Biedny jak Rosjanin. Żołnierze szabrują Ukrainę i biorą wszystko, co znajdą
Zapakowany po dach szabrem skradziony samochód "napotkał" ukraińskich żołnierzy. Złodziei w mundurach, którzy nadawali łupy z Białorusi do domu pocztą, nagrała kamera. Świat już wie, że Rosjanie w Ukrainie kradną. Kradną tak powszechnie i wszystko co popadnie, bo sami nie mają nic.
Używane dziecięce zabawki, ubrania, nowy i stary sprzęt domowy, a czasami łazienkowa armatura. Patelnie, garnki, ekspresy do kawy, prostownice do włosów, suszarki, golarki, płyty z muzyką, gry wideo, alkohol, telefony i komputery, słuchawki, opony do rowerów, zegarki, noże, trampki, a nawet chińskie gadżety o wartości - w przeliczeniu na złote - ledwie groszy.
Ukraińscy żołnierze, którzy dopadli auto z szabrem, nagrali to, co chcieli wywieźć Rosjanie. Materiał wideo, ku przestrodze, umieścili w rosyjskojęzycznym serwisie społecznościowym Telegram. Trochę też pewnie chcieli się pośmiać się z "orków", jak nazywają rosyjskich żołnierzy.
Bo skala kradzieży zdumiewa Ukraińców.
- Sąsiadka poinformowała mnie, że mój dom stoi, ale są powybijane szyby. Dom został też splądrowany. Jak większość, o ile nie wszystkie w Buczy. Cały miesiąc myślałam o tym, że… co tam w zasadzie można ukraść? Pralkę? Lodówkę? Zmywarkę? Ledwie się tam wprowadziliśmy, dopiero co się urządzaliśmy, nic wielkiego tam nie było. I tak się włamali i szukali - opowiada Lesia Wakuliuk, dziennikarka telewizji Ukraina24.
O tym, co się stało z jej domem, dowiedziała się dopiero, gdy ukraińskie wojsko wyzwoliło ten teren. Na informacje czekała u rodziny w Lwowie.
- Nie miałam odwagi kogokolwiek prosić o to, by sprawdził, co tam się dzieje, co zostało, czy jest okradziony. Bo przecież życie człowieka jest ważniejsze niż jakiś tam dom, nawet mój dom - mówi.
Podobny los spotyka majątki tych, którzy żyli na południu i wschodzie kraju, gdzie wciąż trwają walki. W okupowanym Melitopolu - mieście leżącym nieopodal Morza Azowskiego - masowe kradzieże w tej chwili dotykają zbiorów zboża. Na ulicach widziane są ciężarówki oznaczone literą "Z", wiozące właśnie płody rolne. Z miasta, a nie do niego.
Skradzione rzeczy są pakowane do sklepowych toreb, plecaków, samochodów, ciężarówek i skrytek w pojazdach bojowych. W skrócie: gdzie tylko się da. Zluzowani z frontu żołnierze wracają za granicę rosyjską i stamtąd nadają prezenty do domu. Ci, którzy stacjonują w Białorusi, również ślą krwawe podarki dla dzieci, żon i matek.
- Żołnierze przesyłają telewizory, klimatyzatory, alkohol, karty graficzne, okapy, baterie, części samochodów, głośniki, stół czy namioty, a nawet hulajnogę elektryczną. Jeden przesłał około 450 kilogramów przedmiotów. A tylko jednego dnia - na początku kwietnia - z Białorusi do Rosji żołnierze rosyjscy wysłali blisko 2 tony przedmiotów. I większość z nich została skradziona - mówi Wirtualnej Polsce Hanna Liubakova, białoruska dziennikarka i aktywistka, która prześledziła nagrania z kamer jednego z operatorów pocztowych w tym kraju. To właśnie biuro dostaw ekspresowych, zlokalizowane na granicy Białorusi z Ukrainą, stało się małym centrum przerzutowym łupów.
To, skąd pochodzą żołnierze i dokąd nadali paczki z łupami, pozwala zrozumieć, dlaczego rosyjski szaber ma tak wielką skalę.
Bieda z nędzą, czyli Rosja Putina
- Większość zidentyfikowanych przez nas wojskowych pochodzi z Rubcowska, leżącego w Kraju Ałtajskim. Byli też żołnierze z Gorniaka w tym samym regionie lub z Czyty w Kraju Transbajkalskim, z Żeleznogorska w Kraju Krasnojarskim, z Omska, Uljanowska, Nowosybirska, Moskwy, z Angarska w obwodzie irkuckim i z Birobidżanu w Żydowskim Obwodzie Autonomicznym - kontynuuje Liubakova.
- Na przykład w Rubcowsku jest wysokie bezrobocie, ale też wielkie rozwarstwienie społeczne. Mieszkańcy często handlują używanymi samochodami oraz materiałami ze zdemontowanych fabryk – tłumaczy dziennikarka. - Daje nam to wgląd w to, jak mieszkają żołnierze w tych miastach i regionach.
Skoro życie na miejscu jest nieznośne, to każdy dodatkowy garnek wydaje się żyłą złota. Choć to garnek pełny ukraińskiej krwi.
- Masowe kradzieże rosyjskich żołnierzy pokazują, jak się żyje w Rosji kategorii nie "A", nie "B", ale w Rosji kategorii "C". W większości przypadków do wojska i kariery wojskowej garną się młodzi mężczyźni, którzy w zasadzie nie mają żadnej innej perspektywy, służba jest dla nich szansą na awans społeczny i wyjście z biedy. Nie mam wątpliwości, że dla wielu z nich już wyjazd do dużego miasta, nie wspominając o Moskwie, byłby wielkim szokiem poznawczym. Naprawdę trudno byłoby im pojąć kontrast między życiem w blokach czy domach z wygodami - a ich biednymi domami bez bieżącej wody, z toaletą w podwórzu i drogą nieprzejezdną przez większość roku - mówi Iwona Wiśniewska, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. W latach 2014 - 2016 była kierowniczką wydziału ekonomicznego Ambasady RP w Moskwie.
Rosja w 2021 roku była jedenastą gospodarką świata. Gospodarką wyjątkowo biednych ludzi.
Jak wynika z rosyjskiej ustawy budżetowej na lata 2022 - 2024, 38 proc. dochodów kraju miało pochodzić ze sprzedaży ropy i gazu. Rosja miała zarobić w ciągu tego roku 25 bilionów rubli - tak szacowane były przychody e wszystkich źródeł. Dziś oczywiście ustawa budżetowa jest tylko kawałkiem papieru, bo w efekcie wojny i sankcji trudno prognozować, które cele uda się zrealizować.
Jakikolwiek sukces gospodarczy rządów Władimira Putina związany jest wyłącznie ze wzrostem cen surowców naturalnych - głównie ropy naftowej. W czasie pierwszych dwóch kadencji rosyjskiego autokraty gospodarka rosła czasem nawet o 10 proc. w ciągu roku. Rosła, bo miała wolną przestrzeń po upadku ZSRR, a napływ dolarów i euro za surowce tylko pomagał. Gdy ceny się ustabilizowały (lub w pewnych okresach stawały), gospodarki nie napędzało już nic. Udział państwowych firm w rynku wynosi około 70 proc. Jeżeli gdzieś można dobrze zarabiać, to właśnie "na państwowym".
Rosja jest też gospodarką, w której realne dochody społeczeństwa są niższe, niż były blisko dziesięć lat temu. W stosunku do 2013 r. spadek wynosi około 8 proc. A i tak 2021 rok Rosja zamknęła wyjątkowym, jak na swoje ostatnie lata, wzrostem wynagrodzeń o 4 proc. w stosunku do pandemicznego 2020 roku. Choć trzeba dodać, że ta statystyka była głównie napompowana przedwyborczym prezentem, czyli jednorazowym wsparciem dla emerytów, wojskowych i rodzin z dziećmi. Tuż przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi władza znalazła na ten cel 10 mld dolarów. To zresztą klasyczne zagranie rządów Putina - pieniądze za surowce zawsze były przerzucane na wojskowość i wydatki socjalne. W ten sposób dbał o nastroje społeczne. I państwowe zakłady od lat też realizują ten cel - dają pracę.
A za dobrze wykonaną polityczną (i czasami geopolityczną, gdy państwowe firmy realizują inwestycje infrastrukturalne w innych krajach) robotę należy się zapłata. Najczęściej są nią państwowe zamówienia. Zdecydowana większość od lat jest prowadzona bez przetargów. Państwo płaci państwowym firmom, a w tych można kraść i defraudować.
Wystarczy spojrzeć do danych Rosstatu - rosyjskiego urzędu statystycznego, by wiedzieć, że w stuczterdziestomilionowym kraju są miejsca, gdzie trzeba przeżyć za kilkaset złotych miesięcznie. Są oczywiście też miejsca, w których co miesiąc w portfelu jest tyle, ile w Europie Wschodniej (w tym i Polsce).
Ale to tych pierwszych jest więcej.
Praca jest, pieniędzy nie ma
I choć bieda nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla brutalności i kradzieży, to pozwala zrozumieć, jakim cudem rosyjscy żołnierze zabierać chcą ze sobą naprawdę wszystko. I jakim cudem za wojenny łup uznają przedmioty o wartości niemal śmieci.
- Wyjątkowo oburzające jest, że nie tylko kradną co popadnie, ale również niszczą wszystko to, czego ukraść już nie mogą. Wynagrodzenia w armii i w policji są wyższe od średniej krajowej. To jednak tylko statystyka, którą pompują wypłaty dla przedstawicieli wyższych szczebli tej grupy - dodaje Iwona Wiśniewska z OSW.
Jeszcze kilka tygodni temu rosyjski urząd statystyczny udostępniał dane w języku rosyjskim i angielskim, w tym również kilkusetstronicowe roczne opracowania statystyczne. Dziś dostęp do angielskich wersji danych jest już zablokowany. Strony internetowe nie są dostępne, pliki nie są publikowane.
- Rosyjskie dane statystyczne i bieżące wskaźniki gospodarcze stały się elementem wojny informacyjnej. I te wojnę Rosja prowadzi na dwóch frontach. Po pierwsze, na froncie wewnętrznym, który ma uspokajać nastroje społeczne w kraju. Po drugie, na froncie zewnętrznym, który ma pokazywać, że Rosja żadnych sankcji się nie boi, żadnych problemów nie ma. Tymczasem rosyjska gospodarka od lat ma tysiące problemów - takich jak spadająca liczba osób zdolnych do pracy, rosnąca liczba emerytów i wydatków na emerytury, ale również najzwyczajniejsza w świecie bieda - dodaje Iwona Wiśniewska.
Według Rosstatu średnio w Rosji zarabia się 55 tys. rubli miesięcznie (w przeliczeniu po kursie z 29 kwietnia to około 3,3 tys. zł). Warto dodać, że kurs rubla jest na podobnym poziomie jak w dniu rozpoczęcia wojny, choć od dawna jest sztucznie utrzymywany.
Jednak już średnie dochody mieszkańca Rosji (uwzględniające nie tylko pracujących, ale również emerytów i wszystkich w tym kraju) są o około 30 proc. mniejsze. To około 35 tys. rubli, czyli 2,2 tys. zł na miesiąc. A średnia emerytura to około 15 tys. rubli, czyli mniej niż 1 tys. zł. To statystyczna i dość ogólna prawda o stanie rosyjskiego państwa. Bo zupełnie inaczej wygląda życie w Moskwie, a zupełnie inaczej w regionach.
Niskie wynagrodzenia zaczynają się już tuż obok stolicy. Średnia zarobków rosyjskiego nauczyciela oscyluje teoretycznie w okolicach 25 tys. rubli, ale nauczyciel na wsi musi sobie niejednokrotnie radzić za około 10 tys. rubli, czyli mniej, niż wynosi minimum egzystencjalne. Nauczyciel, który musi wyżywić swoją rodzinę i jeszcze ma kogoś uczyć.
Jak podkreśla Iwona Wiśniewska, jeszcze przed epidemią COVID-19 powszechnym i masowym sposobem ratowania domowego budżetu w Rosji były chwilówki, czyli kredyty zaciągane na niebotyczne oprocentowanie. Były to pożyczki brane w jednym celu: zaspokojenia podstawowych potrzeb, kupienia żywności.
Zobacz także
Takie wydatki jak odzież, czy jakiekolwiek usługi są już dla milionów osób poza jakimkolwiek zasięgiem finansowym.
- I co najważniejsze i pewnie najbardziej bolesne, to rosyjska bieda dotyka głównie rodzin wielodzietnych. Już drugie dziecko w rodzinie powoduje, że rodzina zbliża się do granicy biedy lub bardzo skromnego życia. Trzecie i kolejne dzieci po prostu o tym przesądzają - tłumaczy ekspertka OSW.
