Co czeka Koreę Płd. po impeachmencie prezydent Park? Dr Nicolas Levi nie wyklucza nawet samobójstwa. "W tym kraju osoby w centrum danego skandalu często podejmują skrajne decyzje"
Wszystko zaczęło się pod koniec października, gdy na jaw wyszło, że stroniąca od mediów prezydent Park Geun Hie ma w swoim otoczeniu "szamankę", która pomaga podejmować jej kluczowe decyzje. Tłem afery jest władza, dostęp do tajnych informacji i gigantyczne pieniądze. Skandal wywołał olbrzymie poruszenie społeczeństwa, które zorganizowało największe społeczne protesty w historii kraju. Prezydent Park właśnie została odsunięta od władzy przez parlament. Jeśli impeachment zostanie potwierdzony przez Trybunał Konstytucyjny, prawdopodobnie usłyszy kryminalne zarzuty.
Azjatyckie media nazywały ją "szamanką", "kobiecym Rasputinem". Okazało się, Choi Soon Sil, córka kontrowersyjnego pastora, miała olbrzymi wpływ na decyzje prezydent. Do dziś Koreańczycy zadają sobie pytanie, kto tak naprawdę rządził Koreą Południową w ostatnich latach. - Zaskakuje skala wpływów i dostęp Choi do najważniejszych państwowych dokumentów. Musiało być w to zamieszanych dużo więcej osób. Winne są całe instytucje, które dopuszczały do takiej sytuacji - sądzi dr Nicolas Levi, ekspert ds. Półwyspu Koreańskiego z Centrum Studiów Polska-Azja (CSPA).
Dodatkowego kolorytu sprawie dodaje fakt, że prezydent Park stroniła od mediów i sfery publicznej do tego stopnia, że po przejęciu władzy w 2012 roku do momentu wybuchu skandalu zwołała zaledwie kilka konferencji prasowych. I najczęściej polegały one na wygłaszaniu przemówień bez możliwości zadawania pytań, a nawet jeśli już na nie odpowiadała, to dziennikarze mieli obowiązek wysłania ich wcześniej do kancelarii.
To była tajemnicza prezydentura, polityczni adwersarze od zawsze podnosili, że metody sprawowania władzy i komunikacji Park ze społeczeństwem są iście "cesarskie". Gdy okazało się, że w otoczeniu jej otoczeniu kręciła się prawdziwa szara eminencja, skandal uderzył w nią ze zdwojoną siłą.
Wielopokoleniowe powiązania
Znajdująca się w samym centrum skandalu Choi Soon Sil, nigdy nie była oficjalnie związana z polityką. Nie należała do żadnej partii, nie wywodziła się też z kręgów naukowych i eksperckich. Znajomość z klanem Parków zawdzięcza swojemu ojcu, przywódcy ochrześcijańsko-szamanistycznej sekty. Duchowny był powiernikiem ojca Park, który przez 17 lat (1962-1979) sam był prezydentem, a de facto wojskowym dyktatorem Korei Południowej. Jego rządy przerwał dopiero zamachowiec, z którego rąk zginął długoletni lider.
Z kolei śmierć kontrowersyjnego pastora kilkanaście lat później sprawiła, że Choi Soon Sil odziedziczyła po ojcu religijną schedę i kontakty. Szybko zaprzyjaźniła się z przyszłą prezydent, a ta znajomość zaowocowała w późniejszych latach prezydentury Park.
Dr Levi podkreśla, że szamański aspekt całej sprawy, choć na Zachodzie może wydawać się sensacyjny, nie jest specjalnie zadziwiający dla Koreańczyków. - Wiara w nadprzyrodzone siły i cztery żywioły jest wpisana nawet we flagę narodową. Cztery grupy kresek, tzw. trygramów, reprezentują inne aspekty przyrody - niebo, ogień, wodę i ziemię. Tego rodzaju szamanizm jest rozpowszechniony w Korei Południowej. Na ulicach Seulu mamy "kioski ruchu" ze starszymi szamankami, które za odpowiednią opłatą przepowiedzą nam przyszłość. Nie jest to jakieś osobiste dziwactwo prezydent Park, niezrozumiałe dla narodu, choć oczywiście skala tej pomocy jest zadziwiająca - tłumaczy.
Choi Soon Sil oficjalnie nie piastowała żadnych rządowych funkcji, mimo tego 60-latka miała dostęp do szeregu niejawnych informacji. Umieszczała też w kręgu władzy swoich zaufanych ludzi, których głównym zdaniem było tkanie sieci powiązań biznesowo-politycznych, w celu zdobywania finansowania rzecz dwóch fundacji, kontrolowanych przez Choi. W kilka miesięcy zdobyła w ten sposób kwotę o równowartości około ćwierć mld złotych. W tej sprawie prokuratorzy badają wpłaty największych koreańskich korporacji, w tym Samsunga.
Gdy sprawa obiegła krajowe i światowe media, Choi Soon Sil w dramatyczny sposób publicznie przyznała się do winy. Mówiła nawet, że za swoje grzechy zasługuje na śmierć.
Jeszcze bardziej osamotniona i zdruzgotana
Park Guen Hie od początku usiłowała minimalizować zniszczenia, jakie poczynił w jej rządzie skandal. Niemałą rolę odgrywały tu cykliczne masowe protesty społeczeństwa. Demonstranci nieustannie domagali się "honorowego ustąpienia" lub impeachmentu prezydent. Wraz z upływem czasu protesty tylko wzbierały na sile i rozmachu. Na pierwszych wystąpieniach w Seulu zgromadziło się 20 tys. ludzi, na ostatnich 1,7 mln.
Park zaczynała od obietnicy wymiany wszystkich doradców i ministrów, lecz wobec wzrastającej fali niezadowolenia musiała czynić kolejne ustępstwa. Tuż przed parlamentarnym głosowaniem ws. impeachmentu ogłosiła nawet, że jest gotowa ustąpić do kwietnia przyszłego roku. Na nic się to jednak nie zdało - prezydent będzie musiała odejść szybciej i w kompletnej niesławie, jaką niesie za sobą procedura impeachmentu.
Według medialnych doniesień, Park, która przecież zasłynęła uprawianiem zamkniętej polityki z dala od medialnych reflektorów, jest w ostatnich tygodniach zupełnie osamotniona. Jej przyjaciółka, przez którą wybuchł cały skandal, siedzi w areszcie z zarzutami. Trójka jej najbliższych doradców została natychmiast usunięta, z czego jeden z nich także siedzi za kratami. Teraz impeachment umożliwi postawienie zarzutów także byłej prezydent. Tego zresztą domagali się demonstranci, którzy wykrzykiwali, że jeśli Park czuje się taka samotna, powinna wprowadzić się do celi Choi Soon Sil.
Po ujawnieniu sprawy Park przestała chodzić na spotkania rady ministrów i odprawy sztabu prezydenckiego. Ostatni raz podejmowała zagranicznych gości 10 listopada, gdy Koreę Południową odwiedziła prezydencka delegacja z Kazachstanu. Tego samego dnia rozmawiała też prezydentem-elektem USA Donaldem Trumpem.
W jednym z publicznych wystąpień, tuż przed impeachmentem, wyznała, że jest kompletnie przybita zaistniałą sytuacją, cierpi na bezsenność i często nachodzą ją myśli o tym, że cała prezydentura nie była jej w ogóle potrzebna. W sumie pojawiła się w telewizji try razy. Zawsze jej przemowy trwały zaledwie kilka minut i za każdym razem widać było, że nie panuje nad emocjami.
Były kucharz prezydencki mówił, że Park zwykle jadała sama przed telewizorem, a ona sama twierdziła, że wieczorami najczęściej czyta w samotności rządowe dokumenty w zaciszu Błękitnego Domu, prezydenckiej siedziby, w której zresztą spędziła niemal całe dzieciństwo.
- Ojciec i matka Park zostali zamordowani. Wychowywała się w dużej mierze bez rodziców. Nie ma męża, nie ma dzieci. To ważne szczegóły, które budują rys psychologiczny jej postaci. Z obawy przed oskarżeniami o nepotyzm odsuwała się nawet od swojego rodzeństwa. Patrząc na jej samotność, można zrozumieć potrzebę kontaktów, jakie łączyły ją z Choi - ocenia ekspert CSPA.
Co dalej?
Decyzję o impeachmencie będzie musiał jeszcze potwierdzić Trybunał Konstytucyjny, ale już teraz prezydent została formalnie pozbawiona rządu. By odwołać prezydent, potrzeba było 2/3 głosów w 300-osobowym parlamencie. Udało się osiągnąć ten pułap ze sporą nawiązką, aż 234 posłów było za impeachmentem z powodu "rozległych i poważnych naruszeń konstytucji i prawa". - Ta decyzja jasno pokazuje, że Park nie ma już poparcia - komentuje dr Levi.
Zdaniem eksperta, Park będzie za wszelką cenę dążyła do uniknięcia wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nie wykluczając nawet samobójstwa. - W Korei Południowej to nie jest niemożliwe. Nikt przecież nie pomyślał, że były prezydent Roh Moo Hyun targnie się na własne życie, a zrobił to przecież w 2009 roku. Nie siedzę w głowie pani Park, ale w tym kraju osoby w centrum danego skandalu często podejmują skrajne decyzje. Ryzyko jest na pewno dużo większe niż w krajach zachodnich - ocenia.
Władzę przejął premier Kwang Kyo Anh, który objął funkcję p.o. prezydenta. Problem w tym, że należał on do wąskiego grona polityków, broniących odwołanej Park. Należy więc oczekiwać, że będzie on zasiadał w fotelu prezydenckim wyłącznie w charakterze "technicznym".
Liderem sondażowym jest Mun Jae In, lider opozycyjnej partii liberałów. Co ciekawe, w czasach twardych rządów ojca Park, był on działaczem organizacji studenckiej, prześladowanej przez dyktaturę, siedział nawet wówczas w więzieniu. W 2012 roku Mun o włos przegrał w wyborach prezydenckich i to właśnie jemu daje się największe szanse na przejęcie władzy.
Osobą, która może namieszać w przyszłym wyścigu prezydenckim, jest odchodzący sekretarz generalny ONZ, Ban Ki Mun, który kończy swoją kadencję 31 grudnia. To polityk konserwatywny, którego poglądy są znacznie bliższe Park Guen Hie. Spekulowano nawet, że prezydent celowo próbowała odwlec moment swojego ustąpienia, by dać mu czas na przygotowanie się do startu w wyborach.
Ban jest popularny i szanowany w Korei Południowej, prawdopodobnie to jedyny konserwatywny polityk w kraju, który byłby w stanie zwyciężyć z kandydatem liberałów. Dr Levi wskazuje jednak, że jest on już w podeszłym wieku, ma 72 lata, a problemem jest także fakt, iż jest człowiekiem "spoza układu", przebywającym daleko od spraw wewnętrznych. - Korea Południowa jest rządzona przez klany. Aby to dobrze zrozumieć wystarczy przywołać ideę chaeboli, wielkich koreańskich korporacji, które są motorem gospodarki. Przy czym chae oznacza własność, a bol tłumaczy się jako klan - mówi ekspert.
Przed skandalem typowano w ciemno, że po ukończeniu kadencji w ONZ, Ban przejdzie do partii Saenuri, na czele której stała Park. Jednak jeśli zdecyduje się na kandydowanie, po kompromitacji, prawdopodobnie będzie zmuszony do formowania własnego bloku, co dodatkowo skomplikuje jego start.
Nie zostało mu wiele czasu, jeśli TK potwierdzi usunięcie Park, kolejne wybory muszą się odbyć najpóźniej po 60 dniach od wyroku.