"Nie wierzę, że historia sprawiedliwie go oceni"
W swojej książce Jaruzelska podkreśla, że nie miała na decyzje ojca żadnego wpływu, a jego argumenty przekonują ją dziś bardziej niż kiedyś. Czym był dla niej stan wojenny? "Był rodzajem koniecznej wtedy hibernacji, łącznie ze wszystkimi jej skutkami" - mówi. I opisuje swoje "internowanie", kiedy po maturze, którą zdała z kiepskimi wynikami, zrobiła sobie rok przerwy przed studiami: "Zostałam sama w domu. To był czas ogromnej samotności... Czułam, że zamknięto mnie w świecie czterech ścian, z którego nigdy się nie wydostanę. Przyjaciele już studiowali i siłą rzeczy oddalili się ode mnie. Sprawa przybrała w pewnym momencie bardzo dramatyczny wymiar, ale to wspomnienie nadaje się już na inną książkę". "Przez ten rok mojego 'internowania' studia stały się najważniejszym celem w życiu" - podsumowuje.
"Nie lubię 'gdybania', pisania alternatywnych scenariuszy. Choć, oczywiście, zastanawiałam się nad tym, co by się stało z nami, z moją rodziną, gdyby ojciec podał się do dymisji 12 grudnia 1981 r. Czy to byłoby lepsze dla Polski? Kto wtedy przejąłby władzę? Twardogłowy nurt w PZPR? A może kraj by się rozpadł i Rosjanie rzeczywiście by weszli? W obu przypadkach ofiar byłoby nieporównywalnie więcej. Czy wtedy ojciec byłby uznany za bohatera, czy za tchórza? Nigdy nie osądzałam jego decyzji. Byłoby to groteskowe. Nie miałam ochoty na to, by zostać Pawką Morozowem. Najchętniej byłabym obrońcą ojca, ale rodzina w tej roli nie wypada wiarygodnie. Nie wierzę też, że 'historia sprawiedliwie go oceni', jak często słyszę. Już zawsze na temat konieczności wprowadzenia stanu wojennego zdania będą podzielone" - przytacza wywiad, jakiego udzieliła w 30. rocznicę stanu wojennego miesięcznikowi "Pani".
"Dla mnie gdyby ojciec nie wziął wtedy na siebie odpowiedzialności, byłby dezerterem. Ale nie stawałby dzisiaj przed sądem" - podkreśla. I dodaje, że nie chce nie już więcej wracać do tego tematu.