Darłówko. Ratownicy przyznają, że nie mogą spać. Czekają na spotkania z psychologiem
Darłówko próbuje otrząsnąć się po tragedii. Jak dowiedziała się WP, ratownicy biorący udział w akcji mają mieć załatwione spotkania z psychologiem. Przyznają, że widok twarzy wyłowionych dzieci nie daje im spać. Zapytaliśmy więc władze Darłówka, czy planują postawić na niebezpiecznym odcinku kąpieliska dodatkowe ostrzeżenia. Odpowiedź zaskakuje.
Rodzice z czwórką dzieci spędzali urlop w Darłówku nad Bałtykiem. Matka Anna K. odeszła od wody z dwuletnim Adasiem, a w tym czasie Kacpra (14 lat), Kamila (13 lat) i Zuzię (11 lat) porwały silne fale. Gdy dzieci weszły do wody podobno powiewały jeszcze białe flagi, ale i tak rodzeństwo kąpało się w strefie, gdzie obowiązuje całkowity zakaz wchodzenia do wody.
- Ten znak stoi w złym miejscu. Tylko w tym roku byłam trzy razy w Darłówku i dopiero po tragedii zwróciłam uwagę, że tam jest. Gdyby stał blisko morza, byłby zauważalny, ale jest gdzieś z tyłu koło wydm - mówi Wirtualnej Polsce pani Mirka, 36-letnia turystka z Poznania.
Burmistrz Darłówka: Bałtyk to drapieżnik. Zabija nawet 2 metry od kocyka
- Nasi goście muszą zrozumieć, że przekraczając linię plaży wchodzą na obszar, gdzie obowiązują nakazy, zakazy i regulaminy. Dla własnego bezpieczeństwa należy się z nimi zapoznać - odpowiada w rozmowie z Wirtualną Polską burmistrz Darłówka Arkadiusz Klimowicz.
Gospodarz miasta zaznacza, że nie planuje dostawiania kolejnych znaków ani przestawiania tego obecnego. Podkreśla, że po tragedii pojawiają się nagle różne pomysły i nie wszystkie wydają mu się poważne.
W tym miejscu wskazuje na sugerowanie przez niektórych, by w momencie wywieszenia czerwonej flagi oznaczającej zakaz kąpieli, ratownicy musieli stawiać na linii brzegowej słupki drogowe lub rozciągać plastikową taśmę, podobną do tej, której używa policja.
- Obecny znak stoi przy samym wejściu. Nikt nie zwalnia kierowcy ze znajomości przepisów jazdy po drogach i tak samo wchodząc na plażę turyści powinni zapoznać się z treścią przepisów, które ustawione są w widocznym miejscu - zaznacza burmistrz.
Podkreśla, że Morze Bałtyckie to "drapieżnik, który zabija nawet 2 metry od kocyka". Ponieważ turyści często o tym zapominają, przed kolejnymi wakacjami miasto zorganizuje dużą kampanię informacyjną i przypominającą, że z wodą nie ma żartów.
Foto: Darłówko, plaża
Ciężkie chwile ratowników
"Słowa nie mogą wyrazić współczucia, jakim darzymy rodzinę tragicznie zmarłej trójki dzieci" - piszą w specjalnym oświadczeniu przedstawiciele Ratownictwa Wodnego Darłowo.
Wiele osób obwinia ich, że było ich za mało, że zbyt późno wywiesili czerwone flagi, a przez pierwsze 40 minut szukali dzieci na plaży zamiast w wodzie.
W rozmowie z Wirtualną Polską ratownicy zapewniają, że zrobili absolutnie wszystko, co należało w takiej sytuacji. Zaznaczają, że na kilometrowym odcinku plaży jest ich tylko kilkunastu. Na odcinku gdzie doszło do tragedii, jednorazowo jest czasami w wodzie nawet 300 osób. Upilnowanie wszystkich urlopowiczów jest po prostu niemożliwe.
Mimo pewności, że zrobili wszystko co w ich mocy, ratownicy przeżywają bardzo trudne chwile. Jedna z rozmów Wirtualnej Polski z ratownikami z Darłówka TUTAJ.
– Gdy podpłynęliśmy skuterem, najmłodsza dziewczynka unosiła się na wodzie plecami do góry. Wyciągnąłem ją. Woda bardzo zmieniła jej twarz. Ten straszny obraz teraz nawiedza mnie po nocy. Żeby go odpędzić, odszukałem w internecie jej zdjęcie za życia. Trochę pomogło, ale nie do końca – mówi w rozmowie z "Faktem" jeden z ratowników.
Chociaż dbają o nasze bezpieczeństwo, często są bardzo źle traktowani. Proszą by nie wchodzić do wody tam, gdzie obowiązuje zakaz. W zamian słyszą wyzwiska i argumenty, że nie po to turysta zapłacił za wakacje, żeby teraz siedzieć na piasku.
Turyści z Darłówka piszą maile do WP. "Ludzka głupota nie zna granic"
Od tygodnia do redakcji Wirtualnej Polski spływa bardzo wiele maili od turystów, którzy w ostatnich dniach wrócili z Darłówka. Większość z nich broni ratowników i przytacza przykłady ich zaangażowania.
"Zaczynali przed godz. 10 rano i od razu wypływali łódką w morze. Sprawdzali, dokonywali obliczeń, a na tej podstawie uzupełniali stojące obok duże tablice i decydowali jaką flagę wywiesić" - pisze pani Urszula z Białegostoku.
"Nikt nie wspomina, że przez megafon krzyczeli, że można się do nich zgłaszać po opaski dla dzieci i cały czas przez lornetkę wypatrywali ludzi, którzy wypłynęli za daleko" - dodaje kobieta.
Foto: Darłówko, wieża ratowników
Pani Joanna ze Zbarzewa mówi z kolei o głupocie ludzi, którzy wypożyczonymi gokartami szaleli po betonowych umocnieniach i falochronach ryzykując własnym życie.
Internauci często opisują spostrzeżenia związane właśnie z falochronem, przy którym zginęły Kacper, Kamil i Zuzia.
- Widziałam, jak wiało i o ten falochron rozbijały się potężne fale. Dwoje dorosłych ludzi bawiło się przebiegając przez niego i ryzykując własnym życiem. Jedną z nich ta siła nawet przewróciła. To była skrajna bezmyślność! - mówi Wirtualnej Polsce turystka, która tragedię rodziny K. widziała na własne oczy. Cała rozmowa z nią TUTAJ.
Śledztwo prokuratury ws. tragedii w Darłówku
Prokuratura Rejonowa w Koszalinie prowadzi postępowanie w kierunku narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia trojga dzieci przez osoby, na których ciążył obowiązek opieki nad nimi. W tej sprawie przesłuchano już wielu świadków, w tym rodziców dzieci.
Z kolei w piątek zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ratowników w Darłówku złożył adwokat rodziców dzieci Paweł Zacharzewski. Jak powiedział "rodzice mają wiele zastrzeżeń do akcji ratowniczej". Podkreślił, że "oboje byli na miejscu zdarzenia".
Foto: Darłówko, znicze niedaleko miejsca tragedii
Dyrektorka szkoły wspomina Kacpra, Kamila i Zuzię
Do tragedii doszło we wtorek w Darłówku. Gdy matka zaalarmowała, że nie widzi dzieci, na poszukiwania w morzu ruszyli ratownicy i wielu obecnych na miejscu turystów. Znaleźć udało się tylko najstarszego syna Kacpra, ale mimo szybkiej reanimacji, dziecko zmarło.
Poszukiwania pozostałej dwójki trwały kilka dni. Ciała w wodzie znaleziono dopiero w sobotę.
Według statystyk policji przedstawionych niedawno przez ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji, w Polsce topi się w ostatnich latach około 500 osób rocznie.
- To były wspaniałe dzieci. Kochane i zaangażowane - mówi WP Beata Koprowska, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Sebastiana Fabiana Klonowicza w Sulmierzycach, gdzie uczyła się cała trójka. Więcej na ten temat TUTAJ.