"Do Rzeczy": Donald wieczna enigma
Powrót Donalda Tuska do krajowej polityki może być dla PiS dużym problemem. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma kłopot z Tuskiem już teraz. Musi zrobić rachunek zysków i strat, by podjąć decyzję, czy poprzeć go na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej - pisze Piotr Semka w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
20.05.2016 | aktual.: 25.05.2016 16:18
Poprzemy Tuska” – ten tytuł tekstu Ryszarda Czarneckiego w „Rzeczpospolitej” zainteresował polityków z prawa i lewa. W kontekście wyborów szefa Rady Europejskiej w maju 2017 r. i pytań, jak zachowa się w tej sprawie PiS, Czarnecki pisał: „PO atakując polityka PiS kandydującego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, złamało niepisaną zasadę obowiązującą w polskiej polityce: głosujemy na swoich. Ale Jarosław Kaczyński nie poświęci zasad dla rewanżu”.
Wiele wskazuje na to, że eurodeputowany PiS złamał inną niepisaną zasadę – wypowiedział się zbyt jednoznacznie w imieniu Jarosława Kaczyńskiego. Z PiS już dochodzą miarodajne głosy, że tekst nie prezentuje ostatecznego stanowiska partii. A na jednoznaczne poparcie ze strony rządzącego ugrupowania dla Donalda Tuska na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej jest jeszcze za wcześnie.
Jednak ten balon próbny Czarneckiego – niezależnie, czy reprezentuje opinię lidera PiS, czy nie – przypomniał o problemie, jaki mają z Tuskiem politycy nie tylko PiS, lecz także opozycji. Ambitny gdańszczanin nieraz już zaskakiwał zarówno wrogów, jak i przyjaciół.
Wymuszony uśmiech
Gdy w sierpniu 2014 r. ogłoszony został wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, politycy Platformy Obywatelskiej musieli wkładać dużo wysiłku w wykrzywianie ust w radosnym uśmiechu. Po pierwsze, Tusk nieprzyjemnie zaskoczył partyjnych kolegów. Wiele razy zaklinał się, że funkcja premiera polskiego rządu to absolutne spełnienie jego ambicji. Świadomość, że lider oszukiwał swoją partię od wielu miesięcy, nie była miła. Po drugie, już wtedy wielu platformersów intuicyjnie wyczuło, że wraz z odejściem „Donka” może się skończyć dobra passa PO, która trwała od 2007 r. Po trzecie wreszcie, Tusk przeforsował na swoją następczynię Ewę Kopacz – liderkę, która wielu platformersom kojarzyła się z katastrofą. Jednak polityczna kalkulacja zmuszała do zachwycania się wyborem szefa do Brukseli i powtarzania, że jest to dowód na „wysoką pozycję naszego kraju w Unii”.
Czas przyznał rację największym pesymistom. Żegnając Tuska, obóz PO utracił zręcznego lidera, który jakimś swoistym szóstym zmysłem odkrył zasady uwodzenia Polaków. A Ewa Kopacz zgodnie z najgorszymi przewidywaniami powiodła partię ku podwójnej klęsce – w pierwszym przypadku w kooperacji z Bronisławem Komorowskim, w drugim – wyborów parlamentarnych – już sama. Na dobrą sprawę, po tym ogłuszeniu niepowodzeniami, w PO powinny się pojawić głosy krytyki wobec narzucenia partii fatalnego lidera. Jednak złe emocje zagłuszono. Remedium miał być efektowny wybór następcy Ewy Kopacz. Schetyna nie okazał się jednak ratunkiem dla PO. Partia nadal dołuje w sondażach, a na dodatek „Grześ” spychany jest na drugi plan opozycji przez Ryszarda Petru i Mateusza Kijowskiego. Jak się okazuje, bez Donalda ani rusz. Nic dziwnego, że w PO nigdy nie wygasły marzenia o Tusku Odnowicielu, który wróci z Brukseli i poprowadzi platformerski lud do nowych
zwycięstw.
Uparcie i skrycie
A jak Donald Tusk odnalazł się w Brukseli? Pierwsze pół roku było okresem „pełnego zanurzenia”. Tusk niewiele się udzielał, dawał niezwykle mało wywiadów, prawie nie podróżował. Czy w tym czasie szlifował angielszczyznę? Być może. Polskie dzienniki życzliwe Tuskowi z pewnym zakłopotaniem cytowały zdziwione opinie z Brukseli o polityku znad Wisły, który znajduje czas na spotkania z liderami afrykańskich państewek, a unika najważniejszych światowych graczy.
Gdy w grudniu 2015 r. światowe media podsumowywały rok rządów szefa RE, opinie były podzielone. Polska prawica, przyzwyczajona do krytyki Tuska za kierowanie się życzeniami największych unijnych graczy, teraz zaskakiwana była dokładnie odwrotnymi zarzutami – że przybysz z Polski narzuca Unii wschodnioeuropejską agendę problemów. „Donald Tusk nie patrzy szerzej, zajmuje się tylko sprawami, które są ważne dla Polski, czyli: Ukraina, energia, kryzys migracyjny, ale już nie strefa euro” – krytykował Peter Spiegel, szef brukselskiego biura dziennika „Financial Times”.
W drugiej połowie roku Tusk zaczął odzyskiwać inicjatywę. W lipcu 2015 r. miał spory wpływ na porozumienie Eurolandu z Grecją. Używał też swoich wpływów do przeforsowania przedłużenia unijnych sankcji wobec Rosji. Takie działania wywoływały z kolei irytację proputinowskich Włoch, dla których był beznadziejnym polskim rusofobem. – Można odnieść wrażenie, że za bardzo narzuca swoje zdanie i że jest bliżej Grupy Wyszehradzkiej, cały czas pilnował spraw Ukrainy, Włosi nie byli z tego powodu szczęśliwi – tak kwaśno komentował politykę Tuska Giovanni Del Re, brukselski korespondent włoskiej gazety „Avvenire”.
Jednocześnie rzucała się w oczy faktyczna bezradność domniemanego „króla Europy” wobec decyzji Angeli Merkel o szerokim otwarciu granic Niemiec dla uchodźców we wrześniu 2015 r. Było to demonstracyjne złamanie unijnych protokołów dublińskich nakazujących, by uchodźcy występowali o azyl w tych krajach UE, których granice przekroczyli jako pierwsze. Jednak w tym przypadku raz jeszcze się okazało, że Tusk jest bierny wobec decyzji podejmowanych przez Angelę Merkel – jedną z osób, które wylansowały go na szefa Rady Europejskiej.
Obrońca bocianów
Oprócz protokolarnych rozmów Tuska z Andrzejem Dudą czy szefową polskiego rządu Tusk miał dla nowej PiS-owskiej władzy jedynie afronty. Jedne bardziej wyraziste, inne mniej. Od zwlekania ze złożeniem gratulacji Andrzejowi Dudzie po zdobyciu prezydentury, poprzez życzenia, by polski prezydent „stanął po jasnej stronie mocy”, do pochwały dla rockmana Bono po jego krytyce rządów w Polsce i na Węgrzech.
Najwięcej zacietrzewienia Tusk demonstrował w czasie wizyty w USA na kwietniowym szczycie nuklearnym. Pytany, czy poruszał temat Polski z prezydentem. USA, aluzyjnie odpowiadał: „Nie będę komentował mojej krótkiej rozmowy z prezydentem Obamą, bo zobowiązaliśmy się obaj do dyskrecji. On oczywiście pytał o moją ocenę sytuacji w Polsce i w Europie, ale nie będę tego komentował”. Już zupełnie pod publiczkę dodawał, że „największe zainteresowanie i niepokój wśród zagranicznych polityków wzbudziła sprawa Puszczy Białowieskiej oraz stadniny koni w Janowie Podlaskim”. „Może dlatego, że ma to taki wymiar symboliczny. Ja osobiście muszę powiedzieć, że dla mnie jako Polaka ktoś, kto wycina starodrzew albo doprowadza do śmierci koni, i to w takiej stadninie jak Janów, robi po prostu straszne rzeczy. Zastanawiam się, czy nie zaczną strzelać do bocianów” – mówił.
Miarą obniżenia standardów w Unii jest to, że ani zachodni politycy, ani zachodnie media nie zwróciły uwagi na niestosowność mieszania się szefa Rady Europejskiej do konfliktu w jego ojczystym kraju. Za rządów poprzednika Tuska – Hermana Van Rompuya – takie łączenie ról było nie do pomyślenia.
Każdy, kto słuchał wypowiedzi Tuska na temat Polski w ostatnim roku, nie może mieć wątpliwości – były lider Platformy nadal jest pełnym resentymentu wrogiem PiS. W czasie niedawnego audytu także nie był w stanie się powstrzymać od odegrania roli byłego lidera PO i wysłał w świat pseudodowcipny tweet: „Są trzy prawdy: świento prowda, tys prowda i audyt”.
Zakryta karta
Donald Tusk nigdy nie jest tak silny, na jakiego wygląda, i nigdy nie jest do końca tak słaby, za jakiego uważają go wrogowie. Cała jego polityczna kariera to oscylowanie między sybarytyzmem i szukaniem świętego spokoju a zaskakującą zdolnością do walki. I tak jest od 30 lat. Na początku lat 90. zabłysnął ze swoim Kongresem Liberalno-Demokratycznym, ale po klęsce wyborczej w 1993 r. jakby uszło z niego powietrze. Zaszył się w Gdańsku, gdzie robił albumy o Wolnym Mieście. Niby ugrzązł w Unii Wolności i stał się królem leniuchów jako wicemarszałek Senatu w latach 1997–2001, ale wkrótce potem rzucił wyzwanie samemu Bronisławowi Geremkowi, stworzył Platformę Obywatelską, na dodatek szybko wygryzając z niej dwóch współzałożycieli – Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego.
W 2005 r. znów przegrał, ale szybko odnalazł się w roli lidera totalnej opozycji wobec PiS. A jako premier od 2007 r. wymyślił nowy model premiera kumpla, działający aż do 2014 r. Wtedy uciekł do Brukseli, zostawiając swoją partię z kłopotami. Na początku pełnienia nowej funkcji w Brukseli wydawał się zagubiony. Uczył się jednak dostatecznie szybko, by odbić się od wizerunku nieudacznika i od połowy 2015 r. stara się choć chwilami podejmować inicjatywę polityczną. Czy będzie chciał walczyć o drugą kadencję? Na pewno tak.
Zakończenie kariery na jednej kadencji wypchnie go z euroolimpu na pozycję polityka drugiej kategorii – gracza jednego sezonu. Jeśli jednak przetrwa dwie kadencje, to może się stać pełnoprawnym uczestnikiem europejskiej elity i rozglądać się za rozmaitymi lukratywnymi posadami w rodzaju Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka.
Pytanie tylko, czy ma szanse na ponowny wybór. Na pewno poprze go jego „odwieczna protektorka” Angela Merkel. Nie brakuje jednak konkurentów. Nie jest tajemnicą, że w jego funkcję może celować Martin Schulz z SPD, który w grudniu br. wraz z końcem kadencji musi opuścić stanowisko szefa europarlamentu. Zastąpi go tam najprawdopodobniej przedstawiciel chadecji. Skoro chadekiem jest szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, to wywoła to u socjalistów chęć zrównoważenia wpływów w postaci nominacji dla Schulza. Tym bardziej że w samej Radzie Europejskiej zwiększa się liczba szefów rządów z lewicy. Jeśli w Hiszpanii wygrają wybory socjaliści, to przybędzie kolejny zwolennik kandydatury Schulza.
Czy w razie wypchnięcia z siodła przez aroganckiego Niemca Tusk zechce wrócić do krajowej polityki? Biznesmen znający gdańskie kręgi PO komentuje: „Z wielu źródeł słyszałem, że Donald polubił życie na najwyższym poziomie. Niebotyczne apanaże, splendor urzędu, światowe życie. A polska polityka wymaga ciężkiej pracy i znoszenia srogich kopniaków. Będzie więc starannie walczył o reelekcję. Jeśli jednak uzna, że nie ma wyjścia, to wróci do kraju i jak go znam, szybko odbuduje w sobie talenty do ostrej politycznej walki. Dzisiaj jest jak luksusowa brukselska limuzyna, ale – jak transformer z bajek – umie zamienić się znów w buldożera”. Cały obóz III PR zachwycony byłby takim rozwiązaniem.
Mniejsze zło
Jacek Żakowski, opisując sytuację opozycji, narzeka, że Polska „znajduje się w wilczej paszczy, a gajowego nie widać”. Jednak to, czy „gajowy” wróci, zależy też od pozycji Grzegorza Schetyny.
Lider Platformy jest obecnie obiektem kąśliwych dowcipów we własnym ugrupowaniu. „Wydać kupę pieniędzy na autokary, wytężyć wszystkie siły do mobilizacji członków partii z całego kraju i dać sobie ukraść show przez Ryszarda Petru to potrafi tylko »Schet«” – irytuje się jeden z polityków PO. Schetyna wpadł we własne sidła. Zaakceptował taktykę opozycji skupiającą się na szukaniu wsparcia w Brukseli i wyprowadzaniu ludzi na ulice. Zapomniał, że mieszanie Brukseli do polskich sporów wzmacnia Tuska, a masowe demonstracje są najkorzystniejsze dla KOD i Petru. PO najsilniejsza jest w Sejmie, gdzie góruje liczbą posłów nad Nowoczesną, a KOD w ogóle nie ma. Jeśli jednak Schetyna odbuduje swoją pozycję, to zrobi wszystko, aby Tusk nie miał gdzie wracać.
Teoretycznie więc Czarnecki ma rację. PiS ma dostatecznie dużo kłopotów z opozycją, by chcieć jeszcze byłego lidera PO z powrotem. A poparcie Tuska daje szansę na pokazanie się w roli partii, która odrzuca mściwość. Jest w tym ewentualnym poparciu dla drugiej kadencji Tuska rys niekonsekwencji. Jeśli lider PiS mówił o odpowiedzialności byłego premiera za Smoleńsk, rząd pracowicie wylicza nieprawidłowości epoki sprawowania władzy przez PO, to poparcie dla symbolu tej epoki musi być niezrozumiałe dla wyborców PiS.
Znacznie groźniejszy dla Jarosława Kaczyńskiego jest jednak przekaz podprogowy - wrażenie, że PiS boi się powrotu Tuska do polskiej polityki, bo wie, że dawny wróg może swoimi sztuczkami politycznego magika odwrócić potencjał sił. A to w chwili wyraźnego wzrostu poczucia pewności siebie opozycji po marszu 7 maja może być dla rządzących problemem.
Gdy PiS pokazuje, że jest gotowy na walkę z każdym przeciwnikiem, zdobywa serca swego elektoratu. Gdy wchodzi w nieczytelne targi - może stracić bardzo wiele.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach