Czy ktoś bawi się Polską? [OPINIA]

Zarówno Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński, definiując istotę konfliktu, odwołują się do kwestii wykraczających poza spory prawno-ustrojowe, a dotykają pytania o przyszłość Europy i przyszłość Polski w Europie - pisze Jerzy Marek Nowakowski w tekście dla Wirtualnej Polski.

Jarosław Kaczyński
Jarosław Kaczyński
Źródło zdjęć: © PAP | Pawe� Supernak
Jerzy Marek Nowakowski

14.01.2024 | aktual.: 14.01.2024 21:21

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Czy atak terrorystyczny Hamasu na Izrael byłby równie skuteczny, a izraelska odpowiedź na tę napaść równie kontrowersyjna w oczach świata, gdyby państwo żydowskie nie było rozdarte głębokim wewnętrznym konfliktem?

Czy Armenia poniosłaby tak druzgocącą klęskę w starciu z Azerbejdżanem? Czy by musiała przełknąć bez słowa czystkę etniczną w Górskim Karabachu, gdyby dwie połowy politycznej elity nie wyzywały się wzajemnie od zdrajców i agentów?

Czy wpływy Chińskiej Republiki Ludowej w rejonie Indo-Pacyfiku rosłyby równie szybko, gdyby USA u progu prezydentury Trumpa nie wypowiedziały układu o partnerstwie transpacyficznym wynegocjowanego przez administrację Obamy?

Na każde z tych pytań można odpowiedzieć podobnie: nie wiadomo, ale jest bardzo prawdopodobne, że scenariusz wydarzeń byłby korzystniejszy z punktu widzenia Izraela, Armenii czy USA gdyby społeczeństwa i elity polityczne tych krajów były mniej podzielone i skłócone wewnętrznie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Patrząc z perspektywy Warszawy na opisane wydarzenia możemy powiedzieć: no proszę, nic nadzwyczajnego się u nas nie dzieje. Ale możemy również potraktować to jako ponurą lekcję. W wypadku zagrożenia zewnętrznego konflikt wewnętrzny osłabia państwo tak bardzo, że nie jest w stanie wypracować jakiejkolwiek strategii radzenia sobie z zagrożeniami, zaś w zderzeniu z nimi odpowiada w sposób chaotyczny i nieskuteczny.

Z pozoru spór toczy się wokół rozwiązań prawnych

Polski dyskurs publiczny został zdominowany przez narastającą awanturę pomiędzy rządzącą większością a zwolennikami sprawującego rządy przez ostatnie osiem lat Prawa i Sprawiedliwości. Z pozoru spór toczy się wokół rozwiązań prawnych. W rzeczywistości jednak jest po prostu czystym starciem politycznym pomiędzy zwolennikami tradycyjnej liberalnej demokracji wciąż dominującej w większości państw Unii Europejskiej a formułą populistycznego suwerenizmu prezentowaną przez PiS.

Zarówno Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński, definiując istotę konfliktu, odwołują się do kwestii wykraczających poza spory prawno-ustrojowe, a dotykają pytania o przyszłość Europy i przyszłość Polski w Europie. Warto przy tym zauważyć, że nasi sojusznicy od USA po UE dość wyraźnie, na tyle, na ile pozwalają normy przyjęte w dyplomacji, stają po stronie obecnego rządu.

Nie chcę w tym miejscu zabierać się do analizy rozwiązań konstytucyjnych – niewątpliwie bezpieczniki zachowania równowagi władz w postaci sytemu sądowego oraz apolityczności urzędu prezydenckiego wmontowane w konstytucję z 1997 r. zostały dramatycznie osłabione. Teoretycznie kohabitacja nie powinna być problemem. W końcu jest ona normą w bardzo wielu państwach demokratycznych. Jednak taki system działa względnie sprawnie wtedy, gdy konflikt polityczny nie przybiera formy zimnej wojny domowej.

Skoro Polska jest "pod okupacją" obcej agentury

Spór pomiędzy rządzącą koalicją a PiS przybrał niestety tę drugą formę. Język, w którym oskarżenia o zdradę narodową, chęć "anihilacji" Polski czy reprezentowanie obcych interesów stają się podstawowym sposobem mówienia o politycznych przeciwnikach, usprawiedliwia przecież wszystko. Skoro Polska jest "pod okupacją" obcej agentury, to można - a wręcz należy - organizować partyzantkę, rozbijać wszelkie instytucje tego obcego państwa i nawoływać do buntu. Odgrzewamy wszystkie kalki historyczne: Targowicy, powstańców, żołnierzy wyklętych. A przy okazji podważamy sojusze, które gwarantują Polsce bezpieczeństwo i dobrobyt.

Powtarzałem, także na łamach WP, że polityka zagraniczna jest obecnie najważniejszym zadaniem naszych elit. Z jednej strony stoimy przed epokową szansą, jakiej nie mieliśmy od XVII wieku, by doprowadzić do trwałego wyeliminowania Rosji z polityki europejskiej. Z drugiej w razie bardzo prawdopodobnej klęski Ukrainy grozi nam znalezienie się w roli państwa frontowego globalnej konfrontacji. Na dodatek trwa debata o reformie i przebudowie Unii Europejskiej, w której w zasadzie nie uczestniczymy.

Donald Trump zapowiada w kampanii prawyborczej w USA, że będzie dążył do ograniczenia roli NATO, a w samym Sojuszu trwa dyskusja o jego przyszłej roli i ewentualnym rozszerzeniu obszaru odpowiedzialności NATO. Polski w tej dyskusji także nie ma. Mało?

To dopiszmy jeszcze mocarstwowe ambicje Indii, z którymi mamy relacje bodaj najgorsze od 1989 r., Polska jest kompletnie nieobecna w Afryce, która w perspektywie kilkunastu lat stanie się kluczowym obszarem rywalizacji mocarstw. W konflikcie na Bliskim Wschodzie także nas nie widać.

Nie na długo

Osiem lat rządów PiS zepchnęło Polskę na margines polityki międzynarodowej, z którego na chwilę wydobył nas w 2022 r. Putin, napadając na Ukrainę. Wspaniała i empatyczna postawa polskiego społeczeństwa i rządowe wsparcie dla Ukrainy plus realia geograficzne reanimowały Polskę jako poważnego uczestnika dialogu międzynarodowego. Nie na długo.

Kampania wyborcza uruchomiła i w tym kierunku mechanizmy autodestrukcji. Awantury o zboże, niemądre wypowiedzi ówczesnego premiera o zaprzestaniu pomocy, potem blokada transportowa granicy – wszystko to razem sprawiło, że zarówno nasze relacje z Ukrainą, jak postrzeganie Polski jako niezawodnego przyjaciela Ukrainy zostały bardzo mocno nadszarpnięte.

Wybory 15 października i to nie tylko ich wynik, ale niezwykle wysoka frekwencja, zostały odebrane za granicą jako prognoza powrotu Polski do grona państw przewidywalnych i współuczestniczących w budowaniu nowej mapy geopolitycznej świata i Europy. Niestety zarówno dwumiesięczna pauza zafundowana nam po wyborach przez prezydenta RP, jak wojna polityczna tocząca się od połowy grudnia rujnują nie tylko wizerunek Polski, ale nadzieję na to, że Polska wróci do grona partnerów, z którymi rozmawia się o przyszłości.

W ostatnich dniach szanowana i obiektywna France 24 (chciałbym, aby polska telewizja publiczna wytworzyła taki kanał informacyjny) mówi o kryzysie konstytucyjnym w Polsce, nie oszczędzając obu stron sporu. "Financial Times" publikuje duży tekst "Polish opposition takes to streets against Donald Tusk", większość mediów zachodnich zaczyna opisywać Polskę w tonie takim, jak niedawno pisano o Izraelu, kiedy setki tysięcy ludzi protestowało przeciwko zamachowi rządu na sądy.

Kiedy zastanawiam się nad przyczyną tak brutalnego kryzysu politycznego, to nie podzielam przekonania większości publicystów twierdzących, iż PiS nie chce pogodzić się z utratą władzy. Obawiam się, że jednym z głównych powodów podgrzewania sporu jest przekonanie Jarosława Kaczyńskiego, że należy uniemożliwić rządowi prowadzenie aktywnej polityki zagranicznej.

Nie wykluczam, że antyeuropejskie i antyzachodnie obsesje lidera opozycji są autentyczne. I że podobnie jak Władimir Putin czeka on na dzień powrotu Trumpa do władzy w Waszyngtonie. A pogłębianie europejskiej integracji i wejście Ukrainy do Unii Europejskiej są dla niego czarnym scenariuszem.

Klucz do rozwiązania kryzysu, przybierającego formę permanentną, ma w ręku prezydent RP. Czy zechce go użyć? Na razie niewiele na to wskazuje. Niestety.

Dla Wirtualnej Polski Jerzy Marek Nowakowski

Źródło artykułu:WP Opinie
polskakonstytucjapis
Wybrane dla Ciebie