Demokraci powinni zastanowić się, czy nie zmienić kandydata [OPINIA]
Trudno powiedzieć, by którykolwiek z kandydatów wygrał pierwszą w tym roku amerykańską debatę prezydencką, zorganizowaną przez CNN. Obaj kandydaci, Republikanin Donald Trump i Demokrata Joe Biden, zaprezentowali się w niej od najgorszej strony – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
28.06.2024 | aktual.: 28.06.2024 08:32
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Swoim występem bardziej zaszkodził sobie jednak Biden. Urzędujący prezydent miał w czwartek w nocy jeden cel: przekonać mających do tego liczne wątpliwości amerykańskich wyborców, że nie jest zbyt wiekowy, by podołać wyzwaniom prezydentury przez następne cztery lata. Mówiąc wprost, w debacie zaprezentował coś wręcz przeciwnego. Wyborca, obawiający się, czy Biden ma zdrowie na kolejną kadencję, po obejrzeniu debaty tylko umocnił się w swoich obawach.
Jak donosiły amerykańskie media, w trakcie debaty w obozie Bidena narastała panika. Demokraci nie będą w stanie nikogo przekonać, że Biden wygrał debatę. Będą za to musieli zmierzyć się z żądaniami zmiany kandydata – na co teoretycznie jest jeszcze przestrzeń.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pół godziny, które mogły pogrzebać drugą kadencję
Biden od samego początku zaprezentował się fatalnie. Mówił wolno, zbyt cicho, często gubił wątek. Niejednokrotnie trudno było zrozumieć, co prezydent mówi, albo co właściwie chce powiedzieć. Biden nie był w stanie w żaden sposób skutecznie uderzyć w Trumpa, sprawiał wrażenie, jakby był starszy od republikańskiego konkurenta nie o niecałe cztery lata, ale co najmniej o dekadę.
Po około 30 minutach Biden trochę się rozkręcił, złapał rytm, zaczął prezentować się w bardziej energetyczny sposób. Ale pierwsze pół godziny debaty ustawiło najpewniej jej odbiór wśród widzów i w najgorszym dla Bidena scenariuszu mogło nawet pogrzebać jego drugą kadencję.
Biden wygrywał z Trumpem merytorycznie w zasadzie w każdym temacie, jaki był poruszany w debacie: od gospodarki do bezpieczeństwa narodowego. Wpadki Bidena, sposób prezentacji przekazu przez prezydenta, jego ogólna kondycja psychofizyczna, zupełnie przesłaniały jednak merytorykę.
Tym bardziej że obecny prezydent nie był w stanie przyszpilić Trumpa w tych kwestiach, które są najbardziej politycznie kłopotliwe dla republikańskiego kandydata – na czele z aborcją. Wyrok Sądu Najwyższego – gdzie Trump wysłał trójkę sędziów o fundamentalistycznie religijnych poglądach – odbierający Amerykankom prawo do aborcji jako prawo konstytucyjne jest czymś, co głęboko dzieli Republikanów i większość amerykańskiej opinii publicznej. To aborcja jest jednym z tych tematów, dzięki któremu Demokraci mogą w listopadzie wygrać wybory.
Biden powinien być w tej kwestii znacznie bardziej agresywny, zmusić Trumpa do tego, by się tłumaczył, zepchnąć go do defensywy. Choć Biden poruszył temat praw reprodukcyjnych kobiet, to wyraźnie zabrakło mu determinacji, nie wykorzystał jego politycznego potencjału. Powinien też znacznie częściej przypominać widzom, że rozmawia z pierwszym kandydatem na najwyższy urząd w kraju będącym prawomocnie skazanym przestępcą.
Trump kłamał wyjątkowo intensywnie, nawet jak na siebie
Za sukces trudno uznać też występ Trumpa. Republikański kandydat raczej potwierdził obawy, jakie w Stanach i na świecie budzi jego kolejna kadencja, niż je rozwiał. Przede wszystkim zaprezentował się w debacie jako kompulsywny kłamca – mijał się z prawdą wyjątkowo często, nawet jak na siebie.
Trump kłamał w czwartek na praktycznie każdy temat. Zaprzeczał rzeczom, które powiedział lub zrobił – jak stosunki intymne z gwiazdą porno Stormy Daniels, podawał wzięte z sufitu dane na temat sukcesów własnej administracji oraz klęsk prezydenta Bidena, wreszcie przedstawiał wydarzenia, które jak wszystko wskazuje, nigdy nie miały miejsca.
Próbując zrzucić odpowiedzialność za atak na Kapitol z 6 stycznia 2020 roku na Demokratów, były prezydent wbrew prawdzie twierdził, że chciał zabezpieczyć tego dnia sytuację, wysyłając do Waszyngtonu Gwardię Narodową, ale nie zgodziła się na to speakerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Nie ma żadnych dowodów potwierdzających tę narrację Trumpa, a Pelosi nie mogłaby powstrzymać użycia przez prezydenta Gwardii Narodowej, gdyby Trump faktycznie miał wolę jej użyć.
Ani Biden, ani dziennikarze prowadzący debatę nie byli w stanie skontrować nieustannych kłamstw Trumpa i zmusić byłego prezydenta do konfrontacji z rzeczywistością. Niestety debata z kimś tak łatwo posługującym się kłamstwem i dezinformacją jak Trump wymaga specjalnego podejścia - zarówno od jego konkurentów, jak i dziennikarzy. Jeśli kolejne debaty pod względem kłamstw Trumpa mają wyglądać tak jak ta z nocy ze środy na czwartek, to chyba nie bardzo jest sens je organizować. Media muszą wymyślić formułę zdolną na bieżąco weryfikować to, co mówi republikański kandydat.
Na kłopotliwe dla siebie pytania Trump po prostu nie odpowiadał, zamiast tego ataował Bidena. Co niekoniecznie pomoże mu politycznie. Wyborcy obawiający się, czy Trump uzna swoją klęskę w wyborach, czy nie będzie używał stanowiska do tego, by mścić się na przeciwnikach politycznych, czy będzie w stanie uszanować konstytucyjne ograniczenia swojej władzy albo prawa mniejszości i kobiet, nie usłyszeli uspokajających odpowiedzi. Podobnie jak w kwestii relacji Stanów z ich sojusznikami, w tym z Ukrainą. Trump powtórzył bardzo niepokojące z punktu widzenia naszych interesów stwierdzenia, że Stany Zjednoczone za bardzo zaangażowały się już w pomoc w Ukrainie, Ukraina przegrywa wojnę, Europa nie robi dostatecznie dużo, by jej pomóc, a Stany będą chronić tylko tych sojuszników, którzy są gotowi za to zapłacić.
Ameryka i świat zasługują na więcej
Biorąc pod uwagę, jak słaby był występ Trumpa tego wieczoru, tym za większą klęskę należy uznać to, jak zaprezentował się Biden. Bardzo charakterystyczne było to, że żaden z kandydatów prawie w ogóle nie mówił o przyszłości i wyzwaniach stojących przed Stanami w perspektywie kolejnej dekady. Zamiast rozmowy o przyszłości, otrzymaliśmy spór bardzo nielubiących się starszych panów o to, czyja prezydentura była gorsza.
W sytuacji gdy świat szczególnie potrzebuje amerykańskiego przywództwa, amerykańska demokracja pokazała się w debacie CNN od najgorszej możliwej strony.
Putin, Xi, liderzy Iranu i pomniejsi autorytarni przywódcy mogą być naprawdę zachwyceni tym, co zobaczyli – debata Biden-Trump dostarczy ich propagandowym aparatom materiału do przekazów typu: "Ameryka to walące się mocarstwo".
Można niestety tylko zgodzić się z wyrażoną w piątek nad ranem na portalu X opinią brytyjskiego historyka Williama Darlymple’a: "Przytłaczająca debata. […] Jeden kandydat nie potrafi powiedzieć słowa prawdy, drugi sklecić zdania. Jak to się stało, że najpotężniejszy kraj na ziemi skazany jest na wybór między tą dwójką?".
Republikanie nie zmienią już Donalda Trumpa jako kandydata, bo Partię Republikańską kontroluje dziś sekta wyznawców byłego prezydenta. Demokraci muszą się jednak bardzo poważnie zastanowić po debacie, czy Biden faktycznie jest dla nich najlepszą opcją.
Zobacz także
Obecny prezydent wygrał prawybory, ale teoretycznie może jeszcze zrezygnować i dać wolny mandat swoim delegatom, tak by w trakcie konwencji Demokratów w sierpniu mogli wybrać nowego kandydata lub kandydatkę. To byłby szok, opcja atomowa, szalenie ryzykowne zagranie dla Demokratów. Trump triumfowałby, zarzucałby Demokratom, że ich prezydent był tak beznadziejny, że musiał się wycofać, bo wiedział, że nie miałby szans wygrać. W partii nie ma też żadnego oczywistego kandydata lub kandydatki, zdolnych zjednoczyć wszystkie jej mocno podzielone przez takie kwestia jak konflikt w Gazie skrzydła, nie ma żadnej gwarancji, że ktoś inny niż Biden wygra. Biden może jeszcze odzyskać formę w trakcie kampanii, a do listopada wielu wyborców zapomni o debacie z czerwca.
Jeśli jednak nie będzie zmiany kandydata, a jesienią w kampanii Biden zaprezentuje się podobnie jak w czwartek w nocy w CNN, to Demokraci będą mieli potężny problem i Trump może wrócić do Białego Domu.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek