Codzienna dawka koszmaru. Czy naprawdę nic już nie porusza?
Gaz bojowy, najprawdopodobniej sarin, zabił przynajmniej 70 osób w miejscowości Chan Szejchun w północno-zachodniej Syrii. Wśród ofiar jest wiele dzieci. Tu kończy się informacja, a zaczynają domysły. Brak rzetelnych relacji i manipulacje w połączeniu z natłokiem bombardujących nas koszmarów powodują, że tragedia co najwyżej wywoła chwilowe wzburzenie. Niektórzy wzruszą ramionami.
05.04.2017 | aktual.: 06.04.2017 13:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Syryjska opozycja oskarża armię prezydenta Baszara al-Asada o użycie broni chemicznej przeciwko ludności cywilnej. Później samoloty miały jeszcze zbombardować szpital, w którym udzielano pomocy rannym, aby zatrzeć wszelkie ślady. Atak jest zapowiedzią zbliżającej się ofensywy przeciwko zbuntowanej prowincji Idlib.
Rebelianci uważają, że Damaszek nie wywiązał się z międzynarodowych umów, zgodnie z którymi już latem 2014 r. miał oddać całe zapasy broni chemicznej. Rok wcześniej w ataku gazowym na przedmieściu Damaszku zginęły setki cywilów, a prezydent Barack Obama zagroził nawet interwencją zbrojną. Rosjanie pomogli Asadowi znaleźć wyjście z sytuacji, a Amerykanie nie zaatakowali. Zdaniem opozycjonistów, reżim zachował ok. 20 proc. arsenału toksycznych chemikaliów.
Z perspektywy Damaszku i Moskwy tragedia w Chan Szejchun wygląda zupełnie inaczej. Rosjanie poinformowali, że w czasie ataku ich samolotów nie było w okolicy, a maszyny wojsk Asada prawdopodobnie zbombardowały rebeliancki magazyn broni, w którym mogły być przechowywane gazy bojowe.
Składy i fabryki broni chemicznej wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk i wiele stron konfliktu używało już substancji toksycznych. W tym wypadku trująca chmura mogła zostać uwolniona podczas wybuchu i zabić cywilów. W takim przypadku odpowiedzialność spada na rebeliantów.
Kompletna bezradność
W Nowym Jorku zbierze się Rada Bezpieczeństwa ONZ, żeby omówić atak, ale nie należy oczekiwać niespodzianek. Amerykanie i Brytyjczycy zapewne oskarżą Damaszek, Chińczycy zachowają spokój i potraktują sprawę z rezerwą, a Rosjanie obwinią opozycję i zawetują zbyt, ich zdaniem, ostrą rezolucję. Sprawa znowu rozejdzie się po kościach.
W 1995 r. NATO zareagowało na masakrę na targu w Sarajewie kampanią nalotów, które osłabiły siły serbskie, wzmocniły pozycję wojsk ONZ i pomogły w ostatecznym zakończeniu wojny w Bośni i Hercegowinie. Co powoduje, że niespełna ćwierć wieku później na większe koszmary reagujemy wzruszeniem ramionami?
Na początku syryjskiej wojny domowej w 2011 r. można jeszcze było twierdzić, że jest to odległy konflikt, który nas nie dotyka. To była ułuda, którą kolejne lata brutalnie obnażyły. Fale uchodźców pokazały, że ta wojna dotyczy nas wszystkich. Wpływa na decyzje polityczne Europejczyków i zmienia świat, w którym żyjemy.
Patrząc na doświadczenia z przeszłości możemy szacować konsekwencje. Wojny na Bałkanach pod koniec ubiegłego wieku również wywołały fale uchodźców. Wśród nich było wielu muzułmanów. Część uchodźców po zakończeniu wojny wróciła do domów. Inni pozostali mniej lub bardziej integrując się z lokalnymi społecznościami. W kilku europejskich miastach do dziś działają powstałe wtedy gangi i grupy przestępcze.
„Byle tragedia” już nie wzrusza
Z czasem staliśmy się mniej wrażliwi. Wychudzeni Bośniacy za drutami kolczastymi przypominali ofiary nazistowskich obozów koncentracyjnych. W erze przedinternetowej telewizje i gazety dawkowały koszmary, uwypuklając tragedie.
Teraz niemal każde, podłączone do internetu urządzenie z ekranem może być źródłem potworności. Zdjęcia martwych dzieci czy wysadzających się w powietrze samobójców są na wyciągnięcie ręki. Nie ma miejsca na domysły, a człowiek, który je publikuje, stara się przebić konkurencję. Wszystko jest szybkie, wyraźne i dosłowne. Na przykład drony w wysokiej rozdzielczości pokazują pola bitew w estetyce gier komputerowych. Aż trudno uwierzyć, że tam naprawdę giną ludzie.
Nigdy też nie wiadomo, czy możemy zaufać własnym oczom. Obrazy wielokrotnie są zmanipulowane. Pokazują tylko to, co chciał pokazać kamerzysta lub człowiek, który nagranie rozpowszechnił. Zazwyczaj na miejscu nie ma nikogo, kto nie jest w taki czy inny sposób zaangażowany w konflikt i nie chce wpłynąć na przekaz.
W rezultacie stajemy się coraz mniej wrażliwi. Oczywiście nie wszyscy i nie zawsze. Wolontariusze ze wszystkich zakątków Europy pomagali ratować życie uchodźców u wybrzeży greckich wysp. Polacy potrafią zmobilizować się i wesprzeć rodaków w potrzebie lub ofiary katastrof w najdalszych zakątkach świata. Jednak to są sytuacje wyjątkowe i jednorazowe.
O kilka chwil naszej uwagi konkurują ofiary wojen, celebryci, cierpiące zwierzęta, politycy i sprzedawcy wszystkiego. Zanim wejdziemy na popularny kanał z filmami nagranymi na polach bitew, obejrzymy reklamy kawy skierowane do weteranów. Później zajmiemy się drzewami padającymi w sąsiednim parku, żeby za chwilę ekscytować się wakacjami dziewczyny piłkarza.
Kolejne kryzysy i tragedie konkurują o uwagę i pieniądze. Podkreśla to UNHCR, czyli agencja ONZ odpowiedzialna za pomaganie uchodźcom. W rezultacie ofiarom Chan Szejchun poświęcimy zaledwie kilka chwil i nikt nie podejmie decyzji, które realnie mogłyby zapobiec następnym takim tragediom, nawet jeżeli jest to w naszym interesie.
Jarosław Kociszewski dla WP Opinie