Dariusz Bruncz: Niedziela+. Czy rząd PiS tym razem posłucha biskupów?
Trudno z jednej strony walczyć o ochronę niedzieli, uwydatniać jej religijny charakter i zbawczą moc dla życia religijnego, a jednocześnie sankcjonować "świątynny handel". To niby drobnostka, ale o ogromnej, wizerunkowej sile rażenia. Kto, jak nie Kościół, powinien dać przykład? Sprzedaż literatury religijnej, świętych obrazków, paciorków i plastikowych figurek Matki Bożej co do zasady niczym nie różni się od sprzedaży zestawów do grillowania. Przy lobbowaniu na rzecz projektu Niedziela+ wysłanie takiego sygnału byłoby wartością dodaną i z pewnością nie zaszkodziłoby interesom Kościoła.
Turystów przyjeżdżających do Polski zachwyca i dziwi wiele kwestii, w tym stosunkowo pełne kościoły w niedzielę (jak na katolicki kraj przystało) oraz otwarte sklepy i centra handlowe w niedziele (jak na katolicki kraj raczej nie przystało). Niemcy, które właśnie obchodzą 125. rocznicę wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę zapisanego w art. 140 konstytucji (Grundgesetz), są jednym z najbardziej zeświecczonych krajów w Europie, a mimo to wszelkie próby podważania istniejącego od Republiki Weimarskiej porządku, budzą solidarny sprzeciw Kościołów, związków zawodowych i partii politycznych. Nie inaczej jest w innych krajach "zgniłego liberalnego Zachodu". Polska jako samozwańcze przedmurze chrześcijaństwa jest właściwie ewenementem w chrześcijańskim świecie.
Dla chrześcijan niedziela to nie tylko dzień odpoczynku nawiązujący do porządku stworzenia, choć właściwie siódmym dniem tygodnia i odpoczynku jest sobota, co do dziś pielęgnują wyznawcy judaizmu i niektóre wyznania protestanckie jak Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. I dla chrześcijan, i dla Żydów niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, ale dla chrześcijan jest ona przede wszystkim pamiątką Zmartwychwstania Chrystusa, mini-Wielkanocą.
Centra handlowe jak świątynie
Interpretacji, kontekstów i symboli jest wiele, co nie zmienia faktu, że w kraju, w którym ponad 90 proc. obywateli to członkowie Kościoła rzymskokatolickiego mającego ogromny wpływ na życie publiczne, centra handlowe stały się alternatywnymi świątyniami, powszechnym sposobem spędzania wolnego czasu przez różne grupy społeczne, w tym rodziny. Nie wiem, ile racji jest w tezie Piotra Dudy, szefa Solidarności, że są to głównie "Apacze", a więc osoby bardziej oglądające niż kupujące, jednak niezaprzeczalnie centra handlowe w niedziele są pełne i kto wie, czy nie bardziej niż kościoły.
Aby ktoś mógł kupić kawę, karmę dla kota lub niezbędny przecież dla rodzinnego (s)pokoju telewizor, ktoś musi pracować – jedni robią to dobrowolnie, inni po prostu nie mają wyjścia. I jak słusznie stwierdził metropolita częstochowski, abp Wacław Depo, podczas Pielgrzymki Kobiet do Piekar Śląskich, najbardziej cierpią na tym kobiety. Nie trzeba być znawcą rynku pracy, aby wiedzieć, że to właśnie one pracują najczęściej przy kasach i w sektorze usługowym.
Kolejny nacisk na rządzących
Jasne poparcie Konferencji Episkopatu Polski (KEP) dla projektu przygotowanego przez NSZZ Solidarność jest kolejną próbą wywarcia nacisku na rządzących, którzy – bez względu na barwy polityczne, kalkując potencjalne straty dla budżetu i problemy na rynku pracy – zwlekają z działaniem, nawet jeśli ideowo z sympatią odnoszą się do niedzieli wolnej od handlu. Wsparcie Episkopatu dla związkowego projektu to dla Solidarności rzecz cenna, ale sprawa kryzysu uchodźczego pokazała, że nie zawsze rząd PiS liczy się z wypowiedziami prominentnych członków episkopatu czy całym kolegium biskupów.
Członkowie KEP co jakiś czas przypominają o szanowaniu niedzieli i mają do tego pełne prawo, a nawet obowiązek. W ferworze politycznych sporów i ideologicznych batalii, głos większościowego Kościoła w ważnych sprawach społecznych jest pomijany, niesłyszany, ale czasami w ogóle go nie ma. W temacie zakazu handlu w niedzielę biskupi wypowiadają się dość często, a głos ten jest potrzebny także tym, którzy do instytucji Kościoła podchodzą z wrogością.
Handel w niedzielę to nie tylko zagadnienie społeczne i ekonomiczne, ale też religijne i kulturowe – uwzględnienie tych i wielu innych kontekstów stwarza możliwość uczciwej debaty, której Kościół powinien być uczestnikiem, a nawet inicjatorem. Bez uwzględnienia szerokiego spektrum głosów, a więc społecznego dialogu, pozostaje krzyk różnych grup interesów, pokaz siły, co przy dość ubogiej kulturze politycznej w Polsce prowadzi do festiwalu autodestrukcji.
Czy to ma w ogóle sens?
W styczniu 2015 roku KEP wraz z Kościołami członkowskimi Polskiej Rady Ekumenicznej, zrzeszającej największe Kościoły nierzymskokatolickie w Polsce, przyjęły wspólny "Apel Kościołów w Polsce o poszanowanie i świętowanie niedzieli”. W tekście, oprócz refleksji religijnych, jest apel "do władz, by uczyniły wszystko w celu ochrony niedzieli, tak aby człowiek nie był traktowany jako narzędzie zysku i mógł przeżywać niedzielę zgodnie ze swoimi przekonaniami".
Zobacz także: Pierwsza Komunia, pierwszy kicz
Tutaj pojawia się pytanie, na ile język apeli i odezw biskupów w ogóle ma sens. Czy jest jakąkolwiek inspiracją dla społeczeństwa? Polska, mimo głębokiego zakorzenienia w kulturze chrześcijańskiej i ze szczególną estymą dla hierarchicznych autorytetów, staje się coraz bardziej krajem wyemancypowanym, w którym głos nadawany z góry na dół może w równym stopniu inspirować, co drażnić.
Wydaje się, że przekonanie ustawodawców, organizacji pracodawców, a przede wszystkim społeczeństwa do projektu wolnej niedzieli, wymaga nie tylko wspomnianego dialogu, ale też mądrej komunikacji i edukacji, rozumnego przekonania Polaków, że duchownym, hierarchom, związkom zawodowym i innym podmiotom wspierającym projekt Solidarności chodzi naprawdę o Sprawę, a nie jeszcze coś innego. Wymaga też współdziałania i rozmowy z środowiskami sceptycznymi wobec projektu – organizacjami pracodawców, które przestrzegają przed negatywnymi konsekwencjami zakazu w kraju, który wciąż jest na dorobku. Konfrontacja idei i konkretnych wyliczeń nie musi prowadzić do stagnacji i wrzucenia projektu do kosza, ale prowadzić może do kompromisu społecznego, którego Polacy wciąż się uczą.
Zakaz, ale nie dla sklepików z dewocjonaliami?
A propos projektu. Przewiduje on szereg słusznych wyjątków, oczywistych poniekąd, dotyczących służby publicznej, ale też proponuje wyjęcie spod zakazów… sklepików z dewocjonaliami, co zasadniczo osłabia jego etyczną wiarygodność, a także wiarygodność sojuszników (Kościoła/Kościołów). Trudno z jednej strony walczyć o ochronę niedzieli, uwydatniać jej religijny charakter i zbawczą moc dla życia religijnego, a jednocześnie sankcjonować "świątynny handel". To niby drobnostka, ale o ogromnej, wizerunkowej sile rażenia. Kto, jak nie Kościół, powinien dać przykład? Sprzedaż literatury religijnej, świętych obrazków, paciorków i plastikowych figurek Matki Bożej co do zasady niczym nie różni się od sprzedaży zestawów do grillowania. Przy lobbowaniu na rzecz projektu Niedziela+ wysłanie takiego sygnału byłoby wartością dodaną i z pewnością nie zaszkodziłoby interesom Kościoła.
I na koniec: nawet jeśli ustawa wejdzie w życie, załóżmy w wersji ortodoksyjnej proponowanej przez Solidarność (bez uwzględnienia propozycji OPZZ czy pracodawców), to z pewnością nie spowoduje, że ludzie zmagający się egzystencjalnymi pytaniami "kupić/nie kupić" przerzucą się na kontemplację wieczności i listów pasterskich. Z pewnością nie. Tym bardziej potrzebna jest mądra, nienarzucająca się i dialogiczna narracja przedstawicieli Kościołów, która będzie w stanie zachęcić pędzących konsumentów i wyrobników PKB do chwilowego chociaż zatrzymania.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie