Dlaczego nie zawrócono Tupolewa?
Piszę w przeddzień publikacji raportu komisji Jerzego Millera. Mam wrażenie, jakby ogromny, niecierpliwy tłum stał przed wejściem do jakiegoś pomieszczenia by rzucić się do niego w godzinie otwarcia w nadziei, że znajdzie to co oczekuje znaleźć. Wszyscy rzecz jasna chcemy pokazania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem i pewno prawie wszyscy mamy wyrobione o tym zdania, choć bardzo różne. Kilka razy pisałem i mówiłem, co o przyczynach kraksy samolotu prezydenckiego sądzę. Dziś napiszę o tym w nieco innym ujęciu; od czego moim zdaniem zależy wyjaśnienie lub niewyjaśnienie tego strasznego wypadku.
Otóż ani braki w szkoleniu pilotów, ani choćby najbardziej drastyczne łamanie procedur przez wojskowych wożących VIP-ów nie mogą być uważane za przyczynę katastrofy smoleńskiej, lecz jedynie za okoliczność, bardzo ważną, która się do niej dołożyła przez splot z ciągiem przyczyn rzeczywistych. To dobrze, że braki w szkoleniu i nonszalancja wyszły na jaw przy badaniu wypadku, ale to nie one są jego przyczynami, bo setki lotów z VIP-ami zakończyły się bez wypadku mimo niedoszkolenia i proceduralnego tumiwisizmu. No i bez przesady; szkoda, że tego tragicznego dnia, nie ujawnił się profesjonalizm podobny temu, który pokazał pilot mający lecieć do Gruzji w toku wojny. Także strona rosyjska mogła zakazać lądowania na lotnisku, by ratować nierozważnych Polaków. Byłaby polityczna awantura międzynarodowa i krajowa, że z rozmysłem podłożono nogę prezydentowi Polski, pewno w sitwie z Tuskiem. Ale katastrofy by nie było, a także robienia z nich głównych sprawców.
Do tragedii bardziej przyczynił się niedostatek zdrowego rozsądku, niż niedostatek profesjonalizmu. Wyjaśnienie przyczyn tego, co się stało, zależy moim zdaniem od maksymalnie obiektywnej, a więc i wiarygodnej odpowiedzi na trzy pytania; dlaczego mając wiedzę, że na lotnisku w Smoleńsku jest mgła zdecydowano tam lecieć; dlaczego lecąc nie zawrócono do Warszawy, albo nie poleciano na inne lotnisko, gdy okazało się, że mgła nie ustępuje, lecz raczej się nasila i wreszcie dlaczego mimo ostrzeżeń z wieży kontrolnej, że widoczność nie pozwala na lądowanie zniżano samolot prawie do zetknięcia z ziemią? Dlaczego? PiS i jego zwolennicy, wymyślając sami najdziwniejsze bzdury, zarzucają swym oponentom, że nie są profesjonalistami od latania (jakby Macierewicz był). Rzecz w tym, że odpowiedź na te pytania to nie jest odpowiedź ze strony profesjonalizmu lotniczego tylko ze strony zdrowego rozsądku.
W tej katastrofie defekt zdrowego rozsądku i zdumiewający paraliż instynktu samozachowawczego bije w oczy. I nie trzeba być specjalistą lotniczym, by odpowiedzi szukać, co nie znaczy broń Boże bym kwestionował znaczenie ekspertyz, ekspertów i profesjonalizmu. Jeżeli raport Jerzego Millera nie odpowie tak wiarygodnie jak to możliwe na te pytania, niestety część kluczowych świadków, która mogłaby pomóc nie żyje, to nie będzie wyjaśnienia tego co się stało, tylko rozmycie w kłębowisku wielu przyczyn.
Na pokładzie Tupolewa strasznego 10 kwietnia było ponad dziewięćdziesiąt osób, które nie miały na nic wpływu i kilka osób, które miały wpływ na wszystko. Byli tam bezsilni i wszechmocni. Co takiego sprawiło, że te wszechmocne osoby, znając prawdę o sytuacji na lotnisku, nie zrobiły tego co powinny zrobić; zawrócić samolot. I zginęli, oni i reszta, ci bezsilni, którym, pozostał tylko przedśmiertny krzyk przerażenia. To tą straszną bezsilność trzeba zrównoważyć prawdą, bez kompromisów i uników.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski