Dezerter złapany po 36 latach
55-letniego Ernesta
Johnsona - amerykańskiego żołnierza marines, który ponad 36 lat
temu w ramach protestu przeciw wojnie wietnamskiej zbiegł z bazy
wojskowej - aresztowano w Teksasie.
Johnsonowi, który cierpi na raka prostaty, grozi kara do trzech
lat więzienia i... wydalenie z piechoty morskiej.
Jak sam mówi, gdy w 1969 r. dowiedział się o masakrze wietnamskich cywilów w My Lai postanowił, iż nikogo nie zabije.
W marcu 1968 roku oddział żołnierzy USA zamordował 347 mieszkańców wsi My Lai w południowym Wietnamie. Świat o masakrze dowiedział się rok później. Jej sprawcy nigdy nie zostali ukarani.
Po ucieczce z koszar w Karolinie Północnej Johnson przez trzydzieści lat ukrywał się w różnych stanach pod nazwiskiem McQueen. Kilka razy siedzieli mi na ogonie, tak samo jak teraz- opowiadał po tym, jak policjanci zatrzymali go w Fort Worth w Teksasie. - Tym razem też mógłbym nawiać, ale powiedziałem sobie: nie - koniec z uciekaniem.
Po aresztowaniu rzecznik piechoty morskiej kapitan Jay Delarosa podkreślał, że jeśli sąd uzna winę Johnsona, prawdopodobnie wymierzy mu najwyższy wymiar kary - a więc skarze go na trzy lata pozbawienia wolności i "niehonorowo" wydali z jednostki.
Dotychczas amerykańska armia umarzała postępowanie w podobnych przypadkach, decydując się jedynie na usunięcie uciekinierów z wojska. Delarosa zaprzeczył, jakoby aresztowanie Johnsona miało służyć jako przykład dla współczesnych dezerterów.