Chiny też są rozczarowane szczytem G7. To nie może skończyć się dobrze
Chiny wyraziły "głębokie niezadowolenie" tym, że przywódcy grupy G7 w ogóle zajęli się sporem o morskie obszary na Dalekim Wschodzie. W ten sposób Pekin dołączył do stolic rozczarowanych wynikami szczytu, co każe zastanowić się nad sensownością takich spotkań.
28.05.2017 | aktual.: 28.05.2017 11:10
Rzecznik prasowy ministerstwa spraw zagranicznych w Pekinie Lu Kang powiedział, że światowi przywódcy powinni powstrzymać się od nieodpowiedzialnych uwag dotyczących Dalekiego Wschodu i podkreślił, że Chiny są na drodze do pokojowego rozwiązania sporów terytorialnych ze swoimi sąsiadami.
W oświadczeniu wydanym w sobotę we Włoszech przywódcy siedmiu najbardziej wpływowych państw świata, czyli USA, Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii, Japonii, Niemiec i Kanady, wyrazili zaniepokojenie i wezwali do demilitaryzacji "spornych obiektów" na Morzu Wschodniochińskim i Południowochińskim. Celowo nie użyto tutaj słowa "wyspy", gdyż zmieniałoby to klasyfikację prawną spornych raf i skał.
Wojna światowa może zacząć się na Daleki Wschodzie
Wielu ekspertów porównuje sytuację na Dalekim Wschodzie do Europy sprzed Pierwszej Wojny Światowej. Praktycznie wszystkie państwa regionu, od Chin i Japonii, aż po Wietnam, Filipiny i Indonezję starają się udowodnić swoje prawa do obszarów, przez które przebiegają jedne z najważniejszych, morskich szlaków komunikacyjnych na świecie. Tam też znajdują się niezwykle bogate łowiska, a pod dnem oceanu znaleziono złoża ropy naftowej, gazu ziemnego i innych surowców.
Z tego powodu wszystkie kraje regionu zbroją się, zawierają sojusze, ale także prowadza politykę faktów dokonanych. Chiny zwiększają powierzchnię niektórych wysp i budują na nich lotniska. Każdy kto może rozmieszcza swoich żołnierzy nawet na niewielkich skałach wystających z morza.
Regularnie dochodzi też do incydentów pomiędzy okrętami i samolotami zwaśnionych stron. Na przykład amerykański okręt wojenny przeprowadził niedawno ćwiczenia w rejonie Wysp Spratly, a Pekin oskarżył Waszyngton o naruszenie granic. Chińskie samoloty przechwytują amerykańskie samoloty zwiadowcze. Japońskie, chińskie czy wietnamskie okręty regularnie zagradzają sobie drogę. Na szczęście do tej pory nikt nie zginął, ale każdy taki incydent może wymknąć się spod kontroli. Sytuację komplikuje także Korea Północna, której nieprzewidywalna polityka co jakiś czas stawia region na krawędzi wojny.
Wszyscy są rozczarowani, więc po co to wszystko?
Nie tylko Chiny są niezadowolone z wyników włoskiego szczytu grupy G7. Nawet uczestnicy tego spotkania nie potrafili ukryć rozczarowania i braku jedności. Prezydent USA i kanclerz Niemiec odwołali wspólną konferencję prasową, a Angela Merkel jednoznacznie wyraziła niezadowolenie z tego, że Donald Trump wycofuje się ze zobowiązań klimatycznych zaciągniętych przez swojego poprzednika. Podział był tak wyraźny, że we włoskiej prasie pojawiło się nawet określenie "G6+1".
W globalnej dyplomacji trwa trzęsienie ziemi, które każe zadawać pytania o sensowność dotychczasowych rozwiązań. Chiny do G7 nie należą, choć bez wątpienia są krajem wpływowym. Rosja została wykluczona z G8, stąd powrót do G7, po aneksji Krymu w 2014 r. Teraz USA pokazują, że wcześniejsze ustalenia ich nie interesują. O wadach Rady Bezpieczeństwa i całej ONZ można pisać książki.
Rozpad czy utrata znaczenia bardziej lub mniej sformalizowanych organizacji, które przez ostatnie dekady dbały o światowy porządek musi niepokoić. Skutkiem może być jeszcze większa destabilizacja, niepokoje i wojny. Co więcej, powraca świat, w którym "większy i silniejszy może więcej", gdyż nie krępują go żadne idee i hamulce. Oznacza to, że kraje, które małe czy średnie muszą grać zespołowo, albo przynajmniej określić i dbać o wspólny interes z tymi "wielkimi". Samodzielnie wiele nie zwojują.