Federalna Służba Statystyki Państwowej w języku rosyjskim informuje, że w ciągu ostatniego miesiąca (od 1 marca do 1 kwietnia) zaległości płacowe rosyjskich firm dobiły do 1 mld rubli. I w ciągu miesiąca urosły o 10 proc. Powodów takiego stanu rzeczy nie podaje, nie analizuje.
Średnia pensja w stolicy to 94 tys. rubli - czyli w przeliczeniu ponad 6 tys. zł. W obwodzie moskiewskim, czyli regionie otulającym stolicę, to już 55 tys. rubli - w przeliczeniu 3,3 tys. zł. I pamiętajmy, że mówimy o wynagrodzeniach, a nie o tym, ile ma przeciętny mieszkaniec na przeżycie. Dlaczego to istotne zastrzeżenie? W Rosji emeryci stanowią 30 proc. społeczeństwa - czyli ponad 40 mln osób. W Polsce to około 20 proc. Przeciętny mieszkaniec Moskwy może miesięcznie wydać około 74 tys. rubli (4,5 tys. zł), a mieszkaniec podmoskiewskiego obwodu 47 tys. rubli (2,9 tys. zł).
Pod względem zarobków najlepiej ma się żyć mieszkańcom Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego. Dlaczego tam? Oczywiście przez złoża ropy i gazu. Tu zarabia się średnio 100 tys. rubli miesięcznie, czyli 6,1 tys. zł. Żyje się przeciętnie za 20 proc. mniej.
A czym żyje region?
"Gubernator Jamału Dmitrij Artiuchow zdecydował o przyznaniu priorytetowej pomocy mieszkaniowej kombatantom i niepełnosprawnym kombatantom biorącym udział w specjalnej operacji wojskowej na terenie Ługańskiej Republiki Ludowej, Donieckiej Republiki Ludowej i Ukrainy oraz członkom rodzin poległych żołnierzy i oficerów". To najważniejsza informacja na lokalnych stronach administracji. Pięcioosobowa rodzina może liczyć nawet na 2 mln rubli. Lub pomoc w znalezieniu mieszkania, ewentualnie osiedlenia się w innym obwodzie.
"Mimo trudnej sytuacji gospodarczej i presji sankcji Jamał nadal jest budowany. 92 proc. materiałów wykorzystywanych obecnie w budownictwie w tej dzielnicy to materiały krajowe" - zapewnia gubernator. I robi sobie zdjęcia z pierwszymi rodzinami, które z drewnianych domów trafiają do "jasnych, nowoczesnych mieszkań".
Czukocki Okręg Autonomiczny na odległym wschodzie kraju jest według rosyjskich danych rekordzistą poziomu życia. Mieszka tu 50 tys. osób. Wygląda na krainę na końcu świata (z perspektywy Rosjan) i nią w zasadzie jest. W czasach ZSRR było to miejsce zsyłki. W Federacji Rosyjskiej to kraina perspektyw, choć wyjątkowo niedostępna. Po pierwsze ze względu na pogodę. Zimy przynoszą temperatury rzędu minus kilkudziesięciu stopni. A po drugie, żeby się osiedlić potrzebna jest przepustka, a obcokrajowcy musieliby spełniać dodatkowe wymogi Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Wydobycie i technologie to tajemnica państwowa. A pensje powyżej 100 tys. rubli miesięcznie.
Bo Czukotka śpi na surowcach. Tu się pracuje w kopalniach złota, srebra, cyny, miedzi i wolframu. Tu specjaliści zarabiają tysiące dolarów. Do 270 tys. rubli (16 tys. zł) zarobić może lekarz na statku transportowym. Gwarantowana prywatna kabina i okrętowa przychodnia. 170 tys. rubli (10 tys. zł) zarobić może kierowca wózka widłowego.
Rynek rządzi się swoimi prawami. Skoro zarobki w wydobyciu są gigantyczne, to i inne firmy muszą płacić więcej. 120 - 130 tys. rubli miesięcznie to oferta dla tych, którzy będą pracować w przybrzeżnym zakładzie przetwórstwa rybnego. Za dwa miesiące sezonu łososiowego mężczyźni i kobiety mogą zarobić ćwierć miliona rubli. Dostaną hotel, wyżywienie i szkolenie w fabryce.
Na Czukotkę warto spojrzeć jeszcze pod jednym kątem. To tutaj gubernatorem był Roman Abramowicz, rosyjski oligarcha, bliski przyjaciel Putina, a dziś człowiek, który ma być pomostem pomiędzy Ukrainą a Rosją. Jego korporacja - Millhouse Capital - wydobywała tam tony cennego kruszcu. Zrezygnować musiał z tego biznesu w 2013 roku, gdy na dobre wybrał Londyn, a nie Moskwę.
Patrząc po miejscach, gdzie dzięki geolokalizacji udało się namierzyć szaber z Ukrainy, z Czukotki chętnych do wojowania brakuje. Pełno rabusiów w mundurach przybyło za to z tych regionów, w których poziom życia jest diametralnie inny.
Żołnierz z biednego miasteczka
W stolicy republiki Tuwy, miejscowości Kyzył, którą zamieszkuje 112 tys. osób - i jednocześnie w najbiedniejszej części Rosji - ofert pracy nie brakuje. W całkiem nowoczesnym sklepie spod szyldu "Gloria Jeans" sprzedawca może zarabiać około 26 tys. rubli, czyli nie więcej niż 1,5 tys. zł. I to przed opodatkowaniem swojej pensji. Na rękę dostanie o kilkanaście procent mniej. Wystarczy, że "postrzega wyzwania jako szansę na kreatywność", "interesuje się modą i trendami" i "lubi pracować w zespole w dynamicznym tempie". To fragmenty istniejącego i wciąż aktualnego ogłoszenia o pracę z tej miejscowości.
A sklep jak sklep. Klientów witają manekiny z ubraniami za szklaną ścianą, a w środku jest schludnie. Nie ma luksusów, ale to zwykły sklep odzieżowy.
W tej samej miejscowości sprzedawca w sklepie papierniczym przy ulicy Lenina 58 musiałby zadowolić się wynagrodzeniem w wysokości 28 tys. rubli, czyli mniej więcej 1,7 tys. zł brutto. I znów - na rękę będzie to nieco mniej, bo Rosjanie płacą np. 13 proc. podatek dochodowy. Atut pracy? Wypłata dwa razy w miesiącu.
"Wiercenie, kopanie, zamiatanie, smoła i inne. Złota rączka potrzebny od zaraz" - ogłasza się firma produkcyjna. Zarobić można maksymalnie 20 tys. rubli, czyli około 1,2 tys. zł. I choć trudno w to uwierzyć, to jest to wyjątkowo dobra pensja.
Jak wynika z danych rosyjskiego urzędu statystycznego, w republice Tuwy średni dochód mieszkańca to nie więcej niż 16 tys. rubli. I mniej więcej tyle właśnie płaci sprzątaczom sklep "Świat dziecka" w centrum handlowym Alma. Jeżeli zdecydują się pracować przez 6 dni w tygodniu, to załapią się na ponad 20 tys. rubli. A jak tylko 3 dni w tygodniu, to 5 tys. rubli. Tyle warte jest sprzątanie "na mokro i na sucho". Co ciekawe, w tym regionie średnia pensja ma wynosić niemal 39 tys. rubli, choć takie oferty pracy w rosyjskich serwisach ogłoszeniowych są rzadkością. Rosstat nie informuje, jak w regionach rozkłada się udział biznesu prywatnego i państwowego. Tam, gdzie jest bieda, być może statystyki podnoszą państwowe fuchy.
Tuwa terytorialnie to mniej więcej połowa Polski lub Dania, Holandia, Belgia i Szwajcaria razem wzięte. I miejsce, w którym przeżyć trzeba za kwotę w okolicach 1 tys. zł. Według samych Rosjan to miejsce, gdzie co trzeci mieszkaniec żyje poniżej poziomu ubóstwa (według rocznika statystycznego za 2020 rok w Rosji to około 150 dolarów na miesiąc, czyli około 670 zł). W sąsiadującej z tym regionem innej części Rosji - republice Ałtaju - w biedzie żyje co czwarty mieszkaniec.
W Tuwie lokalni urzędnicy żyją większą liczbą fotoradarów na ulicach oraz wolnymi dniami od pracy - 1, 6 (przypada na ten czas Dzień Konstytucji) oraz 9 maja. Zamknięte w tym dniu będą na przykład urzędy pocztowe, co przypomina lokalna administracja. Równie ważna jest informacja, że świadczenia emerytalne za maj będą wypłacone wcześniej, ze względu właśnie na dni wolne.
Żyją też medalami, które dostali lekarze pracujący na wojnie w Donbasie.
"Traumatolog-ortopeda Maadyr Kuular, traumatolog-ortopeda Dmitry Kyrgys, chirurg Aldyn-Kherel Mongush, stomatolog-chirurg Syldys Olcheiben, anestezjolog-resuscytator Dmitry Ondar, zastępca naczelnego lekarza Aidyn Seren-ool zgłosili się na ochotnika do pracy w szpitalach wojskowych w Donbasie. Po prawie miesięcznej pracy w placówkach medycznych w Ługańsku, tuwiańscy lekarze wrócili do domu w zeszłym tygodniu".
Dyplom Naczelnika Republiki Tuwy nie wiązał się jednak z żadnym dodatkiem finansowym.
I takich - jak Tuva - gigantycznych wysp biedy w Rosji jest zdecydowanie więcej. Na liście jest np. leżąca nieopodal bogatej Moskwy Mordwa, a także Buriacja - w której do dziś miejscowa ludność powierza siebie i swoje zdrowie szamanom, i Inguszetia na północnych rubieżach rosyjskiego Kaukazu.
"Ciekawa praca za dobrą pensję, regularne wypłaty. Opis stanowiska: stylowy dostawca ceramiki zatrudni pakowacza. Wymagania: odpowiedzialność, zamiłowanie do aranżacji wnętrz, dokładność". Wynagrodzenie? Z premiami ma oscylować w okolicach 40 tys. rubli miesięcznie, czyli około 2,5 tys. zł przed opodatkowaniem (w Rosji podatek dochodowy wynosi 13 proc.). Podobną stawkę może dostać budowlaniec, którego czas pracy to "cały dzień". Przedstawiciel handlowy firmy cukierniczej mógłby sięgnąć po pensję w przeliczeniu 3 tys. zł, o ile ma prawo jazdy, zrealizuje plany sprzedaży, a kiedykolwiek w karierze był "kierownikiem sprzedaży" lub "przełożonym".
Takie oferty pracy mogą przeglądać mieszkańcy Nazrania - miejscowości w republice Inguszetii.
Od dekad problemem rosyjskiej gospodarki i samych pracowników są przestoje w pracy, przymusowe urlopy, praca w niepełnym wymiarze godzin lub problemy z wypłatami. Stąd pracodawcy oferujący rozliczenie co dwa tygodnie uznają to za jeden z największych atutów swoich ofert. I klasycznie - pracownicy sfery budżetowej nie są ofiarami kryzysów.
O tym, jak żyje się w prawdziwej Rosji, najlepiej wiedzą rodziny polskich repatriantów, którzy od lat wracają do kraju. Oni sami lub ich przodkowie wysyłani byli do pracy w wielu odległych regionach azjatyckiej części Rosji.
- Czasami ciężko powiedzieć, że zostawiają tam wszystko, co mają, bo naprawdę niewiele mieli. Dla wielu rodzin wydatkiem nie do przejścia była nawet cena biletów komunikacyjnych, by podjechać kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów do najbliższego polskiego konsulatu i starać się o pomoc, o ściągnięcie do ojczyzny. Dla wielu dojazd był po prostu niemożliwy, bo w ich okolicy nie było żadnego transportu, żadnej infrastruktury. Dla wielu rzeczywistością jest fakt, że w zimie nie można pójść do sąsiada i poprosić o przysłowiową sól, bo sąsiad jest kilkanaście lub więcej kilometrów dalej - opowiada Wirtualnej Polsce Aleksandra Ślusarek, prezeska Związku Repatriantów Rzeczpospolitej Polskiej.
I dodaje:
- Choć nie mają często nic, to nie mam wątpliwości, że do Polski ciągną nie ze względu na lepsze życie. Oni tutaj chcą być, bo czują się od zawsze Polakami. Niektórzy klękali i całowali polską ziemię, gdy tylko się tutaj pojawiali. To uczucie ich pcha do wyjazdu, a nie sytuacja ekonomiczna. Choć nie można powiedzieć, że jest dobra. Niektórzy przyjechali z wielkiej biedy, z ogromnych obszarów, na których znalezienie pracy zarobkowej jest zadaniem nie do przeskoczenia.
Władimir Putin może przekonywać świat, że Rosja jest wielka - to najbliżej jest jej jednak do biednej. Tak biednej, że skradziony garnek jest cennym łupem.