Ci rodzice raz w miesiącu nie każą dzieciom iść do szkoły. To protest przeciwko reformie PiS
Są tacy rodzice, którzy raz w miesiącu nie pozwalają dzieciom wyjść do szkoły. Twierdzą nawet, że dzięki temu "kształtują w nich postawy obywatelskie". Dlaczego? Wszystkiemu winna jest reforma oświaty, którą forsuje PiS.
Rodzice z Gdańska, Krakowa i Warszawy, którzy zaangażowali się w akcję "Zatrzymać Edukoszmar", postanowili, że każdego 10-tego dnia miesiąca ich dzieci zostaną w domach. Jak informuje Anita Głowińska, współorganizująca akcję w Gdańsku, jest to "forma protestu przeciwko chaotycznej i niemądrej reformie edukacji, którą proponuje ministerstwo".
- Mam dwójkę dzieci. Córka jest w trzeciej klasie gimnazjum i jej się szczęśliwie udało, ale syn w czwartej klasie szkoły podstawowej straci rok i zostanie wplątany w to całe zamieszanie - komentuje.
W związku z tym postanowiła, że raz w miesiącu to ona zorganizuje dzieciom naukę. Przyznała, że rozmawiała już na ten temat z mężem i wspólnie przygotują "lekcję wychowania obywatelskiego". - Już zaczęłam z nimi na ten temat rozmawiać, a w piątek usiądziemy sobie przy stole i pogadamy na temat Polski i tego, czym jest demokracja. W taki sposób spędzimy ten dzień - zapowiada w rozmowie z WP.
"Mój syn również zostanie w domu"
Inna z mam zaangażowanych w akcję podkreśla natomiast, że "protest nie ma na celu namawiania nikogo na siłę". Rozumie, że nie każdy może taką formę manifestowania akceptować.
- Nasza gdańska grupa składa się z kilkunastu rodziców, którzy mają swoje dzieci w podstawówkach, gimnazjach i liceach. Nie zamierzamy apelować do kogo się da, ale jesteśmy bezpośrednio zainteresowani losem tej reformy i losem naszych dzieci. Mój syn, który jest obecnie w liceum, również zostanie tego dnia w domu - przyznaje Ilona Kulikowska.
"Czasem nawet 10-latki mają mądre uwagi, ale nikt ich nie słucha
Co ciekawe, akcję zaproponowaną przez "Inicjatywę Zatrzymać Edukoszmar" pozytywnie oceniają także niektórzy specjaliści. - Jeśli rodzice chcą protestować przeciwko reformie edukacji, to lepszego sposobu nie znajdą - mówi WP Natalia Minge. Matka czwórki dzieci i dziecięcy psycholog ocenia, że nieposyłanie podopiecznych do szkoły raz w miesiącu to nie problem, a kształtowanie ich świadomości i postaw obywatelskich.
- To dobry pomysł i jego efekty mogą być bardzo pozytywne. Dzięki takiej formie protestu dzieci będą w nim partycypować. Można im w ten sposób pokazać, że biorą czynny udział w tym, co się wokół nich dzieje - dodaje Minge, która na co dzień prowadzi warsztaty dla dzieci i dorosłych z zakresu wspomagania rozwoju i wychowania.
- Mam czwórkę dzieci. Nie chodzą do szkoły, bo edukuję je w domu, ale gdyby chodziły, to z całą pewnością zaangażowałabym je w taki protest. Wcześniej dokładnie bym im jednak wyjaśniła, dlaczego tak robię i do czego dążę - zapewnia.
Jej zdaniem, "o tym, czy gimnazja są dobrym, czy złym pomysłem, można rozmawiać miesiącami, ale sposób przeprowadzenia reformy przez minister edukacji Annę Zalewską jest zły".
- Biorąc pod uwagę niską frekwencję wyborczą i to, jak młodym ludziom jest dziś wszystko jedno, wprowadzenie ich w działania obywatelskie od małego może spowodować, że gdy za kilkanaście lat będą miały prawo głosu, też będą partycypować w życiu społecznym - twierdzi.
Zapytana, czy nie ma obaw, że taka forma protestu narzuca dzieciom określone działanie i stanowisko odpowiada: - Prawda, że to nie ich pomysł. Ale w procesie edukacji i tak nie maję one żadnego wyboru. Pokazywanie, że w ogóle można na coś wpływać jest dobre.
- Na pewno decyzją dzieci nie może być to, czy podstawówka trwa 6 czy 8 lat. Jest to absolutnie wykluczone, ale ich głos powinien być bardziej słyszany jeśli chodzi o to, jak są kształcone, czego się je uczy i jak prowadzone są lekcje. Nawet 10-latki mają często bardzo mądre i słuszne uwagi, a nikt ich niestety nie słucha - podsumowuje.
Są i tacy, których forma protestu bulwersuje
Protest, w ramach którego uczniowie nie idą do szkoły, ma oczywiście również wielu przeciwników. Gdy 10 stycznia w gminie Komprachcice w województwie opolskim na lekcje nie przyszła większość dzieci, kurator oświaty Michał Siek otwarcie to skrytykował. Ocenił, że całe zdarzenie podda wnikliwej kontroli, ponieważ "jest nim zbulwersowany".
Dyrektorowi placówki i rodzicom przypomniał natomiast o obowiązku wynikającym z art. 18 ustawy o systemie oświaty. - Wyraźnie wskazuje on na odpowiedzialność za pilnowanie, aby dziecko regularnie uczęszczało na zajęcia - stwierdził.
Podstaw do protestu nie dostrzegają także politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy wskazują, że większość rodziców w ich okręgach wyborczych jest zdecydowanymi zwolennikami propozycji minister Zalewskiej.
- Cały czas mam kontakt z rodzicami, nauczycielami oraz samorządem i nie widzę ich niezadowolenia w związku z wdrażaniem tej reformy - mówi WP Marzena Machałek (PiS) z Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży.
- W większości przypadków rodzice walczą, aby szkoła nie była podzielona na etapy klas 1-4 i 5-8, ale właśnie, aby była 8-letnia. Jest to dla mnie jasny przykład, czego chcą rodzice - podkreśla.
Zaznacza również, że "wciąganie dzieci w takie akcje nie jest dobre, ale to rodzice piszą potem dziecku usprawiedliwienia, więc mają do tego prawo".