Darłówko. Widziała całą tragedię na własne oczy. "Ratownik nie słuchał matki! Popełnił błąd"
Pani Marika była akurat z mężem w Darłówku na wakacjach. Siedzieli obok ratownika. – Nie mogę już czytać o tej czerwonej fladze. Prawda jest taka, że gdy dzieci weszły do wody, wisiała jeszcze biała flaga! Około godz. 13:05 podbiegła matka i zgłosiła, że nie widzi swoich dzieci. Do dziś mam to przed oczami. Zaczął się koszmar – mówi Wirtualnej Polsce.
20.08.2018 | aktual.: 21.08.2018 17:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Patryk Osowski, Wirtualna Polska: W niedzielę na stronie wp.pl ukazała się rozmowa z turystką, która była w czasie tej tragedii w Darłówku. Mieszkanka Wałbrzycha broniła ratowników. Pani natomiast skontaktowała się z nami, by opisać, że ratownicy wcale nie są bez winy.
Pani Marika, 36-latka z Poznania: Ponieważ wszystkie te sceny rozgrywały się na moich oczach i jest mi ogromnie żal matki tych dzieci.
Więc jak i o której godzinie ta tragedia w Darłówku się zaczęła?
Leżeliśmy z mężem niedaleko ratownika. Około godz. 13 ogłosił czerwoną flagę i wszyscy wyszli z wody. Te dzieci kąpały się już wcześniej, kiedy była jeszcze biała flaga.
Około 13:05 podbiegła matka z małych chłopcem (2-letnim Adasiem – red.) i powiedziała, że nie widzi reszty dzieci. Ratownik twierdził, że może gdzieś sobie poszły. Dokładnie użył słów: "Może poszły na miasto".
Co na to matka?
Od razu powiedziała, że zna swoje dzieci i same nigdzie daleko by sobie nie odeszły. Walczyła jak lwica, żeby zacząć ich szukać. Zamiast rozejrzeć się w wodzie, ratownik zarządził szukanie na plaży w Darlówku.
I wspólnie poszli ich szukać?
Tak. Zrobiło się małe zamieszanie, ludzie wyglądali znad parawanów i rozglądali się, czy gdzieś tych dzieci nie ma. Matka była coraz bardziej zdenerwowana. Wcześniej naprawdę dobrze się nimi zajmowała. Siedzieli bliżej wody niż my. Potem na moment odeszła, straciła maluchy z oczu i była przerażona.
Jak to się stało, że poszukiwania nagle przeniosły się z plaży w Darłówku do morza? To była inicjatywa ratownika?
Po około 40 minutach ktoś z plażowiczów wypatrzył ciało dziecka w wodzie. Wtedy bardzo wielu mężczyzn rzuciło się do pomocy. Mój mąż ruszył z nimi i stworzyli "łańcuch życia".
To było bardzo niebezpieczne, ale wzruszające, jak wszyscy chcieli pomóc. Wiał bardzo silny wiatr, a fale były tak duże, że ledwo mogli się utrzymać. Jeszcze następnego dnia mąż mówił, że wszystko go boli.
Foto: Plaża w Darłówku
Podobno trwało to dość długo, zanim udało się znaleźć pierwszego chłopca.
Gdy chłopiec był już reanimowany, lądował helikopter. Wtedy z daleka zrobiłam zdjęcie, więc mogę sprawdzić dokładnie. Była godzina 14:05, więc chociaż wydawało się, że to sekundy, faktycznie trwało to już ponad godzinę.
*Napisała pani wiadomość do Wirtualnej Polski, że obwinianie matki po tragedii w Darłówku jest skandaliczne. *
Do dziś mam przed oczami ten moment, gdy zaczął się prawdziwy koszmar. Z wody wyciągnięto pierwszego chłopca. Miał całe pozdzierane kolanka. Mama usiadła, płakała i patrzyła jak jej dziecko jest reanimowane. To było coś strasznego.
Winię ratowników, bo matka od razu mówiła, że dzieci na pewno nigdzie nie poszły. Powinno się spojrzeć na taflę wody, a ratownik ciągle szukał na plaży. Zmarnowano dużo czasu.
Mówi pani, że gdy dzieci weszły do wody, była jeszcze biała flaga. Ale pływały w miejscu, gdzie obowiązuje bezwzględny zakaz kąpieli.
Powiem panu szczerze, że ja nie pierwszy raz byłam w Darłówku. Tylko w tym roku to był mój trzeci raz. I dopiero po tragedii zwróciłam uwagę, że stoi tam jakiś znak. Sądzę, że nie tylko ja nie zwróciłam na niego wcześniej uwagi.
Gdyby stał blisko morza, byłby zauważalny, ale jest gdzieś z tyłu koło wydm. Sama nieraz się tam kąpałam, bo nie widziałam tego znaku.
No i oczywiście zastanawia mnie, gdzie przez ten cały czas był ojciec. Wydaje mi się, że gdy pierwszy chłopiec był reanimowany, ojciec był już obok, ale wcześniej go nie widziałam.
Foto: Plaża w Darłówku
Tą sprawą żyje bardzo wielu Polaków. Część osób wini ratowników, a inni ich bronią.
Gdy wydarzyła się tragedia, w następnych dniach zamiast jednego ratownika było już dwóch. Dodatkowo jeden co chwila przejeżdżał na skuterze, a jeszcze inny wypływał łódką.
Piękna mobilizacja, ale dopiero po tragedii. Wcześniej była tam tylko jedna osoba. Poza tym moim zdaniem czerwona flaga została wywieszona zbyt późno.
Oni znają się dużo lepiej niż zwykli ludzie. Zrywał się wiatr, a fale były coraz większe. Wszyscy powinni zostać poinformowani o zagrożeniu jeszcze wcześniej.
Zobacz także: Burza w małym miasteczku po tragedii w Darłówku. Mieszkańcy: "Oskarżanie matki jest obrzydliwe!"
Ratownicy podkreślają, że gdy proszą o wyjście z wody zbyt wcześnie, ludzie się buntują. Słyszą wtedy od wczasowiczów, że przyjechali na wakacje, żeby sobie popływać, a nie siedzieć na piasku.
Zgadzam się, że ludzie też są nieodpowiedzialni. Widziałam, jak o ten falochron rozbijały się wcześniej potężne fale. Dwoje dorosłych ludzi bawiło się przebiegając przez niego i ryzykując własnym życiem. Jedną z nich ta siła nawet przewróciła. To była skrajna bezmyślność!
Podobno nawet w momencie tragedii niektórzy ludzie skandalicznie się tam zachowywali. To prawda?
Gdy chłopiec był reanimowany, zjechało już wiele służb i zbiegł się tłum ludzi. Jeden z mężczyzn wyciągnął telefon i zaczął to nagrywać.
To zachowanie było obrzydliwe. Ktoś krzyknął: "Wypieprzcie mu ten telefon". Wtedy podszedł policjant ubrany po cywilnemu, zabrał mu telefon i skasował wszystkie te pliki.
ZOBACZ WIDEO: Dzień po tragedii w Darłówku. Ludzie na plaży rozmawiają tylko o tym
Po tej rozmowie Wirtualna Polska skontaktowała się z ratownikami z Darłówka. Nie chcą już oni jednak komentować całej sprawy i zaznaczają, że czekają na ustalenia śledczych i prokuratury.
Jak udało nam się dowiedzieć, to nie oni odpowiadają za ustawienie znaku o zakazie kąpieli. Jeżeli faktycznie stoi on w nieodpowiednim miejscu i większość turystów nie zauważa go wchodząc na plażę, powinien się tym zająć Urząd Miasta w Darłówku.
Sami ratownicy uważają, że dobrze wywiązali się ze swoich obowiązków, a każdy ich krok był zgodny z procedurami. Również to, że poszukiwania zaczęto na plaży, ponieważ matka chłopców nie umiała określić, czy zgubiła ich na lądzie, czy gdzieś w wodzie. Wcześniejsze rozmowy WP z ratownikami przeczytasz TUTAJ.
"To były wspaniałe dzieci"
Rodzina z Sulmierzyc spędzała urlop w Darłówku nad Bałtykiem. We wtorek 14 sierpnia matka Anna K. odeszła na moment od wody z dwuletnim Adasiem, a w tym czasie Kacpra (14 lat), Kamila (13 lat) i Zuzię (11 lat) porywały silne fale.
Na poszukiwania w morzu ruszyli ratownicy i wielu obecnych na miejscu turystów. Znaleźć udało się tylko najstarszego syna Kacpra, ale mimo szybkiej reanimacji, dziecko zmarło. Poszukiwania pozostałej dwójki trwały kilka dni. Ciała w wodzie znaleziono dopiero w sobotę.
- To były wspaniałe dzieci. Kochane i zaangażowane - mówi WP Beata Koprowska, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Sebastiana Fabiana Klonowicza w Sulmierzycach, gdzie uczyła się cała trójka. Więcej na ten temat TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl