"To oczywiste, że rodziny internowanych miały nieporównywalnie gorzej, ale i dla nas to był bardzo trudny czas"
"Nawet nie wiedziałam, co to jest stan wojenny. Pamiętam, że było zimno. Spałam tego dnia dłużej, bo przecież niedziela. I kiedy zeszłam do kuchni na śniadanie, mama z gosposią siedziały przy włączonym radiu. Z głośnika rozlegał się głos mojego ojca. W pewnym momencie mama powiedziała: 'Wojna jest...'. A ja sobie jeszcze zaśpiewałam pod nosem: 'Tera je wojna / Kto handluje ten żyje...'. Bo wiedziałam, że moja mama zawsze lubi dramatyzować. Potem okazało się, że telefon jest wyłączony i z nikim nie można się skontaktować, a ojca nie ma w domu. Żarty się skończyły" - tak w "Towarzyszce Panience" Monika Jaruzelska opisuje swoje przeżycia z 13 grudnia.
Zdradza, że ojca przez cały czas stanu wojennego nie było w domu. Miał swój pokój w Urzędzie Rady Ministrów i tylko od czasu do czasu przyjeżdżał jego adiutant po świeże koszule. "Czułam ogromne napięcie polityczne. Źle to emocjonalnie znosiła mama. Ja też nie wiedziałam tak naprawdę, co się dzieje. Pod domem postawiony został skot, żołnierze grzali się przy koksowniku, gdzieś tam dalej przejeżdżały ulicami czołgi i panował ostry mróz - kadry niczym z filmu wojennego. Jedyne, co tak bardziej do mnie docierało, to informacja, że szkoły są pozamykane. To oczywiste, że rodziny internowanych miały nieporównywalnie gorzej, ale i dla nas to był bardzo trudny czas. Dochodziło do spięć z mamą. Nikt się emocjonalnie mną wtedy nie zajął. Nikt nie pomyślał, żeby mnie jakoś uspokoić, pomóc znaleźć się w tym wszystkim - cokolwiek wytłumaczyć. Obie byłyśmy zagubione i podenerwowane" - wyznaje.
Ojciec po raz pierwszy zadzwonił do niej 16 grudnia. Powiedział wtedy zmienionym głosem: "Moniczko, stało się coś strasznego, stała się wielka tragedia...". Chodziło o górników zabitych w kopalni Wujek. "Wtedy dotarła do mnie w pełni groza sytuacji i świadomość jego odpowiedzialności za wszystko. Nogi się pode mną ugięły. Już wiedziałam, że ta tragedia zaciąży na całej naszej rodzinie być może na zawsze" - stwierdza.
Niedawno oglądałam z synem ostatnią część Harry'ego Pottera. W tym filmie panuje atmosfera podobna do zimy 1982 r.: cały czas ciemno, wszystko zamrożone, depresyjne, bez odpowiedzi na pytanie: co dalej? Całkowity brak nadziei, kiedy nad światem rozciąga się cień Voldemorta. Wtedy to był cień WRON-y. Miałam tej zimy '82 poczucie dojmującej samotności" - opisuje.