to tak będzie. To ma pokazać, że także wewnątrz partii, wszystko co postanowi Donald Tusk, będzie wykonane. W tym sensie interpretuję to jako konsekwencję mało efektownego zwycięstwa nad Jarosławem Gowinem i reakcję na całą falę różnych wypowiedzi wewnętrznych oponentów, a także na odejście Johna Godsona - wyjaśnia dr Chwedoruk.
Dla wyborców PO to nic złego
Podobnie deklarację premiera interpretuje dr Norbert Maliszewski, specjalista ds. marketingu politycznego. W jego opinii przeciek nie był przypadkowy. - Są takie samobóje, które się opłacają. W tym przecieku chodzi głównie o to, żeby zasugerować, że jeśli Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana w referendum, to i tak zastąpi ją ona sama. Premier zamierza zdemotywować różne osoby, które chciałyby pokazać Gronkiewicz-Waltz czerwoną kartkę. Udowodnić im, że to nie ma żadnego sensu, że nic się nie zmieni - zauważa dr Maliszewski, zwracając uwagę, że to jednak "samobój", który będzie punktowany jako zachowanie aroganckie. - To sprytna socjotechnika. Wizerunkowo trochę się straci, ale ważniejsze jest pozostawienie Hanny Gronkiewicz-Waltz na stanowisku - wyjaśnia dr Maliszewski.
Jak wskazują obaj eksperci, co w pewnym stopniu potwierdzają również wyniki sondy WP.PL, powołanie Gronkiewicz-Waltz na stanowisko komisarza, w przypadku jej odwołania, jest odbierane jako zwykła gra polityczna i będzie krytykowane głównie przez wyborców już zniechęconych do PO, nie wpłynie jednak na opinię pozytywnie oceniających rządy Tuska.
- Znaczna część Polaków, w tym także wyborcy Platformy, i na tym partia Tuska korzystała w ostatnich latach, są zobojętniali na politykę. Chcą świętego spokoju i niezbyt przejmują się wyczynami polityków. Platformie wolno więcej, nie tylko z powodu przychylności znacznej części mediów, ale także z powodu postawy samych Polaków. Taka historia, jak afera hazardowa, w latach 90. prawdopodobnie doprowadziłaby do wcześniejszych wyborów parlamentarnych, a teraz nic się w zasadzie nie stało - konkluduje dr Chwedoruk.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska