"Do Rzeczy": Czego jeszcze nie wiemy o Lechu
Czy słynna czarna teczka Stanisława Tymińskiego była szantażem wobec Lecha Wałęsy? I kto wtedy grał papierami "Bolka" - Rosjanie czy wysłannicy Jaruzelskiego i Kiszczaka? Pytań w sprawie przywódcy Solidarności jest teraz mnóstwo - pisze Piotr Semka w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
W swoich doniesieniach o odnalezieniu akt TW „Bolka” amerykańska agencja Associated Press wskazała, że pewne kontrowersje wywołał fakt, iż IPN udostępnił akta, nie czekając na "ich analizę przez historyków". Mniejsza o pośrednią sugestię, że badacze instytutu to niewiarygodni historycy. Ważne jest to, że dziennikarz AP uznał za coś oczywistego to, że w Polsce istnieje duża grupa utytułowanych biografów Lecha Wałęsy, którzy mogą rzetelnie ocenić tajne akta SB.
Tymczasem, jak się wydaje, jedynymi badaczami, którzy przekopali się przez wszystkie wcześniej znane akta bezpieki w sprawie lidera Solidarności, są Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. Dodatkowo krytyczną monografię o politycznej drodze Wałęsy do 1988 r. napisał Piotr Zyzak. Takie tuzy jak prof. Andrzej Friszke, owszem, krytycznie odnosiły się do książki „SB a Lech Wałęsa” Cenckiewicza i Gontarczyka, ale też nie zdobyły się na jakąś szczegółową krytykę książki ani nie napisały własnej biografii Wałęsy. Jedyna monografia, która powstała po głośnej książce Zyzaka, to życzliwa Wałęsie „Zadra” pióra Jana Skórzyńskiego. Ta jednak niezwykle skrótowo obejmuje czas prezydentury Lecha Wałęsy.
Dyskusja non grata
Sławomir Cenckiewicz opowiadał na jednym ze spotkań autorskich, że gdy niedawno poprosił w IPN o dokumenty bezpieki na temat Wałęsy z lat 70., które opisał w swojej książce, ze zdumieniem odkrył z metryczki pobierania akt, iż nikt po nim do tych dokumentów już nie zaglądał.
To jest pewien fenomen, że jeden z najbardziej znanych w świecie Polaków ma w swoim kraju tak mało biografii, na dodatek w większości pisanych przez ludzi poszukujących prawdy o TW „Bolku”. W jakimś sensie jest to logiczne. Tyle że jest to logika III RP. Przyczyny braku zapału historyków życzliwych Wałęsie do pisania jego biografii trafnie tłumaczył Piotr Skwieciński w dyskusji w Radiu Plus: – Najczęstszym powodem uchylania się jest paraliżująca obawa: „Jak siądę do badania przeszłości Wałęsy, to nie sposób przewidzieć, co z tego wyjdzie, nie wiadomo, z czym się zderzę”.
To trafna uwaga. Wzmacnia to jeszcze znana humorzastość słynnego elektryka, który potrafi odsądzić od czci i wiary z powodu jakiegoś drobiazgu, który sam akurat – nie wiadomo dlaczego – potraktuje niespodziewanie serio. A nikt nie ma ochoty być rugany przez bożka III RP z ulicy Polanki.
Jeszcze innych odstraszają kłopoty, jakie książki o Wałęsie ściągnęły na Cenckiewicza czy Zyzaka, którego tryb uzyskania magisterium kazała kiedyś sprawdzić sama minister szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka. Wreszcie – szczególnie u historyków wyczulonych na konteksty polityczne – zniechęcać może obawa o posądzenie „o działanie w sojuszu z PiS”.
Wszystko to pokazuje, jak chora jest polska dyskusja o przeszłości przywódcy Solidarności. Były prezydent przynajmniej od 2007 r. kreowany jest na symbol, w którego życiorysie nie powinno się grzebać. Polakom ma wystarczyć wspomnienie o Lechu z bramy stoczni w sierpniu 1980 r., o niezłomnym lokatorze ośrodka w Arłamowie i liderze rozmów przy Okrągłym Stole. Wszystko, co było przed i po, to niestosowna wiedza, a pytanie o nią jest uznawane za chęć oplucia symbolu. Pod dywan zamiatana jest też nieudana prezydentura.
Rewizja w wilii Czesława Kiszczaka i odnalezienie pełnych teczek Wałęsy wiele jednak zmieniły. Skończył się pewien etap w dyskusji nad sprawą „Bolka”. To wielka ulga dla Krzysztofa Wyszkowskiego i innych ludzi, ciąganych po sądach za mówienie tego, co dziś okazuje się prawdą.
Przy okazji wyszło na jaw, w jakim stopniu duża wiedza na temat sprawy TW „Bolka” zebrana w książce „SB a Lech Wałęsa” została wyparta z medialnej świadomości. Wiele mediów zagranicznych ujawnienie teczki Wałęsy potraktowało jako zupełną nowość i sensację.
Materiały odkryte w willi Kiszczaka nie kończą sprawy dla zwolenników Lecha – ci wycofują się na kolejne linie obronne. Jeszcze kwestionują np. deklarację Wałęsy o podjęciu współpracy, ale grana jest też nowa płyta: „Owszem, może i Wałęsa był »Bolkiem«, ale nie zmienia to oceny wszystkiego, co było potem”. Zastanówmy się jednak, czego nie wiemy o tym, co „było potem”.
Białe plamy
Trzeba było wprost niewiarygodnego splotu wydarzeń z nieobojętną na siłę pieniądza Marią Kiszczakową, aby nietknięte teczki ujrzały światło dzienne. Gdyby ich nie było, kwestionowanie tezy, że Wałęsa to TW „Bolek” trwałoby jeszcze długie lata. Dlaczego to była najlepsza do tej pory linia obrony? Bo po rozstrzygnięciu istnienia akt „Bolka” nie sposób unieważnić pytania: Jak władze PRL i – szerzej – Moskwa wykorzystywały ich istnienie w latach 1980–1989? Czy grano nimi w czasie kampanii prezydenckiej w 1990 r. i w czasie pięciu lat prezydentury?
Sprawa ta każe też pytać o taktykę władz wobec Wałęsy w trakcie strajku sierpniowego w 1980 r. i w ciągu 16 miesięcy karnawału Solidarności. Oczywiście poważnie trzeba traktować argumenty, że władzy nie było łatwo grać teczką „Bolka” jawnie. Zgoda, komunistyczna władza, zarzucając obywatelowi PRL współpracę z organami bezpieczeństwa tegoż państwa, byłaby groteskowa. Jednak już możliwości szachowania Wałęsy groźbą podsunięcia akt jego rywalom w rozdyskutowanym związku – takim jak Jan Rulewski czy Marian Jurczyk – trudniej zbyć jako absurd. Nie mówiąc już o najróżniejszych okazjach wypuszczenia teczki do zachodniej prasy.
Kolejne kluczowe pytanie dla rozważań o karierze późniejszego prezydenta dotyczy roli Mieczysława Wachowskiego, który tkwi u boku Wałęsy do dziś. Czy był ukadrowionym agentem SB – jak napisali to w swojej książce Paweł Rabiej i Inga Rosińska, nie doczekawszy się pozwu od słynnego „Mietka”?
Jedyne dwa znane dokumenty, które rzucają trochę światła na rolę Wachowskiego, to cudem zachowane jego zeznanie w śledztwie z lat 80. przeciw Annie Walentynowicz. Przyznawał w nim, że zwolniony został parę dni po 13 grudnia 1981 r. z obozu internowania w Strzebielinku, z racji pełnienia funkcji łącznika między władzą a Wałęsą. Drugi ślad to zapis rozmowy zwalnianego z Arłamowa lidera „S” z pułkownikami SB Bogusławem Klisiem i Henrykiem Starszakiem, w której Wałęsa akceptuje ponowne pełnienie przez Wachowskiego funkcji łącznika z władzą. Władze zabiorą Wachowskiego z otoczenia Lecha w 1983 r., gdy uznają, że jest on tylko „prywatną osobą”. Dlaczego jednak Wałęsa znów wziął Wachowskiego do swojego najbliższego otoczenia jesienią 1990 r.? Czy słynna czarna teczka Stanisława Tymińskiego, prezydenckiego rywala, była szantażem wobec Wałęsy, aby wziął ze sobą „Mietka” po wygranej do Belwederu? I kto wtedy grał papierami „Bolka” – Rosjanie czy nieformalna grupa wysłanników Kiszczaka i Jaruzelskiego?
Dlaczego Wachowski lansował u boku Wałęsy idee telefonu do Janajewa i Jaruzelskiego w 1991 r., pomysły typu NATO-bis czy spółki polsko-rosyjskie na terenie byłych baz sowieckich w Polsce?
Do myślenia daje niemal całkowite wyczyszczenie wszelkich dokumentów dotyczących Wachowskiego z archiwów SB. Tak całkowite, że zniknęły nawet papiery późniejszego kierowcy Wałęsy z lat jego nauki w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni.
Próba odpowiedzi na tego typu pytania czeka jeszcze na historyków, którzy nie dadzą się sterroryzować narzucanym od ponad dekady świeckim kultem Lecha Wałęsy. Łatwo nie będzie. Dokumenty z teczki „Bolka”, choć fragmentarycznie, dawały się odnaleźć w archiwach IPN. Dokumentów na temat Wałęsy dotyczących lat 1980–1989 jest dużo, ale też kluczowe są te wyczyszczone, a gra władz wobec byłego lidera „S” była 20 o wiele bardziej finezyjna.
Ważne akta mogą tkwić w tajnych schowkach ubeków, a na pewno są w Moskwie. Rozmawiać o przeszłości Wałęsy trzeba. Bez tego dzieje Polski w XX w. są wciąż pełne białych plam.
Lech w złotej klatce
Czy obrońcy Wałęsy będą nadal zwalczać badanie jego przeszłości? Oczywiście! Żyjemy w kraju, w którym o tym, co jest prawdą historyczną, chce w pojedynkę decydować Adam Michnik. Wspierać będą go politycy Platformy, Nowoczesnej i Komitetu Obrony Demokracji, dla których były prezydent to wygodny sojusznik w walce z Jarosławem Kaczyńskim. Na demonstracje KOD w obronie Lecha ludzie pójdą zapewne z różnych powodów. Będą ci, dla których Wałęsa jest symbolem najpiękniejszego okresu w ich życiu. Ci, którzy naprawdę wierzą, że PiS chce „wygumkować” byłego prezydenta z kart historii. Pójdą też wreszcie ci, dla których Wałęsa jest symbolem Okrągłego Stołu i miękkiego lądowania w nowej rzeczywistości po 1989 r.
"To marsz nie przeciw faktom, a przeciw interpretacji dokumentów" - napisał na Twitterze jeden ze zwolenników demonstracji. Takie zdania pokazują, że prowałęsizm stał się artykułem wiary przeciwników idei IV RP. Nie zaszkodzi mu nawet zjawisko niemal codziennego zmieniania wersji wydarzeń z 1970 r. przez gospodarza willi przy ulicy Polanki. W innym kraju takie mataczenie byłoby końcem kariery polityka. U nas zbywane jest pobłażliwą formułką: "Lechu już taki jest, trzeba go zrozumieć".
Nowy numer tygodnika "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach