Czego polskie MON może się nauczyć od Ukrainy? Całkiem sporo
Ukraińcy znakomicie prowadzą działania informacyjne i propagandowe. W dalekim polu zostawili Rosjan, którzy zachowują się jak dzieci we mgle. Warto obserwować działania Kijowa w tej sferze. MON pod przewodnictwem ministra Mariusza Błaszczaka może się wiele nauczyć. Także pod względem przejrzystości działań w najtrudniejszych chwilach.
Polskie Ministerstwo Obrony Narodowej od lat jest krytykowane przez specjalistów ds. obronności za brak jawności w prowadzeniu postępowań. MON utajnił nawet informacje o planach, odpowiadając jedynie, że dany program jest nadal brany pod uwagę, albo nadal znajduje się w Planie Modernizacji Technicznej. Nic więcej. Obywatele nie mają pojęcia, na co wydawane są pieniądze z podatków.
Pytania dotyczące specyfikacji wyposażenia są zbywane, jako dotyczące niejawnych spraw. Nie wolno zdradzić nawet cen. "Koszt jednego śmigłowca wraz z wyposażeniem, w roku dostawy, wyniósł ok. 75 mln złotych netto. W skład pakietu logistycznego wchodzi zapas części zamiennych i eksploatacyjnych oraz sprzęt na potrzeby obsługi naziemnej śmigłowców, a pakiet szkoleniowy obejmuje kompleksowe szkolenie pilotów i personelu technicznego. Z uwagi na fakt, że szczegóły i kwoty dotyczące ww. pakietów stanowią niejawne części umowy podlegające ustawowej ochronie, nie ma możliwości podania szczegółowych informacji w przedmiotowym zakresie" - tak Centrum Operacyjne MON odpowiedziało na pytanie o cenę wyposażenia, które ma zostać zamontowane na śmigłowcach S-70i Black Hawk.
Czy takie działanie polskich władz ma sens w obliczu zagrożenia wojną? Ukraińskie doświadczenia udowadniają, że całkowicie nie. Czym innym bowiem jest znajomość nazwy sprzętu i jego cena, a czym innym wiedza, jak dane wyposażenie działa. Obywatela interesuje cena, za jaką rząd kupił sprzęt - chce wiedzieć, co dzieje się z pieniędzmi z podatków. I to powinno być priorytetem dla władz. Rozumieją to Ukraińcy, i to nawet w czasie, w którym muszą mierzyć się z rosyjską agresją.
Przejrzystość
Polski obywatel nie dowie się nawet, jaki system ostrzegający o napromieniowaniu wiązką lasera będzie posiadał polski śmigłowiec. Nie wspominając o cenie. Ukraińcy rozumieją, że obywatel zasługuje na klarowność. Rozumieją także, że Rosjanie nie dowiedzą się w magiczny sposób, jak taki system zneutralizować, znając jego nazwę czy cenę.
Nawet przy tak małym postępowaniu, jak modernizacja trzech śmigłowców szturmowych Mi-24, ukraiński obywatel dowiedział się, jakie silniki zostały zastosowane. Władze zadbały o transparentność i upubliczniły informacje o zamontowaniu nowych systemów nawigacji i radiostacji Honeywell KHF-1050.
Ogłoszono także, że system kierowania ogniem został uzupełniony o wskaźnik Barier-W. Systemy samoobrony zostały wzbogacone o promiennik podczerwieni Adros KT-01 AWE i rozpraszacze gazów wylotowych oraz system wyrzutni flar zakłócających. Ukraińcy poznali również ceny zamontowanego wyposażenia. Czy to spowodowało, że Rosjanie wygrali w kilkanaście godzin? Nie. Jeszcze kilka lat temu polskie instytucje działały podobnie przejrzyście. W 2014 roku 1. Baza Logistyczna rozpisała przetarg na zakup pulpitu sterującego do systemu Adros KT-01 AWE, jaki jest na wyposażeniu polskich śmigłowców Mi-24 i W-3, za 37 398,37 złotych netto. Dziś trudno byłoby taką informację uzyskać.
Świetna komunikacja
Ukraińscy oficerowie prasowi działają wręcz wzorcowo, dostosowując kanały odbioru do współczesnych wymagań. Liczba pojawiających się memów, grafik na najwyższym poziomie, filmów, zarówno brutalnych, jak i prześmiewczych, jest ogromna. Wiralowo roznoszą się z prędkością błyskawicy.
Film instruktażowy z TikToka, pokazujący jak odpalić transporter BTR, z każdą godziną ogląda kilkanaście tysięcy ludzi. Przepis na "drinka" z acetonem i styropianem zdobywa tysiące fanów. O ilości grafik, memów, koszulek z hasłem "Idi na...", nie ma co wspominać. Sentencja ta stała się symbolem oporu przeciwko rosyjskiej inwazji.
Pokazywanie sposobów walki z okupantem z lekkim przymrużeniem oka pozwala nie tylko szybko nauczyć się i zapamiętać, jak powinno się postępować, ale także rozładowuje stres i napięcie. Buduje pewność siebie i ośmiesza przeciwnika.
Nie są to siermiężne grafiki, wykonane w paincie w stylu lat 90., jakie często wrzucają polskie jednostki wojskowe. To jest komunikacja na najwyższym poziomie. W Polsce podobną znajomością social media mogą się pochwalić jedynie Wojska Obrony Terytorialnej i Agencja Mienia Wojskowego.
Co poprawić w Polsce? W 2008 roku odbył się ostatni pobór do zasadniczej służby wojskowej. Od tego momentu następuje uzawodowienie Sił Zbrojnych RP. Nie postępuje tak, jakby oczekiwali sztabowcy i politycy. Wciąż wolnych jest kilkanaście tysięcy etatów wśród szeregowych. Brakuje około trzech tysięcy podporuczników i poruczników po szkołach wojskowych. Armia nie potrafi przeprowadzić skoordynowanej akcji promocyjnej. Nie jest też konkurencyjna na rynku pracy.
Nowa Ustawa o obronie Ojczyzny zakłada, że zlikwidowane zostaną Wojskowe Sztaby Wojewódzkie i Wojskowe Komendy Uzupełnień, a na ich miejsce powstaną centra rekrutacji. Będą miały za zadanie rekrutować nowych żołnierzy. Mają działać podobnie, jak podobne jednostki w armii amerykańskiej.
Niestety istnieje obawa, że w przypadku polskich odpowiedników, rekruterzy oprą się na bogo-ojczyźnianej retoryce, która jest bliska politykom Prawa i Sprawiedliwości. Wątpliwe, aby przyciągnęło to wielu kandydatów. Samym patriotyzmem nie podwoi się stanu Sił Zbrojnych.
Zwłaszcza, że Polska znajduje się w kryzysie demograficznym i z każdym rokiem będzie się on pogłębiał. Obecnie rodzi się nad Wisłą około 400 tys. dzieci rocznie. Z tego połowa to mężczyźni, którzy znacznie częściej wiążą swoją przyszłość z armią. Ilu z nich wstąpi do armii? Zapewne niewielu. Ministerstwo Obrony Narodowej powinno bliżej się przyjrzeć, jak wygląda polityka informacyjna i komunikacja marketingowa ukraińskich sił zbrojnych. Można się bardzo wiele nauczyć.