"Putin bronił się jak diabeł przed święconą wodą". Wiedział, co się stanie
- Ukraina będzie nadal parła do przodu na froncie. Rosyjscy rezerwiści szybko tam nie trafią - mówi Wirtualnej Polsce płk Maciej Matysiak, były zastępca Szefa Kontrwywiadu Wojskowego i ekspert Fundacji Stratpoints. Zdaniem eksperta, przywódca Rosji, wysyłając rezerwistów, chce wzmocnić obronę okupowanych ziem. - Putin przed decyzją o ogłoszeniu mobilizacji bronił się jak diabeł przed święconą wodą. Zdawał sobie sprawę, że oznacza ona niepokoje wśród Rosjan, rozruchy czy opór społeczny - dodaje pułkownik.
22.09.2022 | aktual.: 22.09.2022 08:31
Przypomnijmy, w środę rano prezydent Rosji Władimir Putin i minister obrony narodowej Siergiej Szojgu ogłosili tzw. częściową mobilizację w Rosji. W efekcie na front ma trafić ok. 300 tysięcy rezerwistów.
Jak informuje Ośrodek Studiów Wschodnich, dekret o częściowej mobilizacji dopuszcza nabór de facto wszystkich obywateli Rosji zobowiązanych do służby wojskowej. "W przypadku oficerów młodszych, podoficerów i szeregowych dotyczy to mężczyzn w wieku od 19 do 50 lat, w przypadku oficerów starszych i generałów/admirałów odpowiednio do 55. i 60. roku życia (przepisy dopuszczają możliwość przedłużenia służby wojskowej w systemie kontraktowym do 65., a generałów/admirałów do 70. roku życia)" – podają analitycy OSW. W ich opinii, mobilizacja może zostać rozszerzona praktycznie dowolnie, w zależności od potrzeb armii.
Czy decyzja Kremla może zmienić sytuację w Ukrainie? Co dalej z ukraińską kontrofensywą na południu i znacznymi postępami z kierunku charkowskiego?
Ukraina nie zmieni swojej taktyki
Zdaniem płk Macieja Matysiaka, byłego wiceszefa SKW, Ukraina będzie nadal parła do przodu. I nie przestraszy się decyzji Kremla.
- Rosja swoich rezerwistów będzie długo przerzucać na front. Wysyłając ich, Putin chce wzmocnić obronę okupowanych ziem. Chce najpierw poprzez referenda przyłączyć samozwańcze republiki, później ich bronić i utrzymać zdobycze. Do czasu, kiedy w Europie kryzys energetyczny osiągnie apogeum. I będzie można zacząć negocjacje o zakończeniu wojny – ocenia płk Maciej Matysiak.
Mówiąc o obronie okupowanych ziem, ekspert podkreśla, że chodzi o doniecką i ługańską republikę. Według wojskowego, w chersońskim obwodzie i na południowym froncie, to Ukraińcy przechylają szalę na swoją korzyść.
- Wyniki referendum w Donbasie i Chersoniu już dzisiaj są przesądzone. To nie będzie miało wpływu na działania ukraińskiej armii. Z Chersonia zresztą Rosjanie już się wycofują, a tamtejszy przyczółek praktycznie został przez nich utracony. Również z odbicia południa Ukraina nie zrezygnuje, to dla nich ważniejsze niż Donbas – ocenia płk Maciej Matysiak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według wojskowego, Ukraińcy chcą, by na południu Rosjanom z przepraw został jedynie Most Kerczeński (Krymski).
- Aktualnie w kierunku Chersonia i Mikołajowa jest jeszcze kilka mostów, przez które mogą zasilać Krym. Ale jeżeli stracą te strategiczne przeprawy zostanie im jedynie Cieśnina Kerczeńska. Wówczas będą mieli problem z logistyką oraz zaopatrzeniem. A Ukraina będzie mogła ruszyć w kierunku Krymu – prognozuje ekspert Fundacji Stratpoints.
Jak prognozują analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, realizacja zapowiedzianego planu mobilizacji może przyczynić się do znaczącej zmiany sytuacji na froncie na korzyść agresora. A podjęte przez Kreml działania należy także odczytywać jako wyzwanie wobec Zachodu.
Według analityków OSW, pierwsze jednostki mające w swoim składzie nowo zmobilizowanych żołnierzy powinny trafić na front w perspektywie dwóch miesięcy. "Należy jednak przyjąć, że poziom ich przygotowania będzie stosunkowo niski, porównywalny z obserwowanym u ochotników bez doświadczenia wojskowego oraz żołnierzy służących na kontraktach krótkoterminowych (do sześciu miesięcy, często podpisanych jeszcze w okresie zasadniczej służby wojskowej)" – uważa Ośrodek Studiów Wschodnich.
W podobnym tonie ocenia mobilizację płk Maciej Matysiak.
- Fakt. 300 tysięcy rezerwistów to ilościowo duży zastrzyk dla rosyjskiej armii. Pytanie, jak szybko się wyrobią ze szkoleniem i przerzuceniem na front. Oczywiście mogą od razu dać karabiny i wysłać do Ukrainy. Tyle, że wówczas będą typowym mięsem armatnim. A już słyszymy, że po decyzji Putina rezerwiści stawiają opór i kombinują, jak nie stawić się w wojskowej komisji. A przecież trzeba ich jeszcze formalnie wcielić do armii, dać mundur i broń. Tu Rosjanie też są w plecy, bo mają ogromne braki – mówi płk Maciej Matysiak.
"Mokro i zimno"
I jak podkreśla, to nie będą pełnowartościowi żołnierze. - W większości zapewne młodzi ludzie, albo mężczyźni z łapanki. Przerzuceni na front za dwa-trzy miesiące trafią na najgorszą pogodę. Będzie mokro i zimno. A do tego za chwilę będą musieli siedzieć w okopie i błocie. Dostaną przeterminowane konserwy i niekompletne umundurowanie - ocenia były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Według wojskowych ekspertów, w podobnym czasie, w jakim Rosjanie zamierzają rzucić do walki nowe jednostki, państwa wspierające Ukrainę staną przed koniecznością nie tylko utrzymania, lecz przede wszystkim znaczącego zwiększenia wsparcia militarnego dla ukraińskich Sił Zbrojnych. Kijów – po ogłoszeniu przeprowadzenia referendów na okupowanych terenach i decyzji o częściowej mobilizacji – odrzuca rosyjski szantaż, że kontynuowanie walk w anektowanych obwodach zostanie przez Kreml uznane za bezpośredni atak na Rosję i spowoduje eskalację konfliktu.
- Putin przed decyzją o ogłoszeniu mobilizacji bronił się jak diabeł przed święconą wodą. Zdawał sobie sprawę, że oznacza ona niepokoje wśród Rosjan, rozruchy czy opór społeczny. A na froncie rosyjskie wojska mogą przejść teraz do głębszej defensywy, bowiem dowódcy będą czekali na pojawienie się rezerwistów. I będą bronić, a nie atakować. W tym kontekście bardzo ważnym sygnałem jest komunikat prezydenta USA Joe Bidena. Złożył on wniosek do Kongresu, by móc skorzystać z zamrożonych rosyjskich aktywów, wartych 300 miliardów dolarów. Fundusze miałyby być przeznaczone na pomoc Ukrainie, w tym zakup wojskowego sprzętu. Zanim rezerwiści dotrą na front, zachodni sprzęt mógłby okazać się być kluczowy w tej fazie wojny – podsumowuje płk Maciej Matysiak.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski