PolskaCzerwone maki i białe plamy

Czerwone maki i białe plamy

„Katyń” to był dopiero początek. Narodowa lekcja historii na ekranie trwa w najlepsze. Nic dziwnego. Państwo zamawia towar, to go dostaje.

10.03.2008 | aktual.: 10.03.2008 13:11

Od 24 stycznia do połowy lutego w Bieszczadach trwały zdjęcia - do filmu o Eugenii Ginzburg, rosyjskiej pisarce i dysydentce, która spędziła długie lata w Gułagu. Pod koniec lutego w Warszawie Ryszard Bugajski zaczął kręcić „Generała Nila”, na lato tego roku planowany jest natomiast start „1944: Warszawa” – wysokobudżetowej (mówi się o 40 milionach złotych) produkcji o powstaniu warszawskim. A to tylko początek zalewu filmów historycznych, które w ciągu roku–dwóch lat trafią na polskie ekrany. Film o powstaniu z 1944 roku zamierza zrealizować też Dariusz Gajewski, natomiast o amerykańskim pilocie walczącym w wojnie z bolszewikami – polski operator pracujący w Stanach Andrzej Bartkowiak. Ba, historią zajął się nawet komercyjny TVN. W wiosennej ramówce pokaże fabularyzowany serial dokumentalny o PRL‑owskim szpiegu Marianie Zacharskim. Planuje też serial o generale Sikorskim. W telewizji publicznej produkcje historyczne są nie tylko częścią planu, ale wręcz priorytetem. Sporą część budżetu Agencji Filmowej TVP
(360 milionów złotych!) pochłoną więc niebawem wydatki na kostiumy z epok, mundury i wojenne scenografie. – W planach są fabuły, koprodukcje - i seriale. Na początek dwa – „Cichociemni”, o legendarnych spadochroniarzach, i „Żołnierze wyklęci”, o AK‑owcach-, którzy nie złożyli broni po wojnie, a ostatni z nich dotrwali aż do 1963 roku – wylicza szef Agencji Sławomir Jóźwik. – Marzą nam się też biografie wielkich Polaków – dodaje.

Zryw poPiSowy

Takiego zapału do filmowego rozliczania się z historią nie było w polskim kinie od lat. W momencie, w którym teoretycznie filmy o PRL i wojnie powinny były posypać się lawinowo, czyli po 1989 roku, twórcy odwrócili się w stronę komercji, rozpaczliwie próbując konkurować z amerykańskimi produkcjami, które zalały rynek. Zamiast wojskowych i agentów przez ekrany przetaczały się tabuny – w założeniu zabawnych – półgłówków z „Killerów” czy „Superprodukcji”. Wyniki oglądalności tych filmów (pierwszy zgromadził 2,2 miliona widzów, drugi niemal 300 tysięcy) dawały jasny znak, że i publiczność nad patos oraz powagę zaczęła przedkładać choćby kiepską, ale rozrywkę. Najsromotniej chyba przekonał się o tym w 1992 roku właśnie twórca powyższych tytułów Juliusz Machulski, kiedy kręcony z nadziejami na kasowy przebój „Szwadron” (powstanie styczniowe z perspektywy Rosjanina) poniósł klęskę – obejrzało go... 16 tysięcy widzów. Zresztą patrząc na czołówki współczesnych- box‑office’ów, w których swoje stałe miejsca mają tylko
komedie- romantyczne i hollywoodzkie block-bustery, nie wydaje się, by to gust widowni nagle się zmienił. Zmieniła się natomiast- polityczna atmosfera. Na korzyść produkcji historycznych. – Do 1989 roku zamykała nam usta cenzura, a po 1989 – SLD. Przekonałem się o tym osobiście, kiedy- przyszedłem do lewicowej wtedy TVP z pomysłem fabularno‑dokumentalnego cyklu „Waga i miecz”. To miała być historia PRL opowiedziana poprzez polityczne i kryminalne procesy sądowe. Dowiedziałem się, że „nie ma sensu tkwić w przeszłości, że trzeba iść do przodu-”. Sytuacja zaczęła się zmieniać, dopiero gdy powstał- IPN – opowiada Ryszard- Bugajski, który właśnie zaczął kręcić „Generała Nila”.

Kiedy wybory wygrało PiS, przychylność władz dla historycznej produkcji filmowej jeszcze wzrosła. Ale nie dla wszystkich tematów.

Jedwabne nie, Jan Paweł II tak

– Próbowałem niedawno zrobić fabułę o pogromie kieleckim, a Władysław Pasikowski o Jedwabnem – tłumaczy Bugajski. Były gotowe scenariusze, tytuły, lecz filmów nie udało się zrealizować. PiS wprowadziło przecież do kodeksu karnego nowe przestępstwo: pomówienia narodu polskiego o zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie – dodaje.

– W polskim kinie nie ma tematów tabu. Żyjemy na szczęście w innych czasach – twierdzi najwyraźniej nieświadoma sytuacji Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, najważniejszej instytucji zajmującej się produkcją rodzimego kina. Odorowicz ma za to świadomość dużego zainteresowania filmowców historią. PISF ogłasza nawet regularnie konkursy- na scenariusze filmów historycznych. – Ogłaszamy jeden do dwóch konkursów rocznie. Projektów filmów o tej tematyce napływa natomiast znacznie więcej. Rocznie od siedmiu do dziesięciu propozycji – mówi.

Skąd ten nagły boom? – Państwo daje pieniądze na dany towar, to tego towaru się dostarcza – wyjaśnia reżyser Kazimierz Kutz. Agnieszka Odorowicz od upolitycznienia oczywiście się odcina, tłumacząc zainteresowanie historią... Janem Pawłem II. – Miliony ludzi na świecie uświadomiły sobie złożoność najnowszych dziejów Polski, kiedy pojawił się w Watykanie Jan Paweł II – twierdzi.

– To nie chodzi tylko o politykę – tłumaczy z kolei „Przekrojowi” twórca młodego pokolenia Michał Rogalski. W czerwcu rusza ze zdjęciami do „Ostatniej akcji”, filmu o AK‑owcach, którzy zamierzają odbudować po latach podziemną organizację. W zanadrzu ma też scenariusz „Letniego przesilenia”, którego akcja rozgrywa się w 1943 roku. – Mitycznymi opowieściami o wojnie, jak pewnie wielu, przesiąkłem jeszcze w dzieciństwie – opowiada. – Wychowałem się w rodzinie, w której do kołyski śpiewało się „Czerwone maki na Monte Cassino”, a dziadkowie opowiadali o swoim życiu tak, jakby poza sześcioma latami wojny nic się nie wydarzyło.

Na fali łatwiej

Wyssana z mlekiem matki czy będąca efektem zwykłego koniunkturalizmu gwałtowna miłość do historii nie jest pierwszą zbiorową fascynacją polskich filmowców. Falę kina historycznego poprzedziły komedie romantyczne, jeszcze wcześniej lektury szkolne oraz rodzime superprodukcje. Można wręcz odnieść wrażenie, że polscy twórcy lubią prace na zadany temat. Łatwiej przecież płynąć z falą niż pod prąd. Wszystko jednak wskazuje na to, że ta fala może powalić widzów. A oni niekoniecznie będą tym zachwyceni. Do tej pory eksploatowało się dany gatunek na potęgę dopiero wtedy, gdy jeden czy dwa pierwsze wypuszczone na rynek tytuły odniosły sukces. Dziś mamy oczywiście „Katyń”, lecz chyba nikt nie ma wątpliwości, że film Wajdy wielu obejrzało z obowiązku. Czy widzowie po piątej lub szóstej w jednym roku produkcji o wojnie albo teczkach wciąż będą czuli ów obowiązek wpisania się na kinową listę obecności? Obawiam się, że przy drugiej bądź trzeciej wybiorą wagary.

Karolina Pasternak

Najbliższe polskie filmy historyczne:

„Wichry Kołymy” – koprodukcja z Emily Watson (na zdjęciu) w roli żydowskiej dysydentki. W realizację weszła firma Yeti Films mająca w dorobku „Straż nocną” Greenawaya

„Generał Nil” – pierwsza od 13 lat fabuła Ryszarda Bugajskiego. Dystrybutor sugerował mu, by skupił się na scenach torturowania generała Nila, bo „to dziś widza kręci najbardziej”

„1944: Warszawa” – pierwszy ze zwycięskich projektów z konkursu na film o powstaniu warszawskim autorstwa debiutantów Krzysztofa Steckiego i Tomasza Zatwarnickiego

„Ostatnia niedziela” Powstanie 1944 oczami wyobraźni Dariusza Gajewskiego 
i Przemysława Nowakowskiego. Drugi zwycięski scenariusz z konkursu PISF

„Things to Die For” Koprodukcja o Merianie Cooperze, producencie hollywoodzkich westernów i uczestniku wojny polsko-bolszewickiej

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)