Są kraje, które tylko czekają na okazję, by zająć miejsce Rosji w handlu ropą i gazem. Na nową szansę liczą m.in. Wenezuela i Iran. Ale świata bez rosyjskich surowców na tę chwilę po prostu nie ma, a Putin już szuka nowych rynków zbytu. Europa prędzej czy później się odetnie, ale chętnych do kupowania niestety wciąż nie brakuje.
- Rosyjska inwazja na Ukrainę skłoniła Stany Zjednoczone do zwrócenia większej uwagi na sojuszników prezydenta Władimira Putina w Ameryce Łacińskiej. A najbliższymi przyjaciółmi Rosji w regionie są bez wątpienia Wenezuela oraz Kuba i Nikaragua – mówi dr Joanna Gocłowska-Bolek z Ośrodka Analiz Politologicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Podkreśla, że Wenezuela ze względu na ogromne złoża ropy naftowej i gazu jest ważnym elementem układanki geopolitycznej.
Do tego bardzo chce przestać być państwem w praktyce upadłym.
TESTAMENT CHAVEZA
Zaczęło się od drożyzny. Najpierw wzrost cen wyniósł 181 proc. w 2015 roku. Rok później było to już 274 proc. W 2017 roku - 863 proc. A w 2018… 1,3 mln procent. I chociaż dziś ceny już tak nie galopują, to inflacja wciąż liczona jest w tysiącach procent.
Jak życie zmienia inflacja w wysokości 1,3 miliona procent w ciągu roku? Po prostu: jeżeli na przykład bochenek chleba w 2022 r. kosztowałby równowartość 1 zł, to za rok trzeba byłoby wydać 13 tys. zł na dokładnie ten sam chleb.
I tak spadła wartość pieniądza. I dlatego zresztą stare banknoty przestały być warte noszenia w portfelu. Zwykłe zakupy oznaczałyby ciąganie ze sobą całych taczek. A inną kwestią jest fakt, że kraj cierpi na notoryczny brak gotówki.
W Polsce trudno nam sobie dziś wyobrazić taki scenariusz. A właśnie tak po śmierci Hugo Chaveza upadła Wenezuela. Kraj, który siedzi na ropie.
Dziś wenezuelskie boliwary o najniższych nominałach uliczni sprzedawcy przerabiają na torebki. Nie pomogła też zmiana nazwy waluty - z "bolivar fuerte", czyli silnego boliwara, na "bolivar sobereno", czyli boliwara suwerennego. Dziś spora część transakcji w sklepach odbywa się za pomocą przelewów. Ot, wymuszona nowoczesność.
Wenezuela to przykład upadłej gospodarki i upadłej polityki. Tuż przed kryzysem kraj gospodarczo mógł się równać na przykład z dzisiejszą Portugalią. Teraz to bardziej poziom Konga. Przed kryzysem Wenezuelczycy byli w stanie kupować nieco więcej niż Bułgarzy. A dziś mają takie same możliwości, jak mieszkańcy Pakistanu.
- Dramat Wenezuelczyków i katastrofy gospodarczej w tym miejscu najlepiej pokazuje fakt, że od 2014 roku z kraju uciekło około 6 mln osób. To oznacza, że blisko 20 proc. populacji wyjechało za granicę. Jest to największy exodus na świecie z obszaru, w którym nie trwa konflikt zbrojny. Wenezuelczycy uciekają przed biedą i przemocą - mówi Wirtualnej Polsce dr Joanna Gocłowska-Bolek z Ośrodka Analiz Politologicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Upadek tego kraju to miks wielu czynników, ale przede wszystkim gospodarki opartej wyłącznie na surowcach oraz autorytarnych rządów. 90 proc. budżetu pochodziło właśnie ze sprzedaży surowców. Gdy na rynku pojawiały się wahania, to gospodarka kraju była niemal wywracana. A nie pomagały elity polityczne. Rządzący od 2013 r. były kierowca autobusu, Nicolas Maduro jest przedstawicielem klasy, która na Wenezuelę ma wpływ od 1999 roku.
Od 24 lat główną siłą polityczną w kraju jest Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli (PSUV). Przez lata jej szefem był autorytarny lewicowy prezydent Hugo Chávez. A po jego śmierci - właśnie w 2013 roku w wyborach prezydenckich zwyciężył Maduro. I można powiedzieć wprost, że kontynuuje politykę poprzednika. Na tyle, że nie chce uznać swojej porażki z 2018 roku. Od 24 stycznia 2019 r Maduro nie jest uznawany za prezydenta przez USA oraz większość państw Ameryki Łacińskiej i kilkanaście państw Europy, w tym Polskę. Władzę utrzymuje za pomocą lojalności wojska i prorządowych aktywistów, tak zwanych "Colectivos" – w rzeczywistości paramilitarnych formacji zbrojnych, które mają pilnować ulic.
Wyliczanie tego, czego w kraju brakuje, można zamknąć w jednym określeniu: brakuje wszystkiego, nie ma zbyt wiele. Większość produktów spożywczych nie jest ogólnie dostępna. Brakuje też lekarstw i elektroniki. Istotnym systemem wsparcia są państwowe paczki żywnościowe, za które trzeba płacić. Problemy z nimi są jednak dwa. Po pierwsze, wyjątkowo rzadko docierają do celu. Produkty z nich są warte na rynku dużo więcej niż trzeba zapłacić za całą paczkę. Dlatego silnie rozwinięty jest system kradzieży i dalszego odsprzedawania skradzionej żywności. A swój udział w tym procederze mają przedstawiciele wojska. Podobnie jak w przemycie narkotyków, co pokazywały kolejne analizy fundacji InSight Crime.
Po drugie, Wenezuelczycy z paczki nie są w stanie wyżywić całej rodziny przez miesiąc. Kilka produktów spożywczych pozwala na kilka obiadów, a nie podstawowe przeżycie.
Niczym nadzwyczajnym w kraju nie jest też sytuacja, że olej silnikowy lub nowy akumulator samochodowy można kupić w lodziarni lub restauracji. Każdy sprzedaje to, do czego udaje mu się dobić. Kolejki do stacji benzynowych nieraz są gigantyczne. Na wielu obszarach dostępność benzyny i oleju napędowego jest mała, bo bardziej opłaca się go przemycać do Kolumbii niż sprzedawać w kraju. Przerwy w dostawach prądu nie są niczym nadzwyczajnym. Zdarzało się, że trwały całymi dniami. Na masową skalę stało się tak np. w marcu 2019 roku. Od 7 do 14 marca prądu nie było w większości kraju.
Chaos wywołany brakiem elektryczności kosztował życie przynajmniej 43 osób. I choć prezydent Maduro przekonywał, że to atak na infrastrukturę kraju, to… był to tylko efekt lat korupcji i zaniedbań.
- Z badania przeprowadzonego przez Universidad Católica Andrés Bello wynika, że 95 proc. Wenezuelczyków żyje w ubóstwie. Z kolei 76 proc. obywateli znajduje się w skrajnym ubóstwie, czyli musi przeżyć za mniej niż 1,20 dolara dziennie - opowiada dr Gocłowska-Bolek. Od 2014 roku do 2021 roku w kraju zniknęły 4 miliony miejsc pracy, z czego w samym 2021 roku blisko milion. To sprawia, że na 28 mln obywateli tylko 7,6 mln osób pracuje. 8,1 mln jest na bezrobociu.
Na krótko przez rosyjską inwazją Jurij Borisow, czyli wicepremier Rosji, szukał w Caracas potwierdzenia przyjaźni z Kremlem. Z kolei prezydent Maduro rozmawiał z Putinem telefonicznie co najmniej dwa razy w ciągu ostatniego miesiąca - a przynajmniej tak deklarują oba rządy. Oficjalnie Maduro mówi o "spokoju, mądrości i sile moralnej" Władimira Putina. Ale poszukiwanie przez Zachód alternatywy dla rosyjskich paliw kopalnych oznacza, że dla nieuznawanego przez świat wenezuelskiego satrapy może otworzyć się szansa, by znów usiąść do stołu negocjacyjnego z USA, rozpocząć rozmowy o sankcjach, próbować wrócić do normalności.
WASZYNGTON PRÓBUJE OBEJŚĆ ROSYJSKIE SUROWCE
- Bez wątpienia wojna w Ukrainie i nałożenie sankcji na Rosję otworzyły przed Maduro nowe możliwości. Wizyta wysokich urzędników Joe Bidena w Caracas w dniach 5 i 6 marca, kiedy to omawiano kwestie "bezpieczeństwa energetycznego", jest nie tylko symbolicznym, ale faktycznym krokiem w kierunku odnowienia zerwanych relacji. Ale nie nastąpi to szybko. Prezydent USA już musiał zmierzyć się z krytyką za podjęcie rozmów z autorytarnym reżimem, zatem na dalsze kroki będzie trzeba poczekać. Przynajmniej do momentu, aż Maduro udowodniłby dobrą wolę w kwestii postępów w kierunku demokratyzacji kraju. A to zapewne jednak nie nastąpi szybko - mówi dr Joanna Gocłowska-Bolek.
Przykład Wenezueli pokazuje jednak wyraźnie, że chętnych na wykorzystanie nowych wiatrów będzie sporo. Część z nich to kraje surowcowe, które mogą liczyć na wypadnięcie Rosji z gry.
- Zastąpienie ropy rosyjskiej wenezuelską nie jest proste i wymaga nie tylko woli politycznej, ale też pieniędzy i czasu. Dlaczego? Ta ropa, choć jest jej dużo, jest trudna w eksploatacji. Wymaga też rozcieńczania lżejszą, która musi być do kraju sprowadzana - mówi ekspertka. Rozmowy na szczytach nie były jednak przypadkowe.
- Kto mógłby wygrać na osłabieniu rosyjskiej pozycji na rynku surowców? Chętnych z pewnością jest wielu, ale na dobrą sprawę nikt nie ma potencjału, by być zdecydowanym i jedynym zwycięzcą zmian następujących po rosyjskiej agresji na Ukrainę. "Małych wygranych" może być jednak wielu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw.
- Wenezuela to dość specyficzny przypadek kraju, który może wygrać, ale… tylko w sytuacji, gdy Stany Zjednoczone zniosą sankcje gospodarcze na ten kraj. Na liście jest np. mrożenie majątków, ale również zakaz prowadzenia działalności gospodarczej przez amerykańskie podmioty i właśnie blokady dotykające wenezuelskiego sektora wydobywczego. Sygnał ze strony administracji prezydenta USA był dość czytelny, ale… dalszych rozmów chwilowo brak. A to może przekreślać marzenia Wenezuelczyków na to, że w kraju będzie normalnie - dodaje.
ISLAMSKA REPUBLIKA ROPY I GAZU
Dr Bogucki wskazuje za to na inny kraj, którego pozycja negocjacyjna wzrasta wraz z zapotrzebowaniem na ropę niepochodzącą z Rosji.
W 2012 roku USA, Unia Europejska oraz ONZ nałożyły na islamską republikę sankcje. Najmocniej oberwał sektor naftowy w związku z prowadzonym programem atomowym. I stąd zakaz importu ropy i zakaz używania międzynarodowych systemów bankowych do rozliczeń za surowce.
I chociaż część z sankcji została nieco poluzowana, gdy tylko kraj zdecydował się na ograniczanie swojego zaangażowania w budowanie broni atomowej, to spora część wciąż jest w mocy. W powrocie do społeczności międzynarodowej Iranowi nie pomagały ani testy rakiet kosmicznych, ani próby rakiet balistycznych, ani oskarżenia o finansowanie terroryzmu w regionie.
A trzeba powiedzieć, że Iran ma jedne z największych na świecie złoża gazu ziemnego oraz czwarte na świecie - ropy naftowej. Pod względem gazu Republika Islamska ma go niemal tyle, co Rosja. Ropy ma z kolei więcej - również od Iraku. Jednak, żeby kraj wydobywał więcej, musiałby zostać zasilony zachodnim kapitałem.
- W tym zakresie rozmowy się już toczą, ale ich tempo i efekty trzeba ocenić dość surowo. Są anemiczne - mówi dr Bogucki. A tymczasem Iran ma jedne z najniższych kosztów wydobycia ropy naftowej na świecie. Taniej robią to tylko w Arabii Saudyjskiej. Przepraszanie się Zachodu z Teheranem wciąż jednak trwa i nie jest łatwe.
Bodaj największą przeszkodą są wojskowe ambicje ajatollahów - woleli budować broń, niż modernizować branże wydobywczą. W pewnym momencie zostali niemal sami, bo surowce brać chcieli od nich tylko Hindusi i Chińczycy, i to płacąc swoimi walutami. A gdy tylko kraj dotknęły pierwsze problemy, to niemal automatycznie zaczęła rosnąć korupcja. Skoro zaczyna brakować części produktów, to zaczyna się rozdawanie pieniędzy w kopertach. I pokazuje to najlepiej miejsce w rankingu Transparency International - na 180 badanych krajów Iran zajmuje 150 pozycję pod względem powszechności korupcji.
Trudno sobie wyobrazić, by w takich warunkach Iran mógł stać się alternatywą dla Rosji jako dostawca ropy i gazu. Jak zastrzega dr Bogucki, świata, w którym nie będzie rosyjskich surowców, na tę chwilę po prostu nie ma.
- Taka wizja wymagałaby konsensusu wszystkich państw. A przecież wiemy doskonale, że go nie ma. Zawsze znajdą się chętni na rosyjskie surowce, bo są kraje, które nie potępiają albo pomijają milczeniem agresję Rosji na Ukrainę, między innymi Chiny i Indie. Skoro mogą kupować tanio surowce, to nie widzą powodów, by przestać to robić - mówi. I dodaje, że wśród producentów ropy naftowej na świecie wcale nie ma zgody na to, by Rosję wypchnąć z rynku.
ROSJA NIE TRACI CZASU, SZUKA RYNKÓW ZBYTU
Po pierwsze, wszystkim krajom produkującym ropę zależy na tym, by utrzymać jej ceny na jak najwyższym poziomie. Wypychanie Rosji z rynku musiałoby się wiązać z nałożeniem na pozostałe roponośne kraje obowiązku zwiększenia dostaw. A to z kolei wpłynęłoby na poziom cen. Z punktu widzenia producentów to się po prostu nie opłaca. Po drugie, żaden z krajów - producentów ropy naftowej nie jest w stanie z dnia na dzień zwiększyć wydobycia. To trwa i kosztuje. A światowa gospodarka wciąż nie otrząsnęła się po dwuletniej pandemii.
Kraje kartelu OPEC (czyli Organizacji Państw Eksporterów Ropy Naftowej) wydobywały na początku tego roku około 28 mln baryłek ropy każdego dnia. Ich moce produkcyjne wynosiły około 33 mln baryłek, czyli "wolne" było 5 mln baryłek każdego dnia. O tym, by zmienić plany wydobycia, nikt jednak nie myśli. Tym bardziej, że harmonogram był uzgodniony w ramach tzw. OPEC+, czyli wraz z Rosją. Do tego trzeba pamiętać, że imperium Władimira Putina każdego dnia jest w stanie wydobywać około 10 mln baryłek dziennie i jest trzecim największym wydobywcą ropy na świecie za USA i Arabią Saudyjską. Czwarty na liście Irak to już tylko 4 mln baryłek ropy każdego dnia.
Do tego spora część krajów już jest bliska swoich limitów wydobycia. Czy można je zwiększyć? Taki Kuwejt w tej kwestii niewiele jest w stanie zrobić, ale już Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska tak. Tyle, że tego nie chcą. Próby negocjacji, których podjął się prezydent Joe Biden, nie udały się - Arabowie nie znaleźli ani ochoty, ani czasu na rozmowy.
Czasu nie tracą za to Rosjanie. Już dziś zaczynają mówić o tym, gdzie będą wysyłać swoje surowce, skoro Europa nie będzie ich chciała. I tak jak Europa z dnia na dzień nie jest w stanie zrezygnować z rosyjskiego surowca, tak samo Rosja nie jest w stanie z dnia na dzień zacząć wysyłać swoich produktów w inne miejsca. Obie strony potrzebują czasu.
- Rosja od dawna szuka nowych rynków zbyt dla swoich surowców i choć plan w tym zakresie nie był nowy, to oczywiście po inwazji i sankcjach musi przyśpieszyć - mówi Wirtualnej Polsce dr Szymon Kardaś, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
- Rosjanie starają się znaleźć odbiorców na surowce energetyczne bojkotowane na Zachodzie. I podejmują działania krótko- i długofalowe. Po pierwsze, coraz atrakcyjniejsze warunki zakupu. Kreml oferuje możliwość np. rozliczania się w walutach lokalnych, a nie rublach. Przyjmie chętnie chińskie juany lub indyjskie rupie. I oczywiście państwa, które nie nałożyły sankcji na Rosję, wykorzystują sytuację. Takim krajem są np. Indie. To największy po USA i Chinach konsument ropy naftowej na świecie, przy czym prawie 80 proc. niezbędnego surowca pochodzi z zagranicy, ale tylko 2 proc. z Rosji - mówi ekspert.
Indyjskie rafinerie ładują się "pod korek". Od początku inwazji i przeceny rosyjskiej ropy kupiły jej około 13 mln baryłek, podczas gdy w całym 2021 roku było to 16 mln baryłek. Na dodatek Delhi zapowiedziało, że nie widzi powodów, by rezygnować z taniego surowca. Skoro może zyskiwać około 35 dolarów na każdej baryłce ropy, to po prostu będzie to robić dalej.
Jest też strategia długofalowa. Żeby sprzedawać niektóre surowce w inne miejsca niż do Europy, trzeba mieć infrastrukturę. Gazociągi lub ropociągi. W przypadku gazu głównym odbiorcą mają być Chiny. Z myślą o rynku chińskim budowane mają być rury w ramach projektu "Siła Syberii".
Rosja chce też stawiać na skraplany gaz, który mógłby docierać do innych krajów świata za pomocą tankowców. Dziś nie ma ku temu potrzebnej infrastruktury, ale do 1 czerwca Władimir Putin ma usłyszeć, jak kraj tego dokona. Wstępne plany zakładają, że skala tej działalności zwiększy się niemal czterokrotnie w ciągu najbliższych 10 lat. Przy czym… plany mogą zostać tylko planami. - Gigantycznym wyzwaniem dla Rosji będą ograniczenia technologiczne. Większość sprzętu była kupowana za granicą, w tym w Europie. Teraz go nie ma.
- Dlatego zapowiedzi Kremla o konieczności dywersyfikacji eksportu surowcowego mają na celu w pierwszej kolejności wywarcie na partnerach europejskich presji politycznej i skłonienie ich do odstąpienia od deklarowanych i dyskutowanych planów zmniejszania importu ropy i gazu z Rosji - mówi dr Kardaś.
Władimir Putin znów grozi, bo nie ma warunków technicznych do dywersyfikacji odbiorców.
- Prace budowlane i oddanie do użytku pierwszego odcinka gazociągu Siła Syberii, dzięki któremu Rosja uzyskała możliwość eksportu gazu systemem rurociągowym do Chin, zajęły ponad pięć lat. Budowa pierwszej nitki ropociągu Syberia Wschodnia - Ocean Spokojny, umożliwiającego eksport rosyjskiej ropy również do Chin, trwała około trzech lat. Z kolei jego rozbudowa i zwiększanie przepustowości zajęły blisko 10 lat. A koniec końców trzeba się zastanowić, ile więcej są w stanie kupić takie kraje jak Chiny, Indie, Brazylia lub kraje afrykańskie, gdzie Rosja ma wsparcie. Rynku europejskiego nie da się tak łatwo zastąpić - mówi.
Rosja będzie próbować. Tak samo jak Wenezuela będzie zapraszać do stołu, a Iran będzie czekać na kolejne rozmowy.