Burza w małym miasteczku po tragedii w Darłówku. Mieszkańcy: "Oskarżanie matki jest obrzydliwe!"
Mieszkańcy Sulmierzyc stają w obronie matki, na którą po tragedii z Darłówku wylała się fala hejtu. Wiele osób zarzucało kobiecie, że nie upilnowała dzieci. - Zawsze pięknie się nimi opiekowała. Dobrze ich wychowała. Chłopcy byli tu ministrantami - mówią WP mieszkańcy wskazując na budynek kościoła.
14 sierpnia Polską wstrząsnęły dramatyczne informacje znad morza. W Darłówku z falochronu dwóch braci (13 i 14 lat) i ich siostrę (11 lat) zabrały fale Bałtyku. Matka spuściła ich na moment z oczu, by zająć się czwartym dzieckiem - dwuletnim Adasiem. Wtedy niespokojne morze pochłonęło trójkę starszego rodzeństwa.
- Pani Ania to dobra matka. Znam ją ponieważ czasem robi u nas zakupy. Dzieci zawsze są grzeczne i ładnie ubrane, a ona pięknie się nimi zajmuje. Nie rozumiem, jak ludzie, którzy tak jak ja codziennie ją widywali, mogą nagle wygadywać takie głupoty - mówi Wirtualnej Polsce jedna z mieszkanek miasteczka.
Chłopcy byli ministrantami
Sulmierzyce leżą w województwie wielkopolskim. Każda z osób, z którymi rozmawiamy, zna kogoś z rodziny dotkniętej nieszczęściem.
- Przecież nie raz zdarzyło nam się rozmawiać. Często widywałam ich w niedzielę w kościele. Najstarszy syn, chyba taki w okularach, był ministrantem - mówi nam spotkana na Rynku Głównym kobieta.
- Obaj chłopcy służyli do mszy. Młodszy Kamil i starszy Kacper - prostuje przechodząca obok siostra zakonna. - Znałam ich więc to wszystko jest bardzo smutne. Ich koledzy i inni ministranci też są wstrząśnięci - dodaje.
Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sulmierzycach
Ludzie rozmawiają tylko o tym
Wszystkie spotkane przez nas osoby wyrażają przede wszystkim oburzenie komentarzami krytykującymi matkę rodzeństwa. Mówią głównie o kobiecie, ponieważ ojca dzieci nie znają aż tak dobrze. - On jest z Chwaliszewa. Niby 5 km dalej, ale o Ani wiemy wszystko, a o nim mało - zaznaczają.
Niemal wszyscy wolą jednak pozostać anonimowi. Otwarcie w obronie matki staje pani Elżbieta Orzeszyńska.
- Mój mąż całe życie znał się z tatą Ani. Jak można tak źle o niej mówić? Ja pochowałam dziecko gdy miało 9 miesięcy. W życiu nie ma nic gorszego niż stanąć nad grobem swojego dziecka, więc te wszystkie komentarze uważam za obrzydliwe - stwierdza.
Przyznaje, że wypadek w Darłówku to teraz w miasteczku temat numer jeden. - Był u mnie listowy i też od razu mówi: "Pani Orzeszyńska, jak można o dobrej matce wygadywać takie głupoty? Czy tym ludziom coś się stało w głowę?"
Mieszkańcy Sulmierzyc twierdzą, że wyjazd do Darłówka mógł być dla rodziny K. wyczekiwanym od lat wypoczynkiem. - Mieszkają tam na działkach i raczej nie było ich stać, żeby regularnie tak sobie wyjeżdżać. Teraz jest 500+, to pewnie wreszcie coś sobie uzbierali i się cieszyli - zaznaczają.
Miasto i szkoła uruchomiły niezbędną pomoc psychologiczną
W piątek w Sulmierzycach obowiązuje żałoba zarządzona przez władze miasta. – Też znam tę rodzinę. Pani Anna jest siostrą jednego z radnych, a gdy byłem jeszcze nauczycielem, była moją uczennicą. Znam jej rodzinę, bliskich, znajomych – podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską burmistrz Sulmierzyc Dariusz Dębicki.
Decyzją dyrektorki miejscowej szkoły, mimo wakacji już od 17 sierpnia rodzice mogą przyprowadzać swoje dzieci do szkoły.
Koledzy i koleżanki trójki, którą porwały fale, mogą teraz bardzo potrzebować pomocy specjalistów. Dlatego w szkole im. Sebastiana Fabiana Klonowicza będą na nich czekali nie tylko nauczyciele, ale także pedagodzy i psychologowie.
Jeszcze 3 tygodnie temu część dzieci bawiła się z Kacprem, Kamilem i Zuzią na kolonii organizowanej przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Na zbliżającym się rozpoczęciu roku szkolnego mogą się już nie spotkać.
Dwoje dzieci wciąż uznaje się za zaginione
Do tragedii doszło we wtorek w Darłówku. Gdy matka zaalarmowała, że nie widzi dzieci, na poszukiwania w morzu ruszyli ratownicy i wielu obecnych na miejscu turystów. Znaleźć udało się tylko najstarszego syna Kacpra, ale mimo szybkiej reanimacji, dziecko zmarło.
Poszukiwania pozostałej dwójki kontynuowano również w środę i czwartek. - Myśleliśmy, że może dzieci wcisnęło pod kamienie - powiedział Wirtualnej Polsce szef ratowników Sylwester Kowalski. Mężczyzna ubolewa, że maluchów wciąż nie udało się odnaleźć.
- Ale morze jest nieprzewidywalne. Najprawdopodobniej dzieci porwał prąd i w końcu morze odda ciała - przyznał. Ocenił, że mogą wypłynąć nawet za kilka dni daleko od Darłówka.
Według statystyk policji przedstawionych niedawno przez ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji, w Polsce topi się w ostatnich latach około 500 osób rocznie